wtorek, 7 sierpnia 2012

Sklepik Bogusi - czyli o tym, jak ważna jest kwestia wyboru

Ostatnio utonęłam w lekturach i filmach, które traktują o bardzo poważnych sprawach, a moje syberyjskie podróże wraz z tam zesłanymi to już w ogóle gehenna ludzka, więc dla odmiany łaknęłam lektury niewymagającej aż takiego zaangażowania emocjonalnego, nic tylko przyjemnej, dającej wytchnienie.
Zapomniałam, że ze wszystkim można przesadzić, że lektura może być ZA prosta, ZA mało wymagająca i nie dająca nic w zamian poświęconego czasu.
Mam wrażenie, że Pani Michalak nie docenia inteligencji czytelnika i serwuje nam lekturę tak prostą i sztywną, jak prze-krochmalony imieninowy obrus ciotki. A było tam kilka tematów, które można było fajnie pociągnąć, jak chociażby powroty młodych ludzi z zagranicy i trudy urządzania się na własnym, czy depresja ojca.
W tej opowieści wszystko jest zaledwie omiecione wzrokiem i rażąco naiwne. To całe zakładanie sklepu, wynajęcie domu, natychmiastowe przyjaciółki masowo pozyskiwane i od razu najlepsze na świecie, nierealność sytuacji, żadnego utyskującego na wieczny remont sąsiada, żadnej przeszkody, nic tylko ludzie chodzili wokół i róże słali. No proszę was, baśnie są dobre dla dzieci. Pochodzę z tamtych rejonów, urodziłam się i wiele lat mieszkałam w Koszalinie, małe miasteczka jak Pogodna znam, bo miałam znajomych rozsianych po całym województwie. Życie tam tak nie wygląda. Zresztą my nawet nie wiemy z tej książki, jak wygląda życie w takim mieście, jaka jest jego specyfika, więc trudno porównywać, kolejna powierzchowność tu wychodzi. Raczej miałam na myśli, że w miejscowościach na Ziemiach Odzyskanych, poniemieckich, nie ma tak, że każdy obcy to od razu znajomy, dobry znajomy, po kilkunastu godzinach najlepszy przyjaciel. To jest tak naiwne, że aż w zębach zgrzyta.
Miałam czytanie tej powieści w połowie zarzucić. Aż tu ojciec miał wypadek i pomyślałam, teraz mi autorka zrekompensuje te pierwsze sto ileś stron massy tabulette. Ale nie, to tylko taka podpucha była.

No nic, jak widać w nagłówku, moim zdaniem nie ma złych książek, są nietrafieni czytelnicy i tu dochodzę do tezy z tytułu - żeby nie wiem jak było nam trzeba określonego rodzaju literatury, czy odpoczynku, czy wyzwania czy horroru, trzeba uważnie i rozważnie wybierać. Dawno już nie miałam tak dużego poczucia straconego czasu. Nie dla mnie bajki pani Katarzyny i nie dla niej taka czytelniczka jak ja. I tyle.
I proszę, darujcie sobie rzucanie we mnie kamieniami, a autorka niech już nie pisze do mnie maili, bo popisała się poprzednio, wpędziła w poczucie winy i stąd lektura, czyli kolejna szansa dla jej książki. Ale to już ostatnie nasze spotkanie, każda z nas musi iść swoją drogą. Wiem, że ta autorka ma masę czytelniczek, wiec ubytek jednej nie powinien zaboleć.