Kiedyś myślałam, że byłam w Gruzji, ale jak mawiała moja mama - w dupie był, gówno widział. Przestudiowałam dokładnie mapę i naszą, moją i męża marszrutę i to, co wyszło na jaw, nie spodobało mi się wcale, a wcale. A mianowicie, dojechaliśmy zaledwie do granic tego kraju, pozostając jednak w granicach administracyjnych Abchazji. A już myślałam, że będę się mogła przy okazji lektury tej książki pomądrzyć i przedstawić swoje reminiscencje z pobytu. Pewnie i tak bym tam nie zaszalała, bo przebywając w Soczi na urlopie, upieraliśmy się wprawdzie na wycieczki, bo ileż mozna leżeć na ichniej plaży, ileż można łoić ichniego koniaku z musztardówek (w każdym razie podobnie wyglądających kieliszków), ale w 1988 roku była jeszcze komuna i możliwości turystów, ich swoboda, były znacznie ograniczone. Poza tym większość ludzi, którzy dostali się do autokaru, była zainteresowana targowiskami w kolejnych miastach i handlem szeroko pojętym, a my jak te dwa frajery (bo jak mogliśmy w ich oczach wyglądać?), zamiast kraciastych toreb z towarem - z przewodnikami w rękach, pasowaliśmy tam jak kwiat do kożucha. Za każdym razem, kiedy zatrzymywaliśmy się w jakimś mieście, cały autokar ludzi w lewo, a nasza dwójka w prawo, oglądać, rozmawiać, podjadać, smakować - aż szkoda, że nie mieliśmy wtedy takiego aparatu, jakie są teraz w sprzedaży. No nic, ale nie o mnie miało być, a o książce. Chociaż w tych recenzjach w sumie zawsze jest o mnie przez pryzmat przeczytanych książek, do tego już się chyba przyzwyczailiście :-))
Przeleciałam przez ten tekst jak dżygit przez miasto - starą Ładą, bez hamulców, na rauszu, ledwo wyrabiając na zakrętach. Chwilami czułam się, jakbym to ja wypiła te hektolitry czaczy i wina, a nie autorzy wraz z bohaterami opowieści (każdy, kto ma minimalne pojęcie o Kaukazie wie, że niczego by się od Gruzinów nie dowiedzieli o suchym pysku). Mnogość imion, ludzi, miejsc, nazw, zdarzeń - wywołuje zawroty głowy. Sinusoida, gwałtowne przejścia od tematów poważnych - polityki, historii, biedy, wojny, upodlenia, ucisku - do tematów lekkich jak puch na wietrze - goszczenia się, jedzenia, picia (co ja mówię, pije to ksiądz podczas mszy, oni to po prostu łoili), miłości, przyjaźni i pięknych widoków - przyprawiała o chorobę lokomocyjną. W jednej chwili zapominałam oddychać z emocji czytając o Marcinie Mellerze pod ostrzałem snajperów, czy uciekającym w czasie działań wojennych na statku z Abchazji do Soczi (czyżby moimi śladami, haha), zaraz potem dusiłam się ze śmiechu nad opisami z eksploracji kraju - oto przykład (cytat czyli):
Przewodnik, z którym Amirian dogadywał przez telefon kwestię konia, mieszkał dwa domy dalej. Ucieszyłem się, że całkiem nieźle mówi po rosyjsku, ale była to radość przedwczesna, bowiem krępy włościanin wskazał młodego chłopaka i powiedział:Ja przepraszam autora, że się tak nabijam z jego 'wzlotów i upadków', ale taka już natura ludzka, że najbardziej są wszyscy uchachani, jak się ktoś wywali.
- To mój syn Lasza. Z nim pojedziesz.
- A mówi po rosyjsku?
- Ciut, ciut - uśmiechnął się dumnie ojciec i muszę przyznać, że wyjątkowo jak na Gruzję akurat w tej deklaracji nie było najmniejszej przesady. A konkretnie Lasza po rosyjsku potrafił powiedzieć "ciut, ciut' właśnie i 'diesat', czyli dziesięć. Dlaczego akurat tak, a nie pięć, dziewięć czy szesnaście do trzeciej potęgi, tego nie wiem, ale stało się jasne, że nudno nam w czasie wędrówki nie będzie.
Nie miałem czasu na dalsze lingwistyczne refleksje, gdyż przed moją głową zamachały grzywami dwa krępe koniki. Lasza, który jak każdy miejscowy góral, mimo że strzaskany na heban, miał rumiane policzki, szybko przytroczył do nich mój plecak i swój tobołek i gestem przypominającym skok do wody pokazał mi, że mam dosiąść wesołego zwierzaka. Byłem trochę skonfundowany. Myślałem, że zanim ruszymy, objaśnię wszem i wobec, ze to trzecia w moim życiu styczność z koniem. pierwsza miała miejsce w trakcie robienia fotografii na kucyku w Zakopanem, kiedym był przedszkolakiem, a druga, gdy wybraliśmy się z Anią trzy lata wcześniej na lodowiec Uszby w Swanetii. Wtedy prawie natychmiast spadłem, ale na szczęście turlając się, zatrzymałem się na głazie i nawet niczego sobie nie złamałem. Teraz miałem nadzieję na jakieś, jakby to ująć, szkolenie? Próbowałem to na migi pokazać, ale nie wiedzieć czemu, Lasza zupełnie nie zrozumiał, o co chodzi, i uśmiechając się rzekł jeno: "Ciut, ciut"
Nie wiem, jak tę książkę odbiorą ludzie, którzy nie czują ducha tego kraju, którzy nigdy tam nie byli, albo nie są wcale 'rosyjskimi klimatami' (rosyjskimi w sensie krajów byłego związku radzieckiego w całości, nie tylko Rosji) zainteresowani. Ja od pierwszych stron wiedziałam, "z czym to się je". A jak przeczytałam opis lotu samolotem, między tobołami i zwierzętami, gdzie imprezka na całego, ludzie piją, palą i śpiewają - wiedziałam, że jestem w domu. I've been there - jak mawiają anglojęzyczni, kiedy chcą podkreślić, że wiedzą, że dokładnie czują, o czym mowa. No i faktycznie kiedyś leciałam takim wesołym samolotem, więc potwierdzam powagą osobistą, że autor nie ściemnia.
Nad jednym tylko ubolewam, że nigdy nie było mi dane przeżyć supry, czyli uczty. Opisy jedzenia, picia i zwyczajów przy stole zachwyciły mnie i przyprawiły o ślinotok. Szczególnie widok pierożków zwanych chinkali (tu zdjęcie z bloga Katarzyny Pakosińskiej - Tańcząca z Gruzją) mnie uwiodło i śni się po nocach. Ja chcę do Gruzji!
Na koniec nie mogę nie wspomnieć też o Katarzynie Pakosińskiej właśnie, która Gruzję kocha równie ogniście jak małżeństwo Mellerów, o której też w książce i to na romansowo. Aż mi się łza w oku zakręciła, powiem tylko. Oglądałam jej programy w TVP o Gruzji właśnie, a teraz czerpię z jej bloga przepisy i będę próbować wymodzić chinkali, tudzież chaczapuri sama w domu. Wiem, nie będzie tak, jak w słonecznej i gościnnej Gruzji, ale co począć?
Książkę polecam, autorów przytulam do serca, a wieczorem wzniosę za nich winem toast - co najmniej półgodzinny :-)
Gaumardżos!
Świetna recenzja! :D Jakie to szczęście, że książkę zakupiłam, jakoś tak od chwili kiedy zobaczyłam ją w zapowiedziach zapałałam chęcią posiadania jej :D No i jak widzę słusznie. :) W najbliższym czasie mam nadzieję przeczytam i będę mogła się dzielić wrażeniami ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, interesująca, z serca recenzja. A ja powiem tyle...wierze ci na słowo..oglądałam tę książke u ciebie...i zaczarowała mnie ot tak, jak patrzyłam na strony...co za kraj. Nic o nim nie wiem ale mam wznieconą chęć go poznania. bardzo.
OdpowiedzUsuńBaaaardzo apetyczny wpis. Pachnący, kolorowy, ciepły... Też przychylam się do toastu. Na zdrowie!:)
OdpowiedzUsuńKasiu, nie daruję Ci tego zdjęcia pierożkowego! Idę do lodówki.
OdpowiedzUsuńPS. W moim mieście jest restauracja gruzińska, mają pyszny lawasz z adżapsandałem (tylko tego na razie spróbowałam). Oby w tej lodówce było coś zjadliwego...
Fantastyczna recenzja! W Gruzji nigdy nie byłam i nie wiadomo czy los mnie tam kiedys zaprowadzi - ale tę książkę muszę przeczytać - bardzo lubię poznawać kraje "literacko" - czytać o ludziach, zwyczajach, kulturze kraju, lokalnych smakołykach. Oficjalnie wpisuję na listę zakupów, gdy polecę w lipcu do Polski!
OdpowiedzUsuńIsabelle - tylko zaopatrz się w wina i jakieś fajne jedzonko, zanim dojdziesz do rozdziału o suprze. A i wcześniej lepiej mieć coś pod ręką, bo jak wspomnieć o tym kraju, bez opisu jedzenia i picia co i rusz. Oj jesc się chce
OdpowiedzUsuńMonika - ja znam życie, Ty będziesz tam pierwsza, zanim mnie się uda. I już cię za to 'nienawidzę', haha.
OdpowiedzUsuńksiążkowcu - z takimi ilościami alkoholu, z jakimi przychodzi się człowiekowi mierzyć w tym kraju, nic dziwnego, ze toast na zdrowie, tak naprawdę życzy zwycięstwa - nas prawem ciążenia chyba
OdpowiedzUsuńEireann - ładnie to tak bić leżącego? ja tu sama biorę się do lepienia, a ty mi tu z restauracją wyjeżdżasz. Toż to okrucieństwo i pastwienie się na biedakiem w potrzebie (jedzeniowej oczywizda). A ja tu o odchudzaniu marudzę (na codzienniku), ech
OdpowiedzUsuńKasiu - rozumiem, że jakieś cargo już załatwiłaś? Mnie lepiej do Polski nie jeździć, bo potem muszę książki za paskiem spodni wnosić do samolotu
OdpowiedzUsuńKasiu, ale takich pierożków tam nie mają, więc jeśli sama sobie nie ulepisz... wiadoma sprawa ;-). Poza tym kto tu kogo bije, a kto jest leżący? Usiłuję się odchudzić, a do lodówki poszłam i przetrzebiłam zawartość. I po co mi było tu zaglądać?... ;-)
OdpowiedzUsuńNaprawdę wyśmienita recenzja - kusisz, kusisz, a na dodatek z takim wdziękiem :) Oj, muszę i ja się skusić na książkę... I na pierożki... I jedno, i drugie najlepiej ;)
OdpowiedzUsuńEireann - czyli jesteśmy kwita :-)
OdpowiedzUsuńniedopisanie - tylko nie próbuj jeść chinkali czytając, bo podobno wiele w nich bulionu, który leje się po rękach i brodzie. Boszzzz, jak ja jestem głodna
OdpowiedzUsuńHahha rozbawiłaś mnie :)) Również bardzo chętnie sięgnę po tę książkę - od jakiegoś czasu mam na nią chrapkę i jak tylko zaoszczędzę, będę polować :)
OdpowiedzUsuńFutbolowa - a na zeszyt nie dają? Dla tych, co w Polsce są dostępne też biblioteki, jak ja Wam tego zazdroszczę, wiem co to nie mieć, a chcieć
OdpowiedzUsuńPiękna pachnąca recenzja. Apetyty sprawiłaś , że aż głodna się zrobiłam. Książkę zakupiłam, więc teraz szybciutko muszę do niej zajrzeć.
OdpowiedzUsuńcyrysiu - widzę, że przeszkód na kaukazką przygodą u ciebie brak - ruszaj w drogę:-)
OdpowiedzUsuńRecenzja cudowna i z mymi odczuciami dalece zbieżna, gdyż lekturę "Gaumardżos" mam już za sobą gdzieś od nieco ponad tygodnia :)
OdpowiedzUsuńJa już nie na książkę, a na wyjazd do Gruzji zacząć oszczędzać muszę, a tymczasem - Gaumardżos, Autorko! :)
Martyno - oszczędzaj na wyjazd, a w międzyczasie ćwicz wina picie, bo czaczy chyba nikt w Polsce nie pędzi. Z klosza, z dachówki, żebyś tam plamy nie dała, haha
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTakie pytanko: Gruzini przyjezdne kobiety też zmuszają do picia na umór? ;)
OdpowiedzUsuńA co, jeśli ktoś alkoholu raczej nie pija? ;)
Chodzi mi o Pani odczucia :)
Martyno - zmuszać nie zmuszają, ale im się pewnie we łbie nie mieści, że ktoś się nie chce napić, albo mogą wymyślać, że nie chcesz, bo ich nie lubisz. W książce jest taki przykład, zapewne pamiętasz, że jakiś mężczyzna chodził z kartką gdzie było napisane, ze jest Żydem i nie je mięsa i nie pije alkoholu. Czyli mozna, byle umieć to wyjaśnić w zrozumiałaym dla nich języku, tak myślę
OdpowiedzUsuńMartyno - dodam jeszcze, żeby bylo jasne, ze ja sama potrafię się swietnie bawić bez picia i w sumie mnie te ilości alkoholu opisywane odstręczają, bo się w życiu napatrzyłam na to, co z ludzi alkohol robi. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że tam inaczej, bo wina nie tak mocne
OdpowiedzUsuńJa też chcę do Gruzji! :D
OdpowiedzUsuńWidziałam urywki programu, o którym wspominasz i muszę przyznać, że bardzo mnie oczarował tamtejszy klimat, jedzenie, wszytko! A że uwielbiam podróże, to dużo nie trzeba, by mnie oczarować i zachęcić do odwiedzenia danego miejsca. Co do książki... To niekoniecznie po nią sięgnę, jakoś mnie nie ciągnie, ale ogólnie lubię takie klimaty, więc nie mówię nigdy podług tej starej zasady - nigdy nie mów nigdy! 8)
Bellatriks - ta książka jest inna niż wszystkie, wcale nie marudzą i nie ciągną nudnych tematów, jest dynamiczna i pełna życia oraz szczegółów z życia, mam nadzieję, że wiesz co w tak pokręcony sposób chcę powiedzieć :-)
OdpowiedzUsuńNie tylko tę historię - również i tę znajomego pp. Mellerów, który w Gruzji bawił się (na ich weselu) bez alkoholu, bo powiedział z góry, że nie pije :)
OdpowiedzUsuńDlatego pytam o pani spostrzeżenia :)
Swoją drogą ja też się potrafię be alkoholu doskonale bawić i nie uwłacza mi to - w żadnym wypadku :)
A co do mocy win - zależy, o których mówimy, bo czytałam, że te, pędzone w domach są słabsze, aniżeli te, wytwarzane przemysłowo.
Martyno - jak pisałam nie uczestniczyłam w suprze więc nie wiem, jak by to było z piciem, a będąc na urlopie popijaliśmy koniak i graliśmy w karty, paląc przy tym jak smoki - ale to było 23 lata temu, już nie palę, prawie nie piję i w ogóle między bajki włożyć, haha. Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie
OdpowiedzUsuńKsiążkę kupiłam parę dni temu. Czeka. A na razie Gogol "Martwe dusze"
OdpowiedzUsuńmonotema - nie czekaj za długo, po co się pozbawiać tak fajnej lektury, szczególnie w czasie, kiedy podróże naturalnie się wpisują w klimat i wakacje
OdpowiedzUsuńKsiążkę już prawie, prawie mam w rękach :) Kupiła ją moja siostra i czyta namiętnie. Następna w kolejce jestem ja. I już nie mogę się doczekać. Zwłaszcza, że tyle pozytywnych recenzji na blogach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńrr-odkowa - gdybym była tobą, też bym się nie mogła doczekać. Pyszna lektura
OdpowiedzUsuńAch, ta Gruzja. :) Nęci niejednego. :)
OdpowiedzUsuńEwo - Gruzja przyciąga, a ja się jeszcze przeczyta o niej w takich superlatywach, to już w ogóle człowiek by tam rwał po wodzie jak Mojżesz.
OdpowiedzUsuń