Targi to była wisienka na torcie mojego dwutygodniowego pobytu w Polsce. Specjalnie pozostawione na koniec, miały ukoić moje skołatane serce i tak też się stało.
W przeddzień przyjazdu do Warszawy urządziłam sobie jednodniowy wypad do Siedlec. O tym będzie na moim Co-Dzienniku Z babskiej perspektywy, ale jeszcze nie dziś, bo tam teraz inny wpis wisi.
Kiedy przyjechałam z powrotem do Warszawy, bo wcześniej w piątek przybyłam pociągiem, a potem busem na Podlasie i w sobotę znowu wylądowałam w hotelu w stolicy, okazało się, nie dziwota, bo to wcześnie dosyć było, że pokoje są jeszcze nie gotowe. Ja z upału siedleckiego najpierw, pod rynnę w Warszawie dosłownie wpadłam, bo ulewa była niezła, nie dałam się recepcjoniście wysłać do spraw swoich, urządziłam okupację holu (jego oczami tak to wyglądało, bo moimi to po prostu padłam na fotel w lobby i sięgnęłam po gazetę zrezygnowana i gotowa czekać jak długo trzeba będzie, bo przecież nie mogłam na targi taka po-targana nomen omen jechać, prysznic i makijaż to była absolutna konieczność) - czy ktoś widział dłuższą dygresję w nawiasie? Biłam rekord Guinessa. W kategorii dygresja i w kategorii nawias, hehe.
Recepcjonista, nie wiedzieć czemu, wcale nie taki jak z Hotelu 52 czy jaki mu tam numer w Polsacie nadali (hotelowi nie recepcjoniście), naburmuszony i do rozmowy nieskory, a ja przecież po irlandzku skora, bo u nas to afront się tak do ludzi w sklepach, stacjach benzynowych, hotelach czy restauracjach nie odzywać, o dzieciach trzeba pogadać, o tym co się nam przydarzyło po drodze, o pogodzie oczywizda, no więc ja do pana tratatata-tratatata, a pan do mnie plecami, czyli zapleczem do klienta. Kij ci w oko pomyślałam, oddaliłam się z godnościom osobistom na z góry upatrzone pozycje, zagarnęłam Gazetę Wyborczą do siebie, wściekłam się, bo mimo reklamy Wysokich Obczasów (jak mawia moja jedna kuleżanka), nie było, pocieszyłam się jednym czy dwoma artykułami wcale nie mniej ciekawymi niż wyżej wymienione, ale widocznie moja osoba niemiła panu była, bo czem prędzej mnie wyekspediował do cudem zmaterializowanego pokoju. Czem prędzej to znaczy po mniej więcej godzinie, ale wiecie, miotałam się trochę z walizami po tym lobby, a poza tym czytanie bez okularów z cieknącą wodą z włosów (trochę przesadyzacji musi być :-) też mi trochę zajęło.
Pokój dla odmiany nie był żadnym rozczarowaniem, był przestronny, czysty, była kawa, kubek i czajnik oraz ręczniki i suszarka (czasem trzeba o nią prosić, a ja się wzdrygałam na myśl, że będę z panem na dole musiała po raz kolejny rozmawiać), a to przecież tylko dwie gwiazdki (Campanille).
Jak się już doprowadziłam do stanu oglądalności dla innych, wskoczyłam rączo (trochę przesadyzacji po raz drugi nie zawadzi) w taxi, bo jakżebym w ten deszcz dała radę tramwajem, a zapobiegliwie nie chciałam brać kurtki, gdyż wiedziałam i miałam rację, że tam zaduch i gorąc będzie.
Wyrzucił mnie taksiarz, Warszawiak starej daty z dziada pradziada, z zaczeską i sygnetem, mówiący 'kielner, cuker proszę' - dosyć daleko od głównego wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Zarzuciłam więc na włosy szal swój zwiewny i pędzę jak wiatr, bez przesadyzacji, po prostu nie chciałam zmoknąć. Mało sobie nóg nie połamałam. Dobiegłam pod filary i natychmiast zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu, żeby zadzwonić do Agi po obiecaną wejściówkę, co ją dla nas Świat Książki, nieoceniony przyjaciel blogerów, w postaci Agi się materializujący, przygotował. Sięgam, dzwonię i inne figury wyczyniam, ale kątem oka, mimo tego szala, widzę obok piękną kobietę, co mi się znajoma wydaje. Bardzo nawet. Doszłam do wniosku, po zeskanowaniu pamięci podręcznej mojego mózgu, że to Małgorzata Warda, ale w towarzystwie była i nie odważyłam się, chociaż w tym amoku targowym i z tej radości wielką ochotę miałam, na szyję się jej rzucić. Potem nawet się zgadałyśmy na FB i mówiła, że powinnam była. Odezwać się, nie na szyję rzucać. Szkoda, że jej nie zaczepiłam, bo potem na podpisywanie nie dałam rady dojść. A tak powiedziałabym chociaż,, że jej książki lubię i ją też. No cóż, okazja pewnie jeszcze będzie.
A co się działo potem, opowiem w kolejnym wpisie. Tych, którzy tu się na-ten-tychmiast zdjęć i relacji bezpośredniej spodziewali, przepraszam, ale ja muszę to przeżyć jeszcze raz powoli i sumiennie. Szybko i skrótowo nie będzie.
hehe już Cię widzę koczująca w hotelu i pędzącą niczym struś pędziwiatr w strugach deszczu :) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńczyli opis sugestywny :-)
UsuńPrzednie:-)... Czekam na dalszy ciąg, tylko niech mi nie będzie szybko i skrótowo!
OdpowiedzUsuńnastąpi. Będzie się ciągnął jak najdłuższy wąż świata, haha
UsuńJa tylko przelotem (śniadanie jedząc i przygotowując się do wyjścia do pracy) wpadłam przesłać moc buziaków! Czekam na resztę opowieści! :*
OdpowiedzUsuńdzięki za szybką wpadkę, przy kanapce i kawie czyta się to, co ulubione, przynajmniej ja tak robię, więc zaszczycona się czuję
Usuńubawiłam się przednio czytając Twój post :) uwielbiam Twoje teksty :) pozdrawiam ze słonecznego południa Polski :) (no dobra prawie południa)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam prawie południe :-)
UsuńRzeczywiście przyjęcie w hotelu jak z filmów Barei. Ja miałam do czynienia z panią co prawda, ale też nie ustawiała się frontem do klienta. Chyba była na mnie zła, że w ogóle wymyśliłam jakieś spanie w hotelu i zawracam jej głowę. Na szczęście potem było już tylko lepiej:) Zwłaszcza te nocne pogaduchy;))
OdpowiedzUsuńNocne pogaduchy były najfajniejsze i śniadanie też niezłe, nieźle się nawtryniałyśmy, hehe. A pani recepcjonistka była faktycznie nie do podrobienia
UsuńKobieto ja Cię po prostu uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńja Ciebie też :-)
UsuńJak wyżej! ;-)
OdpowiedzUsuńUśmiechy ślę
Usuńa się uśmiałam :) Już nie wiem kto był biedniejszy- Ty czy pan Portier ;) Ale z tego co widzę chęć konwersacji odbiłaś sobie na taksiarzu :)
OdpowiedzUsuńTaksiarze nie dają się prosić, sami zaczynają rozmowę, przeważnie o innych użytkownikach drogi lub politykach
UsuńNapięcie rośnie. Czuję w kościach, że Twoja następna książka już całkiem samodzielna będzie. Przyszłych czytelniczek masz całą zgraję:)))
OdpowiedzUsuńksiążkowcu - miłe słowa, dziękuję
OdpowiedzUsuń