niedziela, 20 lutego 2011

Tydzień, co mi się w prawie miesiac rozciągnął. Sebastian Faulks

Ufff, skończyłam. O mamusiu, jak ja się namęczyłam. W takim zagonionym okresie, jak mam teraz (nie będę się powtarzać, możecie sobie poczytać TU), powinnam była wybrać książkę z jednym bohaterem, góra jedną rodziną, plus kontr-bohaterem, kilkoma postaciami pobocznymi i szlus. Ja po prostu mam tak wygnieciony mózg w natłoku myśli, faktów do zapamiętania, rzeczy do zrobienia na już, na wczoraj, że dodatkowe obciążenie skutkowało przegrzaniem zwojów. Wiele razy musiałam wracać kilka rozdziałów, bo po powrocie do książki następnego dnia, nie miałam pojęcia o czym czytałam poprzedniego wieczoru.
A wszystko przez Sebastiana Faulksa i jego pazerność.
Wprawdzie jego historia dzieje się na przestrzeni tygodnia w grudniu (nic tam o świętach nie ma, to nie Love Actually, nie napalajcie się), więc zaledwie 7 dni, ale za to mnogość bohaterów rekompensuje mizerność czasu akcji.
I tak, czytamy o spekulancie giełdowym, zimnym robocie do zarabiania pieniędzy, z chłodną Brytyjką w roli żony i z powalonym na łeb, pogubionym kompletnie synem, który jest autonomicznym ko-bohaterem, z oddzielną historią. Jest też młoda dziewczyna, która prowadzi pociag w metrze, uwielbia czytać, mieszka z bratem, w sumie kupa nieszczęścia tylko o tym jeszcze nie wie, wiedzie życie realne w tunelach metra, a potem wirtualne w programie oferującym alter życie. Do tego prawnik na początku swojej kariery, który prowadzi sprawę samobójstwa w metrze, które jest kontestowane przez rodzinę i zakwalifikowane do sprawy o odszkodowanie z powodu wypadku w wyniku zaniedbania. Jest też polski piłkarz zaraz po przyjeździe do jednego z klubów w Londynie. I krytyk literacki, który też coś napisał. Mało? Jest też Pakistańczyk, którego rodzina prowadzi fabrykę pikli, self-made, do wszystkiego doszli sami, rodzice właśnie mają odebrać nagrodę, jakiś order, z rąk Królowej, w pałacu, a jakże, a synalek (tu znowu rodzina jest bohaterem i syn odzielnie też) chodzi na spotkania do meczetu i szykuje zamach bombowy. Przewala się też masa innych ludzi, którzy nic tak naprawdę nie wnoszą, są jak massa tabulette, muszą być, żeby jakoś historię sklecić, ale nie ma co się do nich przyzwyczajać. Nihil novi. Z tym, że przy tej masie charakterów, już nie wiesz, czy czytasz tylko o jakiejś tam sekretarce z faksem, czy ona będzie zaraz główną postacią, dlatego poświęcałam tym ludziom więcej uwagi, niż na to zasługiwali, a to z kolei tak mnie męczyło, że mi sie płakać chciało, taka byłam skołowana. Nie myślcie sobie, że się tak dałam bez walki, ale kiedy odpuszczałam, bo myślałam - a tu cię mam, to jest jakaś nieistotna postać, ten właśnie człowiek potem wypływał gdzieś tam w istotnym momencie, a kiedy wyglądało na to, że nie ma bata, ten to będzie na pewno grał pierwsze skrzypce, znikał gdzieś i go nie było przez resztę powieści (jak ten wspomniany piłkarz).
Powiem szczerze, napaliłam się na tę powieść jak szczerbaty na suchary wojskowe, ale tak naprawdę ani mnie ona nie zachwyciła, ani nie dała mi wypocząć, żadnej korzyści. Autor wprowadza masę ludzi do swojej historii, a potem nad nimi nie panuje. To się niby jakoś tam zazębia, ale bez przesady, nie tak, żeby to wszystko usprawiedliwiać. Dawno nie miałam do czynienia, a może nawet nigdy, z takim chaosem w książce. Znam takich, którym się podobała, ale ja uważam, że szkoda czasu i atłasu, jest dużo lepszych. Jedyne, co broni tę powieść to świetny język i gładka elegancja stylu. Ale konstrukcja się chwieje. Cieszę się, że mnie nie przywaliła.

Chociaż.... o dziwo nie mogłam jej odłożyć nieskończonej. Więc może coś w niej jednak jest, a dla mnie czas po prostu nie za dobry na takie tłumy wywalające się z kartek powieści? Nie sprawdzę, bo na pewno nie będę czytać po raz drugi. Ale pytanie tłucze mi się po głowie, nie przeczę.

11 komentarzy:

  1. Ja bym chyba rzucila w koncu nieprzeczytana:) Podziwiam za cierpliwosc:)
    Dzieki za odpowiedz po poprzednim postem. Budujace jest to, co napisalas:)

    OdpowiedzUsuń
  2. normalnie rozwazam mozliwosc przejscia na ciemna strone mocy bardzo mi sie podoba szata graficzna twojego bloga ale szukam szaty na kulinarnego jak znajde to przejde,a tak abstrachujac to musi byc calkiem niezla ksiazka

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem bardzo ciekawa tej powieści :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wytrwała jesteś :) Ja nie cierpię tłumów przewalających się po książce, chyba bym nie podołała ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam tak samo jak Tajemnica33, tłumów bohaterów nie lubię, męczę sie wtedy i żadna przyjemność i nic nie pamiętam po trzech stronach. No, ale na pewno są i takie lektury z tłumem, które zachwycaja.
    A z ciebie nie mogę Kasia, nei dość że grafik zaphany to jeszcze sobie taką powieść zapodałaś..i przebrnęłaś!!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. agato - wstyd mi było tę książkę rzucić, bo to nie chłam, tylko po prostu pomysł karkołomny moim zdaniem

    OdpowiedzUsuń
  7. ivcia - tutaj sobie mozesz sama bloga zestawic, szablon swój zrobić, są tu do tego narzędzia.

    OdpowiedzUsuń
  8. pandorciu - i słusznie, jest ona niejednoznaczna - jednocześnie wkurzała mnie i fascynowała

    OdpowiedzUsuń
  9. Tajemnico i Moniko - ja nawet lubię, ale to musi mieć ręce i nogi, a tu miałam wrażenie, że chwilami brakowało sensu wprowadzenie jednego czy drugiego bohatera. Albo powinien byc wątek rozwinięty, albo pominięty, trochę tak wyglądało, jakby pisarz miał pomysły na kilka książek, ale ostatecznie zestawił je w jedno

    OdpowiedzUsuń
  10. chyba bym nie dotrwała do końca, mam podobnie jak ty, że gdy za dużo bohaterów to odrzuca :) dlatego z tą książką spasuję

    OdpowiedzUsuń
  11. archer - mnie nie odrzuca sam fakt, że duzo bohaterów, bo faktycznie to było tak, że właśnie mnie to do tej ksiazki przyciągnęło, ale te postaci były niezagospodarowane, to mnie wkrurzało

    OdpowiedzUsuń

Z powodu zalewu spamu, wyłączyłam możliwość komentowania anonimowego. Przepraszam