piątek, 18 stycznia 2013

Kochanie, Masłowska mnie dobiła

Nie wiem, jak zacząć. Pewnego ranka, wcześnie obudzona, cały post sobie w głowie ułożyłam, ale zimno było i nie chciało mi się wstać i go od razu zapisać. Uleciał.
Tak się wtedy z myśli wystrzelałam, że teraz mam pustkę. Szczerze mówiąc pewnie dlatego, że mam stracha - teraz się ukaże moje prawdziwe oblicze głupka i nic już nie będzie takie samo. Nic na to nie poradzę, że mimo Pilcha, którego kocham miłością prawdziwą, a on znowu kocha JĄ, nie udało mi się tej miłości  metodą kropelkową, ani żadną inną, zaabsorbować Nie pomogło też, ze peany pieją na temat autorki i jej talentu. Chwytałam się wrażeń ze 'spotkania' z samą Masłowską w wywiadach i programach telewizyjnych. Nic. A nawet jeszcze gorzej.
Nie dla mnie Masłowska, koniec i basta.
Płakać mi się chce, że ja jej geniuszu nie widzę.
Oglądam 'Halę Odlotów', widzę jak Janowska (którą bardzo cenię), prawie w kucki (z wrażenia) z nią rozmawia i też bym tak chciała, na kolanach czytać i ręce do nieba wznosić, jaki to ja mam przed sobą dar twórczy i szczęście, że ten dar mogę oczami, w formie liter wchłaniać.
Zamiast tego słuchałam 'Kochanie, zabiłam nasze koty' i jedna tylko myśl mi w głowie buzowała, rosła i bąblowała jak woda w jacuzzi - co za porąbana powieść!
Tylko dlatego, że interpretacja Katarzyny Dąbrowskiej była tak udana, nie rzuciłam tego w połowie. Gdybym czytała książkę, na pewno tak właśnie by się stało.
I pomyśleć, że wpadłam w rozpacz w Empiku, że moja walizka podręczna okazała się za mała, zeby kupić książkę (duży format i twarda oprawa) i ją do siebie przez pół Europy zawieźć. Młoda pisarka świadkiem, może pamięta, jak jej w 'rękaw płakałam', że musiałam odłożyć. 
Piszę to wszystko, żeby wykazać, że się bardzo starałam, zaczynałam pełna entuzjazmu i wiary, graniczącej z pewnością, że oto nadszedł czas, kiedy się zakocham w tej pisarce. Tyle milczała, urodziła dziecko, dojrzała, zmieniła się zapewne, teraz się dogadamy!


Pani Dorota płakać zapewne nie będzie, że we mnie czytelniczkę straciła, ale mnie jest przykro, że się z nią nie zestarzeję, że nie będę czekać na kolejne jej powieści, bo mnie po prostu jakieś deliryczne, namolnie nawracające, pełne słowotwórstwa historie nie chwytają za serce i nie rajcują.
Działa to na mnie depresyjnie. Słuchając tego czułam się tak, jakbym w mokrych majtkach z basenu wyszła, ubrała spodnie i nie mogła usiąść, bo będzie plama na tyłku. Jak ogórek kiszony, ciepło, mokro, buzuje i wyjścia nie widać. Samotność, jakieś poplątane osoby, senne wizje, może i fenomenalne quoty, ale nie tego szukam w powieści par excellence.
Ratowałam się jeszcze odsłuchaniem kilku wywiadów, ale osobowość Doroty Masłowskiej jest taka jak jej powieści i tak samo dokładnie na mnie działa - autorka nie patrzy rozmówcy w oczy, kiedy odpowiada na pytania. Zacina się, co u mnie od razu powoduje przebieranie nogami, jakbym chciała jej pomóc, nie dość, że nie ma kontaktu wzrokowego, to jakoś tak łypie na boki, jakby te jej odpowiedzi nie były szczere, ale wydumane, wymyślone, jak te jej opowieści i nowe słowa.
Jestem bardzo wyczulona na mowę ciała i znowu mam to uczucie mokrych gaci na środku miasta, dyskomfort okropny, wręcz wpadam w dół wielkości Kanionu Kolorado.
Do niczego mi to nie potrzebne.
Pilch nie Pilch, sto Nike i milion paszportów mogłaby dostać, nie przekonam się i więcej próbować nie będę.
Siedzę teraz z buzią w podkówkę, ale nic na to nie poradzę, najbardziej lubiana koleżanka w klasie do gustu mi nie przypadła.
Idę sobie, co będę tu tak sama siedziała.

P.S. Celowo nie piszę tu, o czym ta powieść jest. Nie potrafię. Poza tym nie mam zamiaru znowu majtek w basenie moczyć.