poniedziałek, 22 lipca 2013

Dzień, w którym uśmierciłam Pilcha

Przeglądałam dzisiaj zdjęcia z ostatniego czasu, ściągnęłam z komórki, bo sobie jakieś coś pstrykałam i zapomniałam (zwykle komórki do tego nie używam, staroświecka jestem, Insagramów nie używam).
No i dobrze, bo mi się przypomniało, że ja Pilcha pewnej soboty uśmierciłam i Wam o tym nie doniosłam.
A było to tak.
Jadę ja sobie do rodziny z miejsca A do miejsca B autobusem prywatnym odjeżdżającym z dworca PKS. Sobota jest, a więc Wyborcza z Obcasami. Długo, miesiącami, jak nie latami, wyczekiwany moment, że sobie jak człowiek kupię papierową gazetę i poczytam, a nie jak jakiś głupek z ekranu komputera fragmenty, bo kupować e-wydania nie będę, skoro już czytanie tych fragmentów na ekranie mnie wkurza.
Zmierzam w kierunku jakiejś takiej dziwnej dziupli, co ni kiosk, ni sklep, okna ma, ale wygląda jak batyskaf wyrzucony na chodnik przez kosmitów. Albo jak ten nurek, co go helikopter gaszący pożar lasu nabrał wraz z wodą do zbiornika i zrzucił na ten las, a potem nie mogli dojść, skąd nurek w pełnym oprzyrządowaniu i piance, w środku zgaszonego lasu, daaaaleko od wody.
Dygresja taka mała.
Idę i już z daleka widzę to

Pusta ulica, ja i to okno w gazetę ubrane i ta okładka. 
Nie wytrzymałam nerwowo, bo już i tak moje nerwy na postronkach miałam i w krzyk - No nie mogę, jeszcze i to? Mało się chrzani, jeszcze Pilch umarł. I w lament. Ludzie się zatrzymują, a ja stoję i palcem dzióbię w środek czoła Pilcha, pokazując ludziom stojącym wokół, że ktoś bliski mi zmarł. 
Oni nic. Jeden pan tylko sobie w nosie zaczął dłubać.
No mię ta znieczulica społeczna wkurzyła i do siebie tak, ale żeby słyszeli, że taki człowiek odchodzi, a oni stoją i nic. Panie Michale, larum grają i w ten deseń, ale już bardziej do siebie, bo jednak domy bez klamek mi niemiłe. 
Wchodzę do tej puszki nagrzanej, kupuję gazetę, otwieram łapczywie i co? Wywiad z Pilchem. 
Wywiad z żyjącym Pilchem ze zbyt żywotną ręką, która mi się w tamtym momencie wydała okazem żywotności wielce pożądanym. 
Powiedzieć, że się ucieszyłam, to nic nie powiedzieć.