niedziela, 28 sierpnia 2011

Empty Family - Colm Toibin. Oraz słów kilka jak to u mnie bywa.

Kochani, dzieje się oj dzieje, dobrze i źle, chociaż balans jest. Raz płaczę, raz się śmieję, a co najgorsze w ogóle nie mam czasu na czytanie. Wcale, ale to wcale. A jakbym miała to jestem tak zmęczona, że usypiam nad książką, co ja mówię nad książką, wielokrotnie nawet nie dochodzi do kontaktu dotykowego z rzeczoną, po prostu usypiam tam gdzie przysiadłam, a raz to się po prostu oparłam od framugę drzwi i odjechałam jak żołnierz japoński, nie przymierzając. Oni podobno nawet w marszu potrafili. Jeszcze się nie wyćwiczyłam w tej kwestii.

Ale do rzeczy - skończyłam Toibina. Zaczęłam jeszcze przed wielką zajętością i stresem, a skończyłam niedawno i powiem wam tak - dobry jest skubaniec, widać świetny warsztat i piękny styl, ale z tematem opowiadań tego zbioru to trochę przesadził. Wszystkie dotyczą problemów emigracji (do USA) i powrotów do Irlandii, z różnych powodów, a to zawodowych, a to rodzinnych, a to sentymentalnych. Pierwsze mnie interesowało, drugie też, ale trzecie z wciąż tymi samymi dylematami, przemyśleniami - wyjechałem, wracam, jak się zmieniło, a jak ludzie mnie odbierają, jak ja ich..... nudy. Jak opowiadania to musi być różnorodność, a ten same temat z innych perspektyw, w tym wypadku, mnie zmęczył. Tym bardziej, że jego Brooklyn też w sumie o tym. Co się z nim dzieje, jakaś drzazga go uwiera i musi się wypisać na ten temat? No, w każdym razie przegiął chłop i tyle.

A teraz chwalić się będę. Już chyba nie powinnam, bo na jakąś pijawę wyjdę, ale nie mogę się powstrzymać. Trudno mi ostatnio w życiu, tu się akurat nie ma czym chwalić, ale w tym wszystkim, w tych naprawdę ciężkich momentach, dostaję piękne dowody tego, że ktoś o mnie pomyślał i mnie wspiera jak umie lub raczej, jak wie, że mnie to 'uśmiechnie'. Szyszka, moja koleżanka, wysłała do mnie pakiecik, pakiecior powinnam raczej powiedzieć z prasą i książką


Wiecie jakie te Wysokie Obcasy ciekawe? A Michalina zachwyciła się okładką Paper Mint, ojej, zasłoniłam Karpiela Bułeckę, a on taki ślicznościowy, hej.
Reszta też ciekawa, a Zafon to już w ogóle.
Jeszcze nie zdążyłam się namacać tego dobra, kiedy przyjechała Monika z niebieskiej biblioteczki i mi przywiozła takie oto cudo

Ci, którzy mnie odwiedzają, wiedzą, że tematyka rosyjska jest dla mnie jak butelka czystej dla alkoholika. Za kazdym razem, jak mi się na płacz zbiera, biegnę do tych dóbr nabytych drogą prezentu i powtarzam sobie - Kaśka, dasz radę, nie wymiękaj, patrz tylko jaka jesteś uprzywilejowana mając takich ludzi wokół. Ja naprawdę czuję się tak, jakbym milion w totka wygrała. I gdybym miała wybierać - pieniądze lub ludzie, których znam i którzy w momencie dołów są zawsze gdzieś tam, żeby pomóc, czy pocieszyć, nie miałabym w ogóle dylematu, co wybrać. Kocham Was :-) Idę sobie poczytać. A jutro znowu dzień i znowu trzeba stawić czoła. Jeżu malusieńki, jak mawiała mała Misia, jak mnie ciśnie w klatce piersiowej ze stresu. Trzeba mi terapii przez macanie papieru, bo Kalms to już nie za bardzo pomaga. Joga jakaś? Nie umiem. No, to zmykam macać.