niedziela, 30 grudnia 2012

Kronika zapowiedzianej zdrady

Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Właściwie szczerze mówiąc, nie myślałam o tym, po prostu potraktowałam tę powieść jako lekkie czytadło, bo wcześniejsze takie były, a ja przed samymi swiętami takich właśnie szukałam. Wzięłam do ręki i z marszu dostałam między oczy. Od razu zorientowałam się, że nie będzie lekko, nie będzie fajnie, nie będzie wesołych obrazków z wiejskich pensjonatów, kobiet, którym się same sklepy otwierają, a przyjaciele walą drzwiami i oknami.

I dobrze.

W zamian dostałam dobrą powieść, dojrzałą, kobiecą, nic nie udającą, świetnie napisaną kronikę zdrady.
W zdradzie nie ma nic pięknego, nie można tam wstawić wesołych wstawek, ujutnych obrazków, bo się po prostu nie da.
Zdrada zawsze jest klęską. Zawsze ma ojca i matkę, przeważnie polega na tym, że ludzie, którzy się ze sobą wiążą, mają inne oczekiwania, inne plany i cele i nie mają ani mądrości w sobie, żeby to zauważyć, ani wreszcie odwagi, kiedy już się zorientują, żeby się do tego przyznać. W przypadku bohaterki powieści jest łatwiej, bo nie ma dzieci, gdyby były, książka musiałaby mieć dwa razy więcej stron. Dobrze, że tak nie jest, bo skoncentrowanie się na parze dwojga ludzi, którzy budują (?), a potem rozwalają związek, jest bardzo ciekawe i pewnie dla niektórych pouczające i oczyszczające. Zresztą mamy tu trzy zdrady, bo jeszcze i wątki poboczne też nam dodają dużo w tym temacie. Bardzo to ciekawe.
Książka szczera, chociaż nie sugeruje, że oparta na faktach z życia. Szczera w tym względzie, że niczego nie próbuje kamuflować, tłumaczyć, zdrada to zdrada, związek do kitu, to związek do kitu, a inercja, jest po prostu tym czym jest i nie ma na nią usprawiedliwienia. Jest tylko nadzieja, że się kobieta lub mężczyzna obudzą  z letargu i coś uczynią, bo tak dalej być nie może.

Magdalena Witkiewicz bardzo mnie zaskoczyła tą powieścią, odeszła daleko od wizerunku pisarki łatwej i przyjemnej, na rzecz bardziej wymagającej literatury kobiecej. Nie ma nic złego w czytadłach, ale w moim wieku nie ukrywam, że szuka się już czegoś więcej niż ukrytych za bluszczem domów.
Bardzo smakowita to była lektura, chociaż z łyżką dziegciu, chociaż może niełatwo, naprawdę warto, jak mawia klasyk. Zresztą panowie też by mogli poczytać, dowiedzieliby się więcej o kobietach.  Polecam.

Dodam, że jest ładnie wydana, miła dla dłoni faktura okładki i bardzo poręczna, bez problemu zmieści się w damskiej torebce. Wszystko w niej jest takie ciepłe i puchate, jakby miało złagodzić treść.

wtorek, 25 grudnia 2012

A pod choinką?

Macham do Was łapką świątecznie, uśmiecham się szeroko i mam nadzieję, że Wasze święta przebiegają według planu, nawet jeśli go nie macie, to też jest plan (żeby go nie mieć), potrawy wyszły jak na przyjazd teściowej, a pod choinką to, o czym marzycie.

U nas różności, a wśród nich książki oczywiście, jakżeby inaczej.


Od dołu patrząc:
  • Trzy pierwsze to książki dla Michaliny od Marka, wszystkie dla grafików
  • Nigellissima i Cake Rachel Allen - ode mnie dla córki 
  • To była bardzo dobra telewizja - kupiłam sobie, miało być dla męża, ale potem udało mi się zdobyć Kalisza 'Z prawa na lewo' (było ciężko), to telewizyjna mogła być dla mnie
  • Kuchnia polska jest pod choinką, ale powinna była być pod poduszką dla Misi - sama chciała tę właśnie o polskiej kuchni. Mąż przejrzał i też chce. Zazdrośnik
  • Maeve Binchy 'A Week in Winter' ostatnia jej powieść, uśmiech ukochanej pisarki sponad chmur - od córki dla mnie
  • Kolejna to Robert Krasowski i jego 'Po południu' o Solidarności, do góry nogami leży, sorry - dla męża
  • Również dla męża wspomniana książka Kalisza
  • Oksana Zabużko - Muzeum porzuconych sekretów ode mnie dla mnie
  • Jarosław Grzędowicz Pan lodowego ogrodu tom 4, dla Misi ode mnie, ale mąż też skorzysta, bo oboje są fanami tej sagi. Cała jeszcze przede mną
  • Larry McMurtry 'Lonesome Dove' - u nas wydana jaki 'Na południe od Brazos' - fantastyczna powieść dziejąca się na Dzikim Zachodzie. Zawsze staram się wynajdywać książki dla jeszcze-nie-zięcia, które nie są nowościami, a warto je przeczytać
  • I ostatnia też dla jeszcze-nie-zięcia - Ziarno prawdy Miłoszewskiego w wersji angielskiej A Grain of Truth 
Jak widać cała rodzina obdarowana książkami, oprócz Wojtka. On się dopiero przekonuje do książek. Strasznie jestem szczęśliwa, bo zaczął zaglądać na półki Michaliny i za jej radą czyta kolejne powieści. Zobaczymy, czy się przełamie. Na razie kończy się na tym, że jak wołam, to on mówi, że czyta i 'co, przecież sama chciałaś, żebym zaczął'. Cwaniaczek

A co na Was czekało? Dostaliście jakieś książki?

czwartek, 20 grudnia 2012

Koniec Świata pani Popiołkowa

Czasem nie lubię włączać się do sieci i odbierać wiadomości. Człowiek sobie chodzi zadowolony po ziemi, córka przyjechała, radość w dom, a tu buch w łeb - Świat Książki może zniknąć, jeśli nie znajdzie się inwestor. I nos na kwintę.
Lubię to wydawnictwo. Na początku, kiedy wyszły pierwsze katalogi, denerwowało mnie, że muszę z każdego coś kupić. I nie ma co ukrywać, czasem nie było co. Katalog być cienki, a książki albo nieciekawe, przynajmniej dla mnie, albo już je miałam inaczej wydane. Byłam w klubie od pierwszego miesiąca, na stronie księgarni znalazłam, że to był rok 1994, hmm mnie się wydawało, że wcześniej. Wydawnictwo szybko się rozwijało i nie wiem, kiedy okazało się, że problem już nie tkwi w tym, co zamówić, ale w tym, jak się nie dać zrujnować. Kiedy wyjeżdżałam zagranicę, dzwoniła, prosiłam, żeby mi nadal wysyłali katalogi do Irlandii, że nadal będę zamawiać. Nie udało się, bo poza granice Polski wydawnictwo z katalogiem i klubem nie wychodziło, ale nie pozbawili mnie członkostwa, jak sądziłam. Podczas pobytu na targach czy okazjonalnych wizyt w Polsce i zakupach w księgarni, nadal honorowali moją kartę i dostawałam zniżki.
Zawsze podobał mi się sposób wydawania książek u nich, fajnie było je trzymać w ręku, przyjazne czytelnikowi, litery i czcionka akurat, serie ładnie zaprojektowane. Nigdy mi na tym nie zależało, ale niektórzy też chwalili, że dobrze wyglądały razem na półce. Tam wydali moją ukochaną Maeve Binchy (przynajmniej część), niedawno Gaskell (ta poniżej jest wydana jak Donoghue w Stanach, z gładkimi, kremowymi stronami, ciężka jak kotary w dziewiętnastowiecznym domu)


Jestem wrażliwa na zapach książki (niektóre farby czy papier powodują u mnie łzawienie), również na fakturę papieru, jaki jest w dotyku. Te zawsze spełniały najwyższe kryteria w mojej osobistej skali przyjemności molowej.

Myślę o tym, jakie książki wydali i przychodzą mi na myśl od razu powieści Doncowej (byli pierwsi na rynku z serią o Daszy Wasiliewnej), Borysa Akunina, ale też i seria Historie ludzkie i kolejna ulubiona Anne Rivers Siddons między innymi. Zaklinacz koni kojarzy mi się z nimi, bo pamiętam do tej pory wrażenia, jakie mi towarzyszyły podczas lektury tej książki oraz okładkę. Zresztą do tej pory stoi na półce.

Ach, i wspaniały 'Mój sen o tobie' Nuali Faolain. Jeszcze nie wiedziałam, że będę mieszkać w kraju, który jest sub bohaterem tej książki.
Świat Książki cały czas trzyma poziom. Zarówno jeśli idzie o wydawane tytuły, jak i jakość wydań. Są tu pozycje dla wymagającego czytelnika, są też czytadła, poradniki, książki historyczne, wspomnieniowe, biografie. Dla każdego coś dobrego, nie wierzę, że mol wizytujący księgarnię firmową wychodził z pustymi rękami. No, chyba, że zapomniał portfela.
Ja przynajmniej nigdy nie wyszłam z mojej koszalińskiej filii (która szczęśliwie znajdowała się niedaleko mieszkania mojej mamy) bez zakupu.

Muszę też wspomnieć o wspaniałomyślnym wsparciu naszej polskiej biblioteki w Donegalu przez wydawnictwo. Najpierw pani Bogna, a potem Agnieszka, bez żadnych warunków, bez błagania i 'urabiania', co jakiś czas wysyłają dla nas książki.Nikt, kto nie był daleko od kraju, stęskniony polskiego słowa pisanego, nie zrozumie, ile to dla nas znaczy. Kiedy przynosiłam je do biblioteki, ludzie mieli wypieki na twarzach. Aż żal, że dziewczyny w wydawnictwie tego nie widziały.

A ich przyjęcie blogerów na targach - byłam tylko raz, ale jak miło nas potraktowali, dostaliśmy gadżety, mieliśmy okazję porozmawiać z ludźmi, których znaliśmy tylko z maili, były też podarunki książkowe, czuliśmy się dla nich ważni.

Kiedy dostaliśmy niedawno paczkę, siedziałam chyba z godzinę nad książkami i upajałam się łatwością z jaką poddają się czytelnikowi. Można podeprzeć się na stole, popijając kawę, czytać rozłożoną książkę - a rączki tutaj :-)


A te biografie jakie mają okładki, jaki papier. Aktorki, czego tu nie widać, z lekka podbłyszczane, jakby z łuską. 


Czytadła mięsiste, miłe, z meszkiem jakby brzoskwiniowym, nawet dziewczyny w bibliotece aż westchnęły, a żadna wcześniej nie wspominała o tym, że jest to dla niej ważne.




No i moja ukochana Kiersnowska i jej kolorowe obrazeczki w niezwykle przejmującej książce (z lewej), a obok wspomnienia Eustachego Sapiechy. Piękna publikacja. 'Ile wart jest człowiek' po prostu zapiera dech w piersiach = i tekst, i edycja.


Tyle tytułów, tyle książek, również polskich autorów, jak również audiobooków ze wspaniałymi lektorami, ciężko mi przyzwyczaić się do myśli, że to już koniec. Trudno uwierzyć. A ponieważ ten czas to najlepszy moment na życzenia i marzenia, chciałabym, żeby Świat Książki nie przestał istnieć.

wtorek, 18 grudnia 2012

Świąteczna lista życzeń - takie małe choinkowe przyjemności

Wszyscy opisują swoje typy na święta, albo to, co by chcieli. Ja też postanowiłam, bo mi to sprawia organiczną przyjemność, nawet jeśli mnie nie stać na ich kupno, powklejam sobie tutaj te książki i już mi lepiej. To nie jest też wpis martyrologiczny pod tytułem - nie mam, taka jestem nieszczęśliwa. Po prostu uwielbiam macać, chociażby przez ekran. Gdybym była w Polsce, poszłabym do księgarni, najchętniej takiej z kawą i do tego, żeby jakaś koleżanka ze mną była, żebyśmy się mogły razem ponakręcać. Jak się nie ma, co się lubi, do tego noga rwie (o tym na moim co-dzienniku), spać się nie da, to chociaż, jak to małżon mówi, okładki, okładki i jeszcze raz okładki.

Wymieszałam te moje marzenia-życzenia, trochę starych, które miałam nadzieję zdobyć, trochę nowych, pewnie tak wszyscy macie.

1. Słodkie życie - Ewa Morelle

pisał o niej Tyrmand, wspominali w książce o Czyżewskiej, ciekawe by było wiedzieć, co ona myślała. Poza moim zasięgiem allegrowym, za droga

2. Moje życie z książką tom 1. Mam drugi, ale nie chcę czytać bez zapoznania się z pierwszym. Nie mogę go nigdzie dostać, bywa na Allegro, ale przegrywam licytacje.





 3. Zamieć śnieżna i woń migdałów - Camilla Lackberg. Nowość, na święta jak znalazł


4. Powrót do Killybegs, powinno być w sumie na pierwszym miejscu. Moje strony, znam historię, znam podłoże, IRA - za mało wiem, ciekawa jestem bardzo.




5. Mam dwie pierwsze, muszę mieć i tę, któregoś dnia na pewno

6. Mam dwa tomy, trzeci koniecznie, a do tego żony







7. Miasto złodziei z wyd. Sonia Draga znowu, wydaje mi się dla mnie


8. Zawsze to chciałam mieć, ale ciągle coś innego wyskakuje, weź się w garść Kaśka!




9.  Wysłuchałam pierwszej, drugą też bym chciała, ale przed świętami nie da rada, jak mawiał jeden Irlandczyk sprzedający owoce.




10. Jak widać latam od rozrywki do poważniejszych tematów, płodozmian wskazany




 11. Opowieść o Izabeli Czajce-Stachowicz, przedwojenne klimaty, lubię




12. Po wysłuchani Dziennika Tyrmanda, ta książka jest po prostu must have dla mnie



13. Miałam w ręku, ciekawa, ale droga. W sferze marzeń, może kiedyś z Allegro?


14. Nic o tej kobiecie nie wiem, frajda poczytać o tej, która kształtowała moją wyobraźnię, kiedy byłam dzieckiem




15. Oba Siedliska bym chciała





16. Uwielbiam ją jako aktorkę, żyła w ciekawych czasach i z ciekawymi ludźmi, koniecznie - Diane Keaton autobiografia


17. Anna German o sobie
18. Ciekawa jestem








Zatrzymam się na dwudziestu.
W tle gra muzyka świąteczna. Ale fajnie mi było sobie tak grzebać w przechowalniach.
Wysoko na liście, chociaż tutaj kolejność też przypadkowa, była nowa powieść Bator, ale niespodziewanie dostałam ją od czytającej pisarki i tak się cieszę, że normalnie chyba będę spała z nią pod poduszką. Dzięki.


Jeszcze kilka w języku angielskim, które mam na oku


Też u pisarki przeczytałam o nich


Ostatnia jej powieść, wydana już pośmiertnie.



Życie mola jest bardzo szczęśliwe, jak nie ma to nie szkodzi, bo samo oglądanie i czytanie o tych książkach u Was na blogach, też jest przyjemnością.

Pozdrawiam wszystkich świątecznie,  pewnie to nie ostatni wpis przed godziną zero, ale gdyby, to wiedzcie, że o Was myślę w ten czas. O Waszych zakupach i prezentach też :-)

sobota, 15 grudnia 2012

Wakacje z duchami - Jestem blisko

Trzy kryteria przesądziły o wyborze tego tytułu do czytania:
1. Dzieje się w Irlandii, a ja zawsze śledzę, co się wydaje w Polsce o tej tematyce
2. Autorka polska, lubię polskie
3. Miało być lekko i przyjemnie, bo się ostatnio zawaliłam poważnymi tematami do przemyśleń (u Tyrmanda w Dzienniku o komunie, w Korektach o życiu i starości).

Pomyślałam sobie - będzie tego. Rozrywki mi trzeba.
Książka budzi różne emocje w sieci, tym bardziej trzeba sprawdzić.
Najsamprzód, mam nadzieję, że się autorka nie obrazi, powiedziałam sobie, że ta powieść będzie głównie lekka, przyjemna, na zasadzie 'oddech wojownika' - nie oczekiwałam Prousta, chociaż momentami dostałam Ulissesa. Tego mi trzeba było, świadomie ją wzięłam ze stosu, toteż do nikogo nie miałam pretensji, że nie była to rozprawa filozoficzna.
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, że się tak wyrażę, to podobieństwo do moich wczesnych lektur, takich jak Pan samochodzik, Kapelusz za sto tysięcy, Zaginiony talizman itp. Nie chodzi tu o zniżenie się do poziomu dziesięciolatka, raczej o typ 'afery', że bohaterowie gdzieś jadą na wakacje, czy w innych niewinnych celach, a spotyka ich coś niespodziewanego i się dzieje - policja (wtedy milicja), tropy, gubienie śladów, zagadka, a w tle inne zdarzenia. I tu mamy dorosłą wersję takiej właśnie powieści.
Jest też inna rzecz, która mi młodość przypomina i moje pierwsze zachwyty powieściami Chmielewskiej, gdzie autorka czyniła siebie bohaterką, nawet jeśli nie były one identycznie i nie były to przygody samej autorki, i tak wydaje się czytelnikowi, że dostępuje zaszczytu zajrzenia do wspomnień, do prawdziwego życia, jakby się z nią przyjaźnił. Na własny użytek nazywam to 'zabiegiem chmielewskim'.  Podobało mi się to, bo też i podobała mi się Lucyna i jej partner Tadeusz. Fajna para.
Czyli dobra nasza, mamy bohaterów, których lubimy, mamy Irlandię, którą kochamy, aferę, dobrą herbatę, psa w nogach, choinkę w kącie i pierniczki kupne marki Lidl.
Chrzanić, co kto tam gada, czy to wysokich lotów, niskich, krzywych czy wirujących - Lucyna Olejniczak podarowała mi kilka godzin lektury, która mnie zrelaksowała. Czasami tylko o to mi chodzi i pod tym względem nie zawiodłam się.
Jeśli idzie o realia Zielonej Wyspy, wprawdzie wychudzonych krów i koni nigdzie nie widziałam, ale podobno na południu występują, więc czepiać się nie będę. Reszta wiarygodna. Jedynie mnie nazwy zastępcze dla partnera irytowały, bo ja nie lubię, kiedy ludzie mówią o swoim facecie - mój luby, mój miły, kochanie moje lub zdrobniale (to ostatnie tu nie występowało), ale to już moje osobiste dziwactwo, nie ma nic wspólnego z oceną książki. Jedno mnie tylko dziwiło, bardzo zimne lato musiało być, kiedy autorka wizytowała Irlandię, bo tam się wszyscy ogacali jak na zimę. Biorąc pod uwagę, że na południu jest cieplej niż u mnie na północy, dziwiły mnie te wszystkie kurtki, swetry, czapki, wiatry i deszcze doprowadzające do choroby. W czerwcu? No chyba, że...

sobota, 8 grudnia 2012

Całe nasze życie podlega KOREKTOM

Czy to mimowolnie się dziejącym, niezależnie od naszego chcenia czy nie-chcenia, czy też wprowadzanym przez nas. Bywa, że to, co wydaje się dramatem dzisiaj, jutro jest już wspomnieniem, czasem smutnym, czasem dającym siłę.
Rodzina też może dać siłę albo wykastrować, dlatego każdy z bohaterów tej książki boryka się z plusami i minusami wynikających z jej posiadania.
Matka, ojciec, dwóch synów i córka, każdy ze swoją odrębną historią i wspólnymi doświadczeniami. Ta powieść to historia upadku rodziny, ale jednocześnie, paradoksalnie jej uzdrowienia, jeśli nie całości, to przynajmniej każdego z jej członków osobno. Trochę na zasadzie - najpierw trzeba zburzyć, żeby od nowa zbudować.

Jonathan Franzen wydał ją w 2001 roku, dwa tygodnie potem runęły wieże w Nowym Jorku. Jak to bywa po tragedii, najpierw był szok,  a potem rozpaczliwe chwytanie się czegoś, co pozwoli wrócić do rutyny dnia codziennego i znowu poczuć się normalnie. Wtedy to właśnie czytelnicy odkryli Franzena i go pokochali. Wcale się nie dziwię, bo już teraz wiem, że tak jak długo będę żyć, a on pisać, będę czytać każdą kolejną jego powieść. Jesteśmy sobie poślubieni, związani węzłem czytelnik-pisarz na dobre i na złe. Nie czytałam jeszcze 'Wolności', ale już 'Korekty' wydają się spełniać wszystkie potrzebne wymogi współczesnego dzieła - powieści przez duże P, Literatury przez duże L, gdybym ją miała na własność, stała by na 'ołtarzyku' książek najlepszych.
Po pierwsze bohaterowie - bardzo wiarygodni, właściwie namacalnie realni, nic wydumanego, przekombinowanego. Ich historia jest momentami tak realistyczna, że aż czuć smród ekskrementów, ale nawet wtedy nie nabieramy do nich obrzydzenia. Czytając kolejne historie, obserwując splątane nici połączeń i naderwane więzy, byłam jednocześnie obserwatorem i uczestnikiem zdarzeń, mogłam ocenić sytuację na chłodno, ale chłodna nie pozostawałam, ta historia dotykała mnie do żywego, jednocześnie dając bezpieczeństwo nietykalności czytelniczej. Po prostu genialnie angażuje czytelnika, obchodzą nas ci ludzie.
Język, fenomenalny, tłumaczenie też, zdarzało mi się zrywać z fotela po przeczytaniu szczególnie celnej frazy, czasem pojedynczego słowa, zazdrość - że też ktoś tak pisze i to nie jestem ja!
Nikt nie opisał lepiej choroby, ułomności, zrzędliwości, nikt tego lepiej nie wytłumaczył, przynajmniej ja się z tym nie spotkałam. 
Jonathan Franzen jest kontynuatorem najwspanialszych tradycji powieści amerykańskiej, jest klasycznie znakomity przy jednoczesnym powiewie świeżości, ale szczerze mówiąc nie potrafię oznaczyć, na czym ta świeżość polega - to tak jakby czytać, jedząc dropsy Cold Ice.
Od pierwszej strony pokochałam go na zabój. Ekstaza mola w czystej postaci. Aż mi słów brak.

sobota, 1 grudnia 2012

Głód serca chwycił mnie za gardło

Strasznie dużo miałam na głowie w piątek, wróciłam do domu wieczorem, ledwo mogłam się ruszać, ale zdecydowałam wziąć psa na spacer, bo terrier nie może wiecznie siedzieć w domu, dziczeje. Potem kąpiel i tak się ożywiłam, że zamiast jak porządny obywatel, kiedy zmęczony, udać się w piernaty, przysiadłam jeszcze obejrzeć wiadomości i trafiłam na film polski z 1986 roku.
Treść jest banalna - mężczyzna (Jerzy Zelnik) znajduje psa, szuka jego właścicieli, okazuje się, że należy on do chłopca samotnie wychowywanego przez matkę (Ewa Kasprzyk). Mężczyzna zaprzyjaźnia się z chłopcem, spędza z nim dużo czasu, od matki najpierw stroni, ale po jakimś czasie i z nią się zaprzyjaźnia, a na końcu się zakochują w sobie. Oczywiście jest pewna tajemnica, ale bez przesady, czachy nie odrywa.
Nie o treść i poziom tego filmu mi tu idzie, bo jest on średni, powiedzmy na piątkę w skali 10-stoponiowej (bredzę jak kaowiec z Rejsu), ale o realia i porównanie problemu z obecnym odbiorem.
Po pierwsze, kiedy bohater szuka właścicieli - dzwoni do jakiegoś urzędu, a tam od razu podają adres i nazwisko przypisane do numerka na obroży. Facet jedzie do domu tych ludzi, otwiera mu dziecko, natychmiast wpuszcza do domu, prosi, żeby się rozgościł i dzwoni po mamę, która przyjeżdża po chwili. Od razu przyszło mi do głowy - jak mu mogli podać nazwisko i adres, nie ma ochrony danych osobowych? Potem wszystko we mnie krzyczało - nie wpuszczaj go do domu, on ci może krzywdę zrobić! Nie zrobił. Matka przyjechała z pracy, nie miała problemu się urwać. Nie wywalą jej?
Potem pan się intensywnie przyjaźni z dzieciakiem, przychodzi do parku i bawią się z psem, zaprasza go do siebie na oglądanie filmu o dzikich plemionach w Afryce, bo chłopiec bardzo sie tym interesuje, daje mu książki w prezencie itd. A matka psycholog nie widzi zagrożenia! Dziadek (nobliwy Machalica senior) nic złego w tym nie widzi, jedynie lekko naśmiewa się z matki, która ma przebłysk przytomności (może to zboczeniec? - no wreszcie poszłaś po rozum kobieto!!! - krzyczałam w duchu). Toż to czysty pedofil na występach. Kiedy oglądali te filmy u niego w domu, siedzieli sobie na kanapie, on go obejmował, a ja cała sztywniałam, że pewnie zaraz się zacznie, zrzuci maskę, co gorsza pewnie spodnie. Nic się takiego nie stało.
Zamiast tego zakochał się w matce, jak to w normalnym romansie, w normalnych czasach, kiedy nikt o pedofilach nie słyszał (co nie znaczy, że ich nie było, teraz już to wiemy).
Zwykły film, a ja siedziałam ze ściśniętym gardłem, czekając na nieszczęście w postaci molestowanego dziecka i zaszlachtowanej matki.
Czy ja jestem nienormalna, czy czasy pogięte, że już nic normalnie nie przyjmujemy, tylko od razu zły dotyk, zbok, a matka dysfunkcyjna.

A poza tym dużo smaczków z końca lat osiemdziesiątych, oczywiście matka się martwi o syna, bo ten nie ma komórki i nie dal znać, że będzie później. Po ulicach jeżdżą głównie Maluchy, Polonezy, Duże Fiaty. W pracy luz, czy się stoi, czy się leży - pracownia architektoniczna, ludzie w białych fartuchach przy deskach, panowie inżynierowie wchodzą i wychodzą jak im się żywnie podoba, jak ma coś do załatwienia, mówi koledze, że idzie i tyle go widzieli. Kobiety chodzą głównie w spódnicach, a oczko w rajstopach jest prawdziwym dramatem i wielką stratą. Na obiad laski wozi się do hotelu, którego oświetlone wejście przywodzi na myśl zachodni blichtr, a imieniny obchodzi się w domu, podając po północy barszcz i krokiety. Zima, kozaki, meble, książki na półkach, wszystko z tamtych lat.
Żyć wtedy nie było za wesoło, ale wrócić do swoich dziecięcych lat tym filmem - faaaajnie