Już dawno nie czekałam na żadną książkę tak jak na tę. Remigiusz Grzela umiejętnie budował napięcie postami na FB, trzymał nas w napięciu i oczekiwaniu na to wydawnictwo. A to zdjęcie pokazał, a to rzucił ciekawą anegdotę, a my jak te sieroty na powrót ojca z tułaczki czekające.
Byłam jedną z osób, która dostała egzemplarz przedpremierowy. Rzuciłam się na nią od razu, ale okazało się, że nie tak łatwo mi było się z nią zmierzyć. Z różnych powodów.
Pierwsze rozdziały to wojenna przeszłość Ireny, opisy jej brawurowych akcji jako łączniczki, bohaterska karta z czasów, kiedy była częścią Żydowskiej Organizacji Bojowej. Brała udział w dwóch warszawskich powstaniach, wyprowadzała ludzi z obozów, działała w konspiracji, co ja wam będę tłumaczyć, codziennie przecież narażała życie.
Moja ostatnia wizyta w Warszawie to w dużej mierze podążanie śladami nieistniejącej już kultury żydowskiej (a przynajmniej nieistniejącej już w takim wymiarze jak kiedyś), obecności tylu ludzi, tak ważniej części naszego polskiego społeczeństwa, którzy nagle, bo kilka lat naprzeciwko prawie dwóm tysiącom bytności Żydów w Polsce, to przecież nagle, zniknęli z naszego świata - albo ulotnili się w powietrze, albo zostali zagrzebani w gruzach, zamordowani albo wyjechali.
Wiem, że to się może wydać dziwne, przecież nie jestem pochodzenia żydowskiego, ale czasem czuję bóle fantomowe, dziwi mnie, że była ręka i jej nie ma. Stąd te moje poszukiwania, bardziej sensualne niż akademickie, chodzenie po ulicach, wyczuwanie tej energii, Słuchanie opowieści. O tak, bardzo lubię słuchać ludzi, bardziej chyba niż czytać ich wspomnienia.
Ale nie zawsze się da. Lubię zatem 'słuchać' Remigiusza Grzeli, bo on tak pięknie umie pisać, jakby siedział i opowiadał obok. A ponieważ cechuje go wielka dbałość o fakty, szczegóły, detale, to jakbym widziała jego skupioną twarz, lekkie przygarbienie sylwetki, marszczenie brwi, kiedy próbuje sobie coś dokładnie przypomnieć.
Często odkładałam tę książkę, żeby pomyśleć, pogrzebać w książkach o Kaziku i Edelmanie (a te mam tylko w bibliotece, więc musiałam czekać na niedziele). Mąż budził mnie w nocy, bo śniłam powstanie w getcie, mówiłam przez sen, skarżyłam się na odgłos wystrzałów (a to burza była), czułam swąd spalenizny. Faktycznie śniłam treść tej książki. W moim egzemplarzu przedpremierowym niestety nie było zdjęć (podobno są w tych przeznaczonych do sprzedaży), tak więc Irenę musiałam sobie wyobrazić, przypomnieć trochę z tego, co widziałam wcześniej w zapowiedziach, zanim jeszcze zobaczyłam w telewizji zdjęcia. I wiecie co, nawet mi się udało ją całkiem dobrze wizualnie wyczuć.
Potem to już była część o zapominaniu siebie, o zaprzeczeniu swoim korzeniom, o samo-unicestwianiu siebie, wymyślaniu na nowo i autodestrukcji kolejnej. Właściwie mam wrażenie, że ona niszczyła nie tylko siebie, ale i ludzi, którzy ją kochali. Jakby była ćmą i lampą wabiącą ćmy jednocześnie. Ale umiała też zjednać sobie ludzi obcych, żeby potem oni uważali się za jej przyjaciół. Ale czy ona była im przyjacielem? Takie relacje też potrafią być tylko jednostronne, wiem coś o tym i wiem, jak to boli.
Dlatego bolała mnie ta część opowieści.
Inna strona historii, chociaż ta akurat najmniej wyeksponowana (rozumiem), to relacje z córką. O ludzie, tu to ja w ogóle wysiadłam, bo bardzo mi to przypominało moje z mamą. Aż się trochę z tego pochorowałam. Znowu przychodziło mi odkładać książkę, nosiłam w sobie te toksyny, które jakoś i tam wyczuwałam.
Irena i mężczyźni - tu znowu ten syndrom ćmy i lampy. Kiedy przeczytałam list Romka do Ireny z 3 lutego 1947 roku, tak się spłakałam, że na kilka dni znowu strzeliłam focha. Tak się na nią zdenerwowałam. Nie, że nie kochała wystarczająco, nie, że nie chciała z nim być, czy jakiekolwiek tam były powody, ale, że on tak skamlał, że prosił, nawet jeśli udawał, ze nie, a ona widocznie musiała mu dawać jakieś sprzeczne sygnały, że czuł, że jest nadzieja. List Kazika z końca książki w podobnym stylu i znowu te prośby, a jej chłód, obojętność na nie. Moje wnioski tylko z domysłów, bo nie ma jej listów w odpowiedzi na te wysłane (czy niewysłane, bo Romka chyba ostatecznie nie został). W wielu z tych pism przebija właśnie prośba o odpisanie, odezwanie się, co mnie doprowadzało do rozpaczy, bo nie ma nic gorszego jak pisanie do kogoś dla nas ważnego i wiedza granicząca z pewnością, ze ta osoba nie odpisze. To jest straszny kamień w sercu i ja to czułam za nich, wraz z nimi, kurczę, i złość na tę kobietę, ze ona tak ludzi traktowała, tych dla niej najmilszych, najbardziej uważnych na jej nastroje i to, co się z nią dzieje.
Ale z drugiej strony miałam do siebie pretensje - kim ty jesteś, żeby ją oceniać, nie przeszłaś drogi w jej butach, nie wiesz, jak naznaczyła ją wojna, jej działalność, jakie blizny ta podziwiana u niej brawura, zostawiła. Z drugiej strony wielu, a nawet większość potrafiła się podźwignąć po wojnie, prowadzić normalne życie. Inna rzecz, co my tam wiemy, jakie ono było, czy normalne, czy tylko na wierzchu takie, a pod skórą ból i niekończąca się trauma?
I tak to się plecie podczas lektury tej książki - wzruszenia, podziw, złość, łzy, ciekawość, fascynacja, ale i niesmak czasem. Na pewno nikt nie pozostanie obojętny na tę historię. Każdy pewnie znajdzie coś dla siebie. Ja, jak widzicie z tej notki, bardzo przeżyłam jej czytanie. Czego i wam życzę.
Wiesz co? Nie lubię, jak tak emocjonalnie piszesz, bo też bym chciał takich emocji zaznać. Już mi Trifonowa tak sprzedałaś, a teraz jeszcze i to :)
OdpowiedzUsuńPiotrze - nie umiem inaczej. Albo emocjonalne, albo na chłodno, wtedy wiadomo, że coś nie teges z tą książką.
UsuńA i nie smutaj, żę czasem nie zaznajesz,mężczyźni są inaczej skonstruowani, rzadziej popadają w taki stupor czyteliczy
UsuńWiem, że nie umiesz :) Zarażasz entuzjazmem, a potem człowiek lata, szuka...
UsuńNie zaznam takich emocji, to zaznam innych :)
UsuńPiotrze, najważniejsze, żeby były jakiekolwiek
UsuńNajbardziej się wzruszam przy książeczkach dla dzieci, ale przy dorosłej literaturze też mi się zdarza coś odczuwać. Nudę na przykład :)
Usuńbo Grudy jeszcze nie czytales, Tam nie ma nudy na pewno
UsuńAgitatorka zawzięta :) Już niedługo, chociaż na razie zapoznaję się z najnowszymi propozycjami polskiej literatury kobiecej. Chociaż taka tam i ona kobieca ta literatura :P
UsuńPrzodownica agitatorek nawet. Może dla odmiany trochę męskiej prozy, do tego napisanej stylem jedynym w swoim rodzaju? I dowcipnie momentami.
UsuńJakby to nie było durne całkiem, to ja bym to czytała od nowa teraz. Ale trochę za wcześnie. Zazdroszczę Ci, że przed Tobą. Wiem, że tak się czasem mówi, ale naprawdę zazdroszczę.
UsuńSpoko, niedługo mi się te kobity znudzą. Szczególnie że mię zęby od okładek zaczynają pobolewać :P
UsuńA ja właśnie te emocje w recenzji lubię. Bardzo lubię. Czekałam na Twoja recenzje...Widziałam rozmowę R. Grzeli w Dzień Dobry TVN. Widziałam córkę Ireny. I muszę te ksiażkę przeczytać! Muszę. Często wchodzę w klimaty okolozydowskie - lubię, potrzebuję...
OdpowiedzUsuńEdyta, to ona dla Ciebie skrojona. Bierz się za nią koniecznie
UsuńI dopięłaś swego.. ;-) Bo jak dotąd nie miałam przekonania, tak teraz muszę już poznać książki Grzeli :-)
OdpowiedzUsuńKatarzyna - do Grzeli nie miałaś? Oj to koniecznie musimy to zmienić :-) Dobry jest, naprawdę
UsuńMam i właśnie mi ją przesunęłaś do przodu w kolejce (niech no się tylko z bieżącymi recenzenckimi uporam!).
OdpowiedzUsuńWspaniale napisałaś o tej książce, tak emocjonalnie, osobiście. Tak, że chce się natychmiast rzucić wszystko i czytać teraz, natychmiast, już.
Anna RK od Ciebie takie słowa, dzięki. Czytaj kochana póki świeża, naprawdę warto jak powiedział klasyk
Usuń
OdpowiedzUsuńA może właśnie w takich osobach jak Ty więzną cząstki unicestwianego świata?
Duch i materia tworzą jedno, i nawet jeśli materia znika, duch pozostaje. Tak sobie myślę o tym wszystkim co napisałaś (i o tym co udowodnił Einstein).
Niesamowita recenzja.
Izabelko - nie wiem, czy jestem najlepszym, żeby nie powiedzieć godnym, opakowaniem dla takiego ducha, przecież mam zero więzi z tym światem, poza sympatią, zainteresowaniem, poza tęsknotą nawet. Chciałabym, żeby ludzie umieli współistnieć obok siebie, niezależnie od wyznania, orientacji seksualnej, żeby sobie po prostu razem obok siebie żyli i nie mieli złych intencji wobec siebie. Fajnie by było prostu z kościoła wstąpić do kafejki żydowskiej na ich pyszny sernik na przykład.
UsuńBrzmi fascynujaco! Musze sie rozejrzec, jak wpadne do Polski w grudniu.
OdpowiedzUsuńBole fantomowe - tez je mam. Dziwne, prawda? Jestesmy drugim pokoleniem wychowanym juz w wojnie, ale one wciaz sa obecne.
Dzieki za swietna recenzje!
Aniu - myślę, że po nas już tak nie będzie, moje dzieci już zupełnie inne
Usuń