wtorek, 4 lutego 2014

Przewrotnie dobra

Zacznę od gawędy przy ognisku (u mnie kominek ogniem bucha, bo znowu wichura).
Na Festiwalu Literatury Kobiecej spotkałam wiele pisarek. Przebywanie wśród nich przypominało bycie wśród kilkudziesięciu matek rozkochanych w swoich dzieciach i bardzo z nich dumnych, a rozmowy o literaturze, czyli tych dzieciach właśnie, czasem było jak chodzenie po potłuczonym szkle, spadek koncentracji i już masz kilka dziur w stopach. I tak być powinno, twórca ma być dumny, a czytelnik uważny w ocenie. Ale szczery. Tak to widzę. Inaczej to wszystko, te całe blogi, nie mają sensu.
Najtrudniejsza sytuacja dla blogera książkowego jest wtedy, kiedy otrzymuje powieść od autora. Szczególnie, kiedy dzieje się to osobiście. Moment, kiedy moja ręka dotyka książki, a ręka autorki jeszcze jej nie puściła, przepływ energii, spojrzenie w oczy, a w tym wszystkim wymieszane uczucia obu osób - 'mam nadzieję, że ona ją doceni' - 'mam nadzieję, że książka będzie dobra, bo co napiszę jeśli nie nie?'
Tak właśnie było w przypadku 'Przewrotności dobra'. Jolanta Kwiatkowska wręczyła mi ją ze słowami - chcę żebyś mi szczerze powiedziała, co o niej myślisz.
Gdyby wzięła nóż w rękę i wbiła mi w czoło, byłoby to tożsame.
Co robić? Co robić? Patrzyłam na książkę z lękiem, bo autorkę zdążyłam już polubić i po prostu nie przeżyłabym zawodu i tego, że trzeba by o tym powiedzieć.
Jeśli nie wiesz, co robić, na razie nie rób nic. Tego uczy pobyt w Irlandii i mentalność wyspiarzy (mam jeszcze kilka innych rad w zanadrzu). Położyłam na oczach i postanowiłam poczekać.
Aż przyszedł dzień, że ta książka mnie zawołała. Poważnie. Leżała sobie w środku stosu i magnetycznie zaczęła na mnie oddziaływać, aż nadszedł taki moment, że nie mogłam się jej oprzeć i zaczęłam czytać, natychmiast. Czas niedobry, koncentracja nie ta, wszystko nie sprzyjało czytaniu, nie mogłam się na niczym skupić, a tu książka woła i nie chce przestać.

Wzięłam do ręki pod wieczór i przepadłam. Wciągnęło mnie, takim wirem jak z Gwiezdnych wrót, w świat Doroty Cichockiej. Rozpęd jest krótki, kilka stron zaledwie, jeszcze człowiek nie wie, czego się spodziewać i nagle wpada w obłędne koło zdarzeń, uczuć, myśli, czytelnik wrażliwy traci tożsamość, staje się Dorotą. Niesamowite, dawno mi się to nie przytrafiło.
Nazajutrz myślałam tylko o tym, żeby znowu zacząć czytać. Do pracy mało się nie spóźniłam, po południu, gdyby nie syn, zawaliłabym wizytę u lekarza, bo o niej zapomniałam. Czekałam niecierpliwie na wieczór, żeby tylko móc wrócić do lektury.
Czytam w każdej wolnej chwili, ale nie po nocach. Pewnie to 'starość', ale przychodzi północ i lektura zaczyna mnie usypiać. Na leżąco to już w ogóle. Wiedziałam o tym, więc usadziłam się w fotelu moim czerwoniastym, przykryłam kocem, zaopatrzyłam w talerz jabłek pokrojonych na cieniutkie plasterki, w kubek herbaty wielkości wiadra i mogłam nie wracać do świata realnego przez kilka godzin. Skończyło się na tym, że grubo po drugiej skończyłam, o trzeciej myłam łeb, żeby być gotową na rano do pracy. Nigdy tej nocy nie zapomnę i tej powieści też.

Już dawno nie miałam do czynienia z tak złożoną bohaterką, treścią, która razi jak piorun, a przy tym czyta się tak lekko, po prostu płynie ta opowieść jak Niagara i jak Niagara nie daje się zatrzymać.
Dorota - czy ona jest dobra, czy wręcz przeciwnie? Czy to ofiara czy jednak bardziej kat? Czy to, co ją spotkało, może tłumaczyć to, co spotykało innych od niej? Pytania się mnożą, ale odpowiedzi daremnie szukać, czytelnik musi je znaleźć w sobie, w swoim sumieniu, w swoim poczuciu moralności. O Dorocie rzecz ta jest, a jednak o każdym z nas też. I o dobru i złu braciach rodzonych. A może syjamskich nawet?
Przeszłość determinuje przyszłość, całe życie, można jednak się z tym zmierzyć, próbować przynajmniej. Można też przejąć kontrolę, stać się Królową Manipulacji, a jednocześnie pozostać małym dzieckiem zamkniętym w sobie jak w ciemnej szafie.
Trudno jest napisać o trudnych sprawach tak, żeby czytanie nie było traumą. Tutaj to się udało.
Co ja mówię udało, Jolanta Kwiatkowska to sprawiła i bardzo jej gratuluję tej książki.
Tak się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać. I pomyśleć, że mogłam na tę powieść nigdy nie trafić.

'Przewrotność dobra' jest świetnym przykładem na literaturę środka.
Jest cholernie dobra, pozostawia ślad na zawsze, a jeśli nie, to na pewno na długo po zakończeniu lektury. Jestem przekonana, że gdyby Jolanta Kwiatkowska pisała w języku angielskim, gdyby trafiła na dobrego agenta, tą powieścią podbiłaby rynek i teraz tłumaczono by ją na sto języków, a w Polsce zachwycalibyśmy się złożonością postaci i oryginalnością pomysłu.
A tak kogo nie spytam, to jej nie zna.
Nie szkodzi, będę wszystkim o niej mówić, a jak nie przeczytacie, to nie gadam z wami. O!