czwartek, 21 kwietnia 2011

Chmielewska Chmielewskiej nierówna. Wiem, że ryzykuję zamieszki i linczowanie, ale Lesio mnie nie zachwycił

Chmielewską znam od dziecka, w 1975 roku dostałam od mamy na gwiazdkę Zwyczajne życie i tak się zaczęlo. Wraz z nabożnym podejściem do niej, brakuje mi dystansu, żeby oceniać jej książki, po prostu wszystkie mi się podobają, bo to Chmielewska i już.
O 'Lesiu' krążą legendy, Lesio to książka kultowa bez dwóch zdań. Dziwnym trafem nigdy tej powieści nie czytałam. Najpierw była ona nie do kupienia (młodszym czytelniczkom przypominam, że nie zawsze książki zwalały się z półek księgarni i nie zawsze istniało Allegro, podaje, wymianki, włóczykijki itp), nie do dostania w bibliotekach, a kiedy ją już kupiłam, odwaliłam stary numer pod tytułem - odłożę na półkę i będę się do niej modlić, ale broń Boże czytać, bo jak przeczytam, to co mi pozostanie? Wzięłam ją ze sobą na wakacje do Soczi, ale nie szło mi czytanie. Nie mogłam przebrnąć przez Lesia mordującego kadrową.
Niedawno wzięłam głęboki oddech i wrzuciłam tę powieść na odtwarzacz. Już dawno dostałam tego audiobooka od koleżanki, wiedziała, że lubię Chmielewską. Postanowiłam, że muszę mu stawić czoła, bo jak to, fanka pisarki, która nie czytała jej sztandarowej powieści?
Oj, już lepiej było pozostać w błogiej nieświadomości i przeświadczeniu, że coś wyjątkowego mnie omija. Niestety Lesio jest dla mnie za bardzo przerysowany, nie ten humor mnie pociąga. Nie lubię żartów w stylu Benny Hilla, klepania się po główkach i pleckach, chowania pod stołem, kopania w tyłek i tym podobnych.
Książka składa się jakby z trzech części. W pierwszej Lesio, z powodu znienawidzonej książki spóźnień wręczanych przez kadrową, postanawia ją zamordować, nie widzi innego wyjścia. Jego próby i działania wcale mnie nie bawiły, dziwiło mnie natomiast, że ktokolwiek może sią zaśmiewać nad opisami faceta, który się miota po mieszkaniu z topniejącymi lodami. I ta jego miłość do Barbary. Żałosne.
Potem było jeszcze gorzej, bo cała pracownia architektoniczna  postanowiła wykraść projekt konkurencyjnej jednostki z pędzącego pociagu, który próbowali zatrzymać przebrani za garbatych. To było tak niedorzeczne, ze aż się uśmiałam przy opisie Lesia pędzącego ze sztucznym garbem po torach przed pociągiem. To był jeden z dwóch przypadków mojego rozbawienia podczas czytania tej powieści. A wszyscy ci, którzy czytali, mówią, że się dusili, krztusili i herbatą oblewali podczas jej lektury. No nic, jeszcze nie wieczór, pomyślałam i przystąpiłam do czytania trzeciej części (umownie trzeciej bo tak naprawdę to tam nie ma części jako takich).
I ta podobała mi się najbardziej, bo też i najbardziej przypominała Chmielewską, którą lubię i cenię. Tym razem przyjeżdża do pracowni Duńczyk i jego zmagania z językiem polskim, mieszanie pojęć i dziwne, jak na polskie warunki zachowania, śmieszyły mnie, ale jeszcze nie do rozpuku, chociaż wystarczająco, żebym była ukontentowana, że oto odnalazłam w tej powieści moją ukochaną panią Joannę.
Dla jednej sceny warto było tę książkę czytać uszami - tej, w której członkowie zespołu pracowni, na wyjeździe w celu inwentaryzacji miasta, zaplątani w produkcję teatralną, dokonując pomiarów, jednocześnie powtarzają role. Aż usiadłam z wrażenia, jak pięknie to autorka napisała. Śmiesznie, inteligentnie i z polotem. O, taki humor to ja lubię - sytuacyjny, wynikający nie z gagów w stylu angielskich komików, ale z tego, ze ktoś wcale nie chciał, a i tak był zabawny. Jak to miało miejsce we 'Wszystko czerwone' czy 'Bocznych drogach' (na przykład kiedy matka próbowała nalać sobie mleka i kucała co chwila przy jakimś samochodzie, co wyglądało komicznie i wprawiło obserwatora w zdziwienie).
Suma sumarrum, jak mawiała profesor Początek, mogłabym żyć bez przeczytania tej książki. Gdyby nie ostatnia część z Duńczykiem, pewnie byłabym nawet zła, że ją czytałam, a tak pozostało dobre wrażenie, ale nie bez świadomości, że jednak na wyrost.