To już norma, że kiedy jestem w Warszawie i latamy z dziewczynami jak opętane po mieście, wracamy z Dorotą do jej domu późno, rodzina dawno w pieleszach, a my zaczynamy się tłuc po ścianach, a bo herbatka, a jeszcze włączę laptopa, zobaczę oferty na publio, a co jutro na targach będziemy zaliczać itd. Niby ciemna noc, a dla nas dopiero początek. W piątek poszłyśmy spać chyba o 3. Taka sytuacja.
Do soboty na targach trzeba się było przygotować. Najbardziej naładowany atrakcjami dzień. Sama nie wiedziałam, czy nastawić się na zaliczanie kolejnych spotkań z pisarzami, czy na luzie się przechadzać, czy polować na znajomych, czy sobie w łeb strzelić, bo klęska urodzaju zaczęła mnie przerastać.
Leciałam z nóg, ale jeszcze nochala wsadziłam w gazetkę targową i próbowałam bez okularów dojść, kto gdzie i o której. Nie zawsze czytam ubrana w szkła, ale ta gazetka jest wydrukowana (pewnie ze względu na masę tej informacji) tak małą czcionką, że potrzebne mi nie tylko okulary, ale dodatkowo jakieś szkło powiększające by się przydało, takie kupowane przez starszych ludzi do czytania etykiet na lekarstwach.
Chociaż nie powiem, upojenie piwem smakowym nieznacznie pomogło, w tym zakresie, że mi było wszystko jedno i jak tylko załapałam dwie pierwsze litery, zakładałam, że to PAwlikowska Beata na przykład. Nie dochodząc czy to nie przypadkiem PAwlak Romek. Po długości nazwiska koncypowałam.
Oczywiście pierwsze minuty na targach w sobotę zweryfikowały moje chcenia i niechcenia. Wiedziałam, że mam do zaliczenia trzy zdarzenia - spotkanie z Mariuszem Szczygłem, który podpisywał książki na stoisku Czarnego, zakupienie i podpisanie u autora najnowszej powieści Piekary dla mojej córki, a potem po 16 spotkanie z Markiem Dannerem prowadzone przez Remigiusza Grzelę. Reszta czasu była zaklasyfikowana - zobaczymy, co się da, co się zdarzy.
Na takich imprezach trzeba zachować zimną krew. To się po prostu w pale nie mieści, ile tam się dzieje i od razu trzeba się pogodzić z faktem, że nie zaliczy się wszystkiego. Priorytety trzeba określić, a reszta jak Bóg da.
I tak też się stało. Od wejścia pognałam kurcgalopkiem do Mariusza Szczygła. Ustawiłam się w kolejce zrozpaczona, że taka długa, bałam się, że nie zdążę do Piekary po podpis na książce dla Miśki, a to było równie ważne. Dorota mnie postanowiła wesprzeć, chociaż sama miała listę długą jak spektakle Lupy. Ustawiła się pod stoiskiem Olesiejuka, które gościło pisarzy z Fabryki Słów. Okazało się jednak, że pan Piekara był chory i wylądował w szpitalu. Żal. Oczywiście życzymy mu zdrowia, ale nie mogłam się oprzeć natrętnemu poczuciu ściemy, bo raptem kilka godzin wcześniej ukazała się na FB informacja, że Charlotte Link nie przyjedzie na targi, bo jest w szpitalu. A wcześniej inna pisarka, tym razem polska, też ciężko chora odwołała. Rozumiem, że to się mogło zbiec w czasie, ale jak się dostaje takie informacje jedną po drugiej to kojarzy się z tłumaczeniami związanymi z absencją na klasówce z matematyki (umarł mi dziadek - to ile Ty masz tych dziadków Jasiu?)
Tyle dobrego, że mogłam sobie spokojnie do tego Szczygła w kolejce czekać.
Gdybym miała pisać, za co cenię tego człowieka, musiałabym tu strzelić esej na kilka tysięcy słów, powiem więc tylko tyle - każdy z jego fanów, który podszedł do jego stolika, usiadł do podpisania książki, dostał od niego w tym momencie, w tej minucie czy trzech, maksimum uwagi. Już wiem, zawsze wiedziałam, ale to kolejny dowód, dlaczego ludzie mu ufają i pewnie dają się wciągnąć w rozmowę, zwierzenia, może nawet sami się z tym pchają, bo jak tylko się człowiek znajdzie w polu rażenia Szczygła, natychmiast ma ochotę rozebrać się do rosołu emocjonalnie. Wszystko mu powiedzieć. W sumie to przerażające.
Nie jestem osobą, która umie dojrzeć aurę u innych. Ale gdybym widziała, założę się, że u Mariusza Sczygła byłaby ona w kolorach najlepszych i najpiękniejszych - jakaś złoto-niebiesko-brzoskwiniowa. I jak się człowiek znajduje w jej zasięgu, to wszystko takie się właśnie staje - ciepłe, słoneczne, niebieskie jak letni dzień i aksamitne jak skórka greckiej brzoskwini. Taki jest Mariusz Szczygieł.
Na dodatek mądry i utalentowany.
Monopolista.
Dostałam i ja swoje kilka minut z czasu Pana Mariusza, piękny autograf do kajeciku (specjalny na ten cel przeznaczony Moleskine z kremowymi stronicami), ciepła rozmowa, szkoda, że tak krótko.
Po odejściu od stolika, zygzakami odeszłam w siną dal, całkiem nie wiedząc, co dalej. Już mi przestało na czymkolwiek zależeć. Poważnie.
I dobrze, bo wokół było pandemonium, najazd Hunów na stoiska, nie można było przejść alejką. Z jednej strony świetnie, bo to oznacza, że ludzie czytają, twórców kochają i w ogóle jest świetnie, tylko statystyki kłamią.
No i niech, w ten weekend zajmować się mizerią czytelnictwa i kłopotami wydawnictw niepodobna, w każdy inny dzień, tydzień roku tak, ale nie pod koniec maja.
Dalej na stoisku Zwierciadła znalazłam Ałbenę Grabowską-Grzyb, nie dość, że piękną, to jeszcze utalentowaną pisarkę, która promowała swoją nową powieść Lot nisko nad ziemią. Zachwyciła mnie jej powieść Coraz mniej olśnień (udany tytuł na dodatek) i mam nadzieję na równie udaną lekturę, tym bardziej, że dostałam tę książkę od autorki, niezwykle cenię sobie takie gesty.
A wraz z nią spotkałam tam inną, równie piękną i mądrą pisarkę Agnieszkę Walczak - Chojecką.
Od razu pożałowałam, że nie mam dwuczłonowego nazwiska, jak widać to pomaga pisać :-)
Miło mi było je zobaczyć, uściskać, porozmawiać chwilę. Ałbena była zajęta, ale przekazała mnie w ręce Pani Anny, specjalisty od sprzedaży w Grupie Zwierciadło.
Nawet nie wie, jaką mi przysługę uczyniła. Niezwykle cenię sobie rozmowę z mądrymi ludźmi, którzy słuchają, rezonują, podejmują ciekawą dyskusję, rozumieją w pół słowa i ja ich łapię w lot. Nic nie zgrzyta, nic nie uwiera jak drzazga pod paznokciem, nie ma zniecierpliwienia, nie ma granatów zaczepnych. Swoboda i czysta przyjemność z rozmowy.
I dużo wody, bo tam był niestety upał.
Nie zdziwicie się pewnie, kiedy powiem, że przesiedziałam i przegadałam tam dwie godziny, w ogóle nie czując upływu czasu i już trzeba było iść na spotkanie z Markiem Dannerem. Miałam też nadzieję na kilka minut rozmowy z Remigiuszem Grzelą.
Spotkanie było niezwykle ciekawe, nie znałam książki o masakrze w El Mazote w Salwadorze, ale słyszałam o niej i miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej, zanim po nią sięgnę.
Jak się potem okaże, takich spotkań zanim coś przeczytam, będzie więcej.
Autor okazał się niezwykle ciekawym opowiadaczem, to wcale nie jest takie oczywiste. Wprawdzie mówił po angielsku, ale miał fantastycznego tłumacza, który konsekutywnie przekazał wszystko to, co Mark Danner chciał, niezwykle dokładnie, nawet w tym samym stylu. Żałuję, że nie znam nazwiska, bo bym tu imiennie pochwaliła.
Dla mnie to było trochę trudne do przejścia, bo świetnie znam angielski i musiałam wszystkiego słuchać dwukrotnie, ale po jakimś czasie się rozluźniłam i w czasie, kiedy była wersja polska, miałam czas na rozglądanie się po sali.
Dwa rzędy przede mną siedziała kobieta, która mnie fascynowała swoim zachowaniem. Jakoś takie dziwne pozy przyjmowała. Raz myślałam, że zasnęła, raz, że umarła, a ona na koniec powstała i wypięła się na mnie prawie gołym tyłkiem, jedynie ubranym w niebieskie stringi. Nie wiem, jak ona to uczyniła, że jej się spódnica do pasa przylepiła.
Tak mnie to zaskoczyło, bo tu rozmowa o torturach, masakrze, o tym, jak kobieta widziała śmierć swoich dzieci, czyli mrozi krew w żyłach, a nagle prawie goła dupa. Aż wyrwało mi się bluźniercze w tej sytuacji - o Boże! Magda z Kącika z książkami też to zauważyła i zaczęła się obok mnie śmiać. I odbyło się to na zasadzie - nie patrz na Magdę, uspokój się, nie patrz na Magdę. A ona - nie patrz na Kaśkę, uspokój się, nie patrz na Kaśkę. Bo wyobraźcie to sobie, Mark Danner mówi o takich poważnych sprawach, a my, chyba na zasadzie odreagowania, dostajemy głupawki nie do opanowania na widok czyjegoś tyłka.
W rzędzie przede mną, lekko na lewo siedziała kobieta, która próbowała odwalić show pod tytułem - jestem człowiekiem walczącym i wywalę kawę na ławę. Miała w sobie coś z szaleńca, dopuszczono ją do głosu, ale szybko się zorientowali, że zacznie łapać figury i Remigiusz Grzela zgrabnie sobie z nią poradził. I elegancko, co nie było łatwe w tej sytuacji.
Niestety nie udało mi się porozmawiać z autorem Złodziei koni, trudno. Nie można mieć wszystkiego.
Po tym spotkaniu pognałyśmy na Grochów do Kici Koci na spotkanie blogerów. A tam znowu to samo, czyli osiemset piw smakowych z niezależnych browarów. Dobrze, że ja nie mieszkam w kraju, bo bym musiała na gruponie kupić pakiet na spotkania AA.
Poznałam fajnych ludzi, niektórych pierwszy raz, blogów nie znałam, a niektórzy to byli moi blogowi idole - Kasia Sawicka z Mojej Pasieki i Ela z Kombajnu Zakurzonej. Wzruszyłam się bardzo.
Jak to na takich spędach, trudno było ze wszystkimi pogadać. Tym bardziej, że one szybko poszły i tyle ich widział. Potem doszły dwie super laski, blogerki Iw-od nowa i Inwentaryzacja krotochwili. Więc otarłam łzy. Oczywiście byli też inni ważni dla nas, w tej grupie książkowej, wspomniana Magda i Agnieszka z Książkowo, Iza z Czytadełka. A także pisarki, ale chyba już wymieniać nie będę, bo się na tym na pewno wyłożę. Wiem, że wielu pominęłam, wybaczcie.
Siedzieliśmy w ogrodzie i dobrze Jolanta Kwiatkowska zauważyła, że to całkiem jak na działce u znajomych.
No i znowu powrót do domu Doroty, znowu ten sam rytuał, herbata, coś do jedzenia, plany na drugi dzień, prawie świt nas zastał. A w niedzielę to dopiero się działo.
Ciężkie wyrzuty sumienia spadły właśnie na mnie.. Idę popłakać cichutko w kąciku. Nie wiem jak ja się zrehabilituję.. :-(
OdpowiedzUsuńKasiu, no coś ty, jakie zrehabilituję, jakie popłakać, to się trzeba cieszyć, że miałyśmy okazję chociaż chwilę, będzie więcej takich spotkań, ja to wiem.
UsuńJasne, cieszę się i liczę na więcej! Zrobiło mi się jakoś przykro, że za szybko wyszłam. Jestem niestety uzależniona od pociągów i to stąd. Ale następnym razem najwyżej wezmę taksówkę i tyle :-)
UsuńPrzepraszam! Świetna relacja zapomniałam dodać. Szczygła zazdroszczę. I tego, jak pięknie o nim piszesz..
OdpowiedzUsuńKasiu, o pięknych ludziach samo się tak pisze, wysiłek żaden.
UsuńLepiej było tego posta nie czytać :) Ale przeczytałam i dopiero pluję sobie w brodę, że mnie tam w sobotę nie było, tylko w piątek poszłam. Też miałam wielkie plany na sobotę na targach, ale w piątek tak mi przygrzało, a upałów nienawidzę, że w sobotę już się nie ruszyłam. Co prawda miałam starować do innych stoisk, może poza tym ze Szczygłem, ale i tak żałuję. Cóż, północna natura wzięła górę.
OdpowiedzUsuńTy chyba nie mieszkasz w Polsce, więc mogło Ci umknąć. Jest w TS całkiem ciekawy wywiad ze Szczygłem, ale na stronie też opublikowali. Gdybyś była zainteresowana to podsyłam:
http://www.styl.pl/magazyn/wywiady/news-szczygiel-w-szczegolach,nId,1098291,nPack,1
Pozdrawiam i jak zwykle zapraszam do siebie
Justyno - dziękuję bardzo za ten link do artykułu. Nie wiedziałam o nim, masz rację, nie mieszkam w kraju, nawet nie zajrzałam do prasy podczas pobytu w Polsce, bo co innego mnie zajmowało.
UsuńUśmiałam się jak norka! :) Trochę mi osłodziłaś nieobecność na Targach. W przyszłym roku już na pewno będę :)
OdpowiedzUsuńAgata P. nie mam niestety tej pewności, że mnie się uda, ale bardzo bym chciała, a wtedy może się spotkamy
UsuńGoła dupa zrobiła mi dzień (tak, tak, wiem jak to brzmi, ale trudno, tak było) :D Samych spotkań z autorami i targów, to tak średnio zazdroszczę, ale "osiemset piw smakowych z niezależnych browarów" w doborowym towarzystwie ... Tu mnie masz.
OdpowiedzUsuńPS. A zwykłe, niesmakowe były?? :P
Bazyl, były i zwykłe, ale ze mnie marny amator alkoholu, a smakowe mi podeszły.
UsuńNiesłusznie nie zazdrościsz mi spotkań, nie mówię o takich, co kolejka i tylko chwilę się z nimi widzisz, a o takich, gdzie w klimatyzowanej sali opowiadają o tym, co robią, o nowej książce, rozmowa dryfuje w różnych kierunkach. To było bardziej fascynujące.
No, ale może to tylko dla mnie, bo nacodzień jestem poza zasięgiem takich eventów
Dla mnie najlepszym doświadczeniem na linii czytelnik - autor, było wspólne przejechanie rowerami ok. 20 km z panem Pawłem Beręsewiczem. Cisza, spokój (no, może nie do końca, bo bokiem przechodziła burza), las i gadki o wszystkim i niczym. Żałować mi tylko pozostaje, że musiałem wracać, bo chętnie bym potowarzyszył autorowi w dalszej eksploracji moich gór :(
UsuńZaiste powiadam Ci: Twoje nazwisko ma moc rażenia nawet w pojedynkę! Smaczna relacja, Szczygła wielbię i dla niego zaabonowałam Duży Format.
OdpowiedzUsuńMoże w przyszłym roku wybierzemy się razem?;)
bluuu - oczywiście, wszystko do dogadania. O ile uda mi się zebrać kasę i w ogóle podołam między obowiązkami.
UsuńSpotkania z Mariuszem Szczygłem okrutnie zazdroszczę. Bardzo cenię tego człowieka i uwielbiam go słuchać.
OdpowiedzUsuńkultur-alnie - o tak, tego słusznie mi zazdrościsz, sama sobie też zazdroszczę, o ile to w ogóle możliwe.
UsuńTo jest wyjątkowy czlowiek. Pewnie więcej takich na świecie, ale śmiem twierdzić, że jego wyjątkowość polega na tym, że on jest wyjątkowy z wyjątkowych.
Wyjątkowo dużo u mnie tych wyjątków :-)
Ej jak było pieknie Tobie. Zazdraszczam szczególnie spotkania z Mag (razem Was zobaczyć moje drogie!) I z Inwentaryzacje bym chętnie bardzo poznała. Moze za rok. No i wiadomo Szczygiełka Zazdraszczam. Buziaki Papryczka
OdpowiedzUsuńPapryczko, a dlaczego tyś anonimowa?
UsuńOj tak, Mag mnie uściskała od Ciebie, więc się czuję trochę bliżej Twej osoby. Gdybyśmy się tak we trzy zebrały, byłoby o czym mówić. A jeszcze gdyby to było Wrzenie świata, to już w ogóle byśmy się chyba rozpłynęły w tym szczęściu.
Wszystko przed nami.
A i Inwentaryzacja krotochwili to po prostu czad na dwóch nogach
UsuńNapisałam gdzieś tam kiedyś, że ponieważ nie jestem łowcą autografów, to Ci wcale tych targów nie zazdroszczę. Ale tak fajnie o tym napisałaś, że teraz zazdroszczę...Czytałaś coś Szczygła?
OdpowiedzUsuńAniu - ja też nie bardzo jestem nastawiona na autografy, ale te spotkania są też innej natury, nie tylko takiej.
UsuńCzytałam Zrób sobie raj, czytam jego artykuły, Niedziela, która zdarzyła się w środę, mam już pod ręką Gottland. A i mam Kaprysik w formie ebooka. Dostałam też Laskę nebeską audiobooka
o jaaaa, nie wierzę, napisałaś o tej babie :))))
OdpowiedzUsuńMag - jakże mogłam pominąć tak świetlisty punkt programu
Usuń