czwartek, 7 lutego 2013

Freedom of the City - Brian Friel znowu mnie uwiódł

Nie wiem, czy wspominałam, ale od jakiegoś czasu organizujemy sobie w kilka dziewczyn wyjścia do teatru. Obowiązki obowiązkami, dzieci i mężowie, praca i prasowanie, wszystko bardzo ważne, ale przyjemności też, a takie wyjścia w gronie kobiet szczególnie odprężają.
Tym razem padło na sztukę Briana Friela 'Freedom of the City' opartą na wydarzeniach sprzed ponad 40 lat, o których pamięć tu wciąż żywa, a to za sprawą nowego raportu prostującego historię, mowa o Krwawej Niedzieli w 1972 roku.
Prawdziwa historia jest taka, że 31 stycznia miał miejsce marsz przeciwko ograniczaniom praw w Irlandii Północnej, a najbardziej przeciwko temu, że każdy Irlandczyk podejrzany o terroryzm będzie mógł być internowany (wiadomo jak to z tymi podejrzeniami), a prawo do zgromadzeń nie istnieje.
Protestowało coś ponad 8 tysiącu ludzi. Wojsko najpierw lało wodą i gazem próbowali ich rozpędzić, co rozsierdziło tłum, wezwali posiłki, otoczyli ich i oddawali salwy ostrzegawcze, panika powstała, w wyniku czego zostało kilkanaście osób zabitych, w tym sześciu nie miało jeszcze 18 lat.
Po tych wydarzeniach został pospiesznie wydany raport w którym oświadczono, że do żołnierzy strzelano w z broni palnej i oni się tylko bronili, ale badania jasno wskazywały na to, że rany nie wyglądały na odniesione w walce, tylko podczas ucieczki (wiele w plecy). Dopiero niedawno premier Wielkiej Brytanii przeprosił i przyznał kraj do winy. Rodziny musiały czekać 40 lat na ten gest.

Brian Friel jest dramaturgiem irlandzkim, moim zdaniem zdecydowanie jednym z największych żyjących na świecie. Mam to szczęście, że pomieszkuje czasem w Donegalu i zdarzyło mi się widzieć go kilka razy.  Jedna z jego sztuk - 'Dancing at Lughnasa' (tytuł polski "Tańce w Ballybeg:) została sfilmowana, a główną rolę zagrała Meryl Streep.


Mam ją na DVD i widziałam kilka razy, chodzę też na wszystkie inscenizacje w moim zasięgu, zawsze odnajduję coś nowego, czego wcześniej nie zauważyłam. Obok 'Trzech sióstr' i 'Wiśniowego sadu', jest to moja najukochańsza sztuka.

Tej o Bloody Sunday nigdy wcześniej nie widziałam, ale miałam pewność, że jak to jest jego, to na pewno dobre. I się nie pomyliłam.
Friel na wydarzeniach historycznych zbudował fikcyjne wydarzenie, przedestylował całą energię tego wydarzenia, dołączył jego poplątanie i niejasność (a pamiętajmy, że była ona pisana w tym samy roku, co samo wydarzenie, kiedy istniał tylko kłamliwy raport o uzbrojonych po zęby protestujących agresorach) i wyszła wzruszająca, niezwykle poruszająca i pozostawiająca niezatarte wrażenie, historia trójki ludzi chwyconych w szpony sytuacji, nad którą nie mają żadnej kontroli, mało tego nie mają nawet wyobrażenia, w co się może ona obrócić.
Od razu wiemy, na samym początku, że oni zginęli. Potem kolejne sceny wiodą nas w tył, retrospektywnie ukazując całą opowieść, włącznie z Widgery raport.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Bloody Sunday zapoczątkowała całą serię, trwającą wiele lat, akcji odwetowych IRA, że jeszcze w 2000 roku regularnie sprawdzano pojazdy i autobusy jadące z Donegalu do Derry, każdego mogli wywlec z samochodu i przeszukać, wszystko to jest bardzo świeże tutaj, rany nadal żywe.

Bardzo mnie ta sztuka poruszyła. Brian Friel połączył politykę ze zwykłym człowiekiem, wielkie hasła z prostym żywotem zwykłych ludzi, którzy kochali się, śmiali, mieli dzieci, pracowali albo bumelowali, niby normalne zycie, ale nienormalne, bo czasy były dalekie od tego. Skąd my to znamy?
Dlatego pewnie tak rozumiemy Irlandczyków i łatwo nam nawiązać kontakt. Oni mieli swoje ograniczenia, my mieliśmy komunę i stan wojenny, podobne sprawy i zawirowania, a w tym wszystkim ludzie. Nie politycy, nie mundurowi, a farmerzy, matki, ślusarze i nauczyciele. I o nich jest ta sztuka. O nich z polityką w tle. I o kłamstwie wmawianym opinii publicznej na zawołanie, według potrzeb rządzących. Skąd my to znamy?