Czytałam ją na krótko przed rozpoczęciem prowadzenia tego bloga, jakieś dwa lata temu, była wybrana przez book club. Spojrzałam na okładkę i pomyślałam - znowu tajemnica, znowu wspomnienia starej kobiety, to wszystko już było. Z drugiej strony, jakbym nie jęczała, jakbym się nie skarżyła, lubię te tajemnice, wspomnienia i takie tam, typowa ambiwalentność mola książkowego - czytamy dużo, trudno nas zaskoczyć,czasem następuje zmęczenie materiału.
Ale dobra historia obroni się zawsze, a Tajny dziennik taką właśnie jest.
Pewnie pikanterii czytaniu dodał fakt, że większość akcji dzieje się w Sligo, które znam, bo jest niedaleko mnie i w Roscommon, Opisywane budynki istnieją, a miejscowi ludzie pamiętają zdarzenia tam opisywane. Książka jest fikcją, ale wiadomo, czerpie z życia i te szczególiki są bardzo prawdziwe, tak przynajmniej powiedziały mi kobiety, które są ze mną w klubie dyskusyjnym. Omawianie tej powieści skończyło się bowiem wspomnieniami z ich dzieciństwa (niektóre z nich mają ponad 60 lat), albo znanych z opowieści matki. Jedna z nich wyznała, i to był dla mnie szok, że urodziła panieńskie dziecko i zostało jej ono odebrane. Nie była wprawdzie w 'Pralniach sióstr Magdalenek', ale i tak swoje przeszła. Irlandia jest krajem bardzo katolickim, ale wiadomo jakie okropności robiono w imię wiary i ochrony moralności, nie tylko w tym kraju. To, co działo się wtedy z młodymi dziewczynami nie miało nic wspólnego z miłosierdziem Bożym, raczej z piekłem na ziemi.

A propos okładki - nijak się ma do treści, ani kiecka z epoki, ani but, dziewczyna zbyt nowoczesna i tylko plaża się wpasowuje w klimat opowieści. Brrrrr. Jedyne, co mi się podoba to kolorystyka, ale to chyba za mało, żeby oddać ducha tego, co w środku, a od tego jest chyba okładka? Sugeruje romantyczną opowieść par excellence, nie dajcie się zwieść.