Bardzo polecana przez panią w naszej bibliotece. Skusiłam się, bo miałam nadzieję na klimatyczną powieść o irlandzkiej emigracji do Wielkiej Brytanii. Pod tym względem się nie zawiodłam, bo faktycznie smaczków tam dużo, aż za. W takim sensie, że trudno mi było zrozumieć ich rozmowy, bardzo hermetyczne dialogi, Irlandczycy oczywiście załapią w lot, ale inni, szczególnie kiedy czytane w oryginale, a dialogi prowadzone w różnych dialektach, orzą przez ten tekst jak pierwsi osadnicy w kamieniach.
Historia sama w sobie bardzo ciekawa. Młody mężyczna - Tom wyjeżdża ze swojego spokojnego miasteczka do Londynu, gdzie jego brat odniósł sukces jako właściciel przedsiębiorstwa budowlanego. Chce, aby tenże młodzieniec popracował w lecie u niego, a potem poszedł kształcić się na inżyniera i dołączył do imperium budowlanego. Wszystko byłoby jasne i proste gdyby nie to, że Tom inaczej wyobraża sobie swoją przyszłość, jest bardo inteligentny, bystry i chce zostać księdzem. I tu wydaje się, że powieść o księdzu w latach 60-tych w Irlandii będzie jak takich wiele, wiadomo o czym, o szkołach pełnych przxemocy i złych seksualnych praktyk lub o innych miejscach, gdzie się księża niestety nie wsławili w tamtych czasach. Mają tego tutaj aż nadto. Smaczku całej historii dodaje fakt, że tę powieść napisał ksiądz, który żyje i pracuje w parafii w Drumcondra.
Obawy, że ta książka okaże się kolejną pozycją jakich było już wiele, nie sprawdziły się. William King ma fantastyczny zmysł łączenia obserwacji z portretami psychologicznymi, obserwacjami socjologicznymi i odrobiną humoru, nie ironizując jednocześnie, ani nie nadając historii tonu cierpiętnictwa, chociaż jest o niesłusznie oskarżonych kolegach po fachu (ostatnie wydarzenia, gdzie księża masowo, jeden po drugim są pociągani do odpowiedzialności za molestowanie seksualne dzieci,przeważnie słusznie). King kreuje, a właściwie odtwarza świat, który już nie istnieje, ale nadal jest w pamięci i myślach ludzi tutaj urodzonych. Któż nie miał kiedyś wuja, ojca czy brata w Wielkiej Brytanii pracującego na całą rodzinę. Któż nie słyszał historii od Irlandczykach, którzy wykorzystywali swoich gorzej niż Brytyjczycy? Któż nie znał dobrych księży, którzy pomagali ludziom w potrzebie, ale i tych, od których lepiej było trzymać się z daleka (o ile się dało). King pokazuje dobre i złe strony stanu duchownego, ale też dobre i złe strony 'cywili'. I ta grupa społeczna, i ta, mają wbrew pozorom wiele wspólnych płaszczyzn, przecież ksiądz jest nadal tylko człowiekiem, a każdy człowiek może być również święty.
Dla Irlandczyków to bardzo ważna powieść, dla wszystkich innych ciekawa historia z wątkiem poznawczym. Polecam raczej tym, którzy sprawnie czytają po angielsku, a jeśli kiedykolwiek będzie przetłumaczona, wszystkim innym, bo dobrze czasem wejść w nieznane rejony i historie. Irlandia chociaż bliska wielu, bo albo tu są, albo byli, albo mają tu rodzinę (trochę tak, jak z tymi irlandzkimi emigrantami w UK), nadal jest mało znana.
Koniecznie muszę po nią sięgnąć :-)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zachęciłaś :) Ostatnio coraz bardziej mnie kusi czytanie więcej książek po angielsku, chociaż pewnie z tymi irlandzkimi wstawkami nie dałabym rady :( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ tego co piszesz...jakoś kompletnie nie moje klimaty:( nie interesują mnie książki o emigracjach:( ale okładka intrygująca.:)
OdpowiedzUsuńPeter - nie jest to łatwa i przyjemna lektura, ale łatwo
OdpowiedzUsuńDomi - patrz wyżej. Myślę, że najpierw się rozczytaj po angielsku a potem spróbuj, dużo regionalizmów i dialektu, przynajmniej na poczaku
Monika - to nie tak, że ja czytam chętnie o emigracji, bo sama jestem na emigracji, po prostu uważam to zjawisko za bardzo ciekawe socjologicznie i psychologicznie dla jednostki i nie stronię od takich ksiażke, bo przeważnie są dobre. Jeśli powiedzieć - nie interesują mnie ksiażki o emigracjach to tak jakby powiedzieć, nie interesują mnie ksiażki o tym, co dotyka gigantyczną ilość ludzi. Jest to zjawisko tak powszechne, że trudno w ogóle o tym nie czytać czy nie słyszeć. W wielu przypadkach nie chodzi o sam wyjazd, ale o ciekawą historię jednostki po prostu
O, proszę, co za zbieg okoliczności - u mnie w pracy dopiero co usłyszałam pochwały tej książki, bo ktoś w ramach book club przerabiał :)
OdpowiedzUsuńA na marginesie: jako, że w Dublinie mieszkam, zazgrzytała mi ta Drumcondra, starałam się rozgryźć dlaczego i przyznaję, że zgłupiałam. Bo Drumcondra to ulica, ale też dzielnica (w sensie Drumcondra area). I teraz jak? "Przy Drumcondra"? "Przy Drumcondrze"? "Na Drumcondrze / Drumcondra" (jak "na Woli, na Ochocie")? Nie ma w nazwie "Street" (byłoby łatwiej - "przy Drumcondra St."...). Tylko "w" mi nie pasuje, ale nie wiem, jak by je tutaj zastąpić...
Pani Minister - oni mówią in Drumcondra to ja na zasadzie kalki napisałam 'w', bo nie znam się na dzielincach Dublina. Nie wiem, jak to przenieść w polskie realia, bo faktycznie mówi się mieszka na Pradze, na Bałutach, na Jeżycach, ale moja córka mówi do mnie - byliśmy w restauracji w Dramkondrze, a nie na Dramkondrze, jeśli już o odmienianiu, bo najczęściej ona nie odmienia i ja też nie. Na pewno nie chodzi tu o ulicę tylko o parafię Drumcondra.
OdpowiedzUsuń