piątek, 28 stycznia 2011

A w teatrze ogólny rozpiździaj

Przepraszam za mój język, ale dzisiaj postanowiłam być rebeliantką i sobie pozwalam. A co.
Wiem, wiem, macie już dosyć Marioli na blogach, pewnie myślicie - otworzę lodówkę, a tam będzie Mariola podająca krople. Ale może jednak się zmusicie do przeczytania kilku, no dobra, kilkunastu zdań na ten temat. 
Czytanie tej powieści zaraz po Room, nie było dobrym pomysłem. Myślałam, że tak, że odpocznę po książce dla mnie trudnej w odbiorze, ale stało się inaczej, przez pierwsze sto stron denerwowałam się tylko, że takie pierdoły czytam.  Powieść wydała mi się, w porównaniu z tamtą, strasznie trywialna i o niczym. Aż się skarciłam w duchu - kobieto, co tak nosem kręcisz, przecież chciałaś komedii, to ją masz!
Kiedy złapałam właściwą perspektywę odbioru, pozostało mi tylko się dobrze bawić.
"Mariola, moje krople" przypomina mi i filmy Barei, i angielskie sztuki teatralne wystawiane z powodzeniem w teatrach warszawskich (szczególnie teatrze Komedia), i kabarecik Olgi Lipińskiej. Ciągły ruch, wciąż jedne drzwi się zamykają, inne otwierają, pary zamieniają się partnerami, jedni biorą drugich za kogoś innego, ktoś coś powiedział, inny źle zrozumiał - burdel na kółkach, jak mawiała moja prababcia, skądinąd elegancka starsza pani, w chwilach szczególnego wzruszenia i niezgody na ogólny bałagan i brak organizacji.
Bardzo się ucieszyłam, że środowisko, w którym dzieje się powieść, to teatr. Od dziecka jestem miłośniczką teatru, a że moja mama miała przyjaciółkę aktorkę, mogłam czasem zajrzeć za kulisy, a wieczorami, siedząc w piżamie i zajadając bułkę z szynką, podsłuchiwałam, o czym plotkują aktorka i moja mama, kto komu świnię, nomen omen (kto czytał, ten wie), podebrał, kto komu rolę, a że reżyser x śpi z y itp. Jak to w małym mieście, w prowincjonalnym środowisku, wszyscy o wszystkich....
W liceum grałam w przedstawieniu w języku angielskim, reżyserował nauczyciel i jedna z aktorek, wtedy się zorientowałam, że przygotowywania i próby to nie tylko 'tarzanie się w wielkiej sztuce' (zresztą to były scenki komediowe, a nie jakieś 'Dziady'), ale przed wszystkim orka na ugorze (ugór to ja?), ciężka praca po prostu. Dygresja - Aniu, twój mąż Andrzej dwojga imion też tam grał, wszyscy wtedy myśleliśmy, że się do tego urodził, czy on teraz robi coś podobnego? Koniec dygresji :-)
Atencja dla tego środowiska, poczucie magii teatru, jednak pozostało. Zaraz po literaturze, najbardziej kocham teatr, chyba nawet więcej niż sztukę filmową. Chociaż konstatuję to z lekkim zdziwieniem.
Dlatego niecierpliwie czekałam na tę powieść, i pewnie też dlatego lekuchno się zawiodłam. Bo to wszystko w krzywym zwierciadle, non stop krotochwila, a ja miałam nadzieję na kawałek z życia teatru, z momentami śmiesznymi, a nie odwrotnie. Nie, że 'ma być śmiesznie' jest wartością nadrzędną. Niewiele jest książek dziejących się w tym środowisku, ucieszyłam się więc niezmiernie, stąd mi pewnie mina trochę zrzedła, ale tylko trochę.
Kiedy dostałam maila z propozycją zrecenzowania tej powieści, a w ślad za moją entuzjastyczną odpowiedzią - yes, yes, yes - przyszła książka, skakałam do góry z radości, że mało sufitu nie przebiłam, bo Małgorzatę Gutowską-Adamczyk cenię i kocham miłością prawdziwą. Chociaż, z tego, co tu napisałam, może wynikać, że książka mi się średnio podobała, jesteście w mylnym błędzie, jak mawiał mój ukochany profesor Gruchała. Ja się po prostu spodziewałam zupełnie czego innego, po Cukierni pod Amorem, po jej powieściach dla młodzieży, napisała komediową powieść i to jej się udało, dostaliśmy wesoły autobus pomalowany w kwiaty i z megafonem wyśpiewującym wesołe piosenki, a ja durna spodziewałam się raczej nobliwego mercedesa z niezwykle dowcipnym kierowcą.
Tak czy tak, polecam, jeno się nastawcie na zwariowany kołowrót, paradę postaci,a to wszystko w krzywym zwierciadle.