czwartek, 26 września 2013

Niech jaskółki krytykują spółki, ale czasem spróbować warto. Wszystko gra!

Ociągałam się trochę z czytaniem tej powieści, bo nie bardzo wierzę w spółki pisarskie. Każdy twórca to indywidualista, czy ktoś widział jeden obraz malowany przez dwóch malarzy? Albo utwór muzyczny, symfoniczny pisany przez dwóch kompozytorów? A książki jednak takie powstają i czasem są nierówne. Skłamałabym, że gołym okiem widzę wszystkie szwy, ale bywa, że coś zgrzyta i już.
Wolę nie ryzykować.
No, ale dla Manuli Kalickiej, nawet żeby pisała z zastępem harcerskim, wyjątek zrobię zawsze. 
I tak sięgnęłam po Tutto bene 


Zbigniew Zawadzki - co-autor książki - wprowadził zapewne pierwiastek męski do książki, bo też i narracja jest raz w rękach kobiet, raz mężczyzn, co dodaje dynamiki powieści. 
Wszystko zaczyna się, jak to w kryminale, od morderstwa i tajemnic, które w miarę rozgryzania tematu, wychodzą na światło dzienne, ale najpierw mnożą się niemożebnie. I to jest to, czego spodziewać się można po tym gatunku.
Natomiast, co dostaniemy wraz z tym 'ogryzkiem', czyli samym centrum powieści, to już inna sprawa. Jest i obraz miasta, trochę z życia różnych grup społecznych, również przybyszy zza wschodniej granicy, jest też historia powstania pewnej miłości. Smakowite kąski, chociaż ukraiński wątek trochę stereotypowy, ale co ja tam wiem, nie mieszkam w Warszawie i nie spotykam się z opisywanymi zjawiskami.
Akcja zmienia się jak w kalejdoskopie, mam wrażenie, że to raczej scenariusz filmowy, szczególnie od połowy książka jakby zmienia charakter, wprowadzane są kolejne postaci, nie bardzo wiemy, po co oni się tam znaleźli, to się okaże, ale kiedy? Ciągle coś nowego, sceny przybywają jedna po drugiej, dziewczyna jedzie samochodem-klik-ktoś puka do drzwi, otwiera...-klik policjant schyla się pod stół i widzi...- klik - zmyślam te sceny, ale tak to mniej więcej jest, szybko, ciekawie, ale przyznam też, że następuje w pewnej chwili zmęczenie materiału, już wcale człowiek nie ma ochoty tak pędzić.
Tylko, że w takiej historii nieważne, na co mamy ochotę, dzieje się i tyle.
Podobała mi się ta powieść, wręcz entuzjastycznie ją przyjęłam, aż się sama zdziwiłam, bo jednak wiele tam schematycznych bohaterów, jakoś niespecjalnie do zapamiętania nawet, dobry kucharz, zagubiona Zosia, ci Ukraińcy z szerokimi karkami, drugi kucharz pije, manager gogusiowaty, właścicielka się nie interesuje - nihil novi, bądźmy szczerzy. A jednak ręka mi szła do książki i cieszyłam się na każdą chwilę czytania.
Jest to raczej lekki kryminał, nie spodziewajcie się mrocznych podwórek i zapoconych, przepitych policjantów w depresji. Wręcz przeciwnie, komisarz Górzyański ma całkiem normalną rodzinę, jest poukładany, ma świetne dzieciaki, psa lekko zwichrowanego (jak mój Franciszek, więc czuję więź) - tutto bene.
Czyli co, dobra ona, czy niedobra? - pewnie spytacie, bo tu coś modzę, a to, że entuzjazm, ale jednak schemat i tak w koło Macieju.
Trudno mi określić, bo słowo dobra, to nie jest dobre słowo, ona może nie jest jakaś wyjątkowa, ale uwodzi czytelnika, przyciąga, jak się już zacznie, człowiek wręcz się cieszy na myśl, że ona tam gdzieś leży i czeka, żeby kontynuować czytanie. W dobrym stylu napisana, świetne połączenie kryminału z literaturą obyczajową, monstrualnie się nie zdziwicie, ale ubaw po pachy.

Film o powstaniu książki, rozmowa z autorami TU   Z jakiegoś powodu nie mogę go tu wkleić, nie znajduje mi się w wyszukiwarce YT do włączenia na stronę.