niedziela, 20 marca 2011

Na rosyjską nutę

Za moich czasów w szkołach uczono języka rosyjskiego.  Zaczynało się w czwartej klasie i tak do końca liceum.  Traktowano ten przedmiot poważnie, więc nie można było tak po prostu przebrnąć byle jak przez ten cykl, trzeba było wykazać się znajomością.  Wprawdzie matury nie musiałam zdawać z rosyjskiego, ale zaliczyć przedmiot, żeby być dopuszczonym do matury to już tak.  W podstawówce miałam nauczycielkę, która wszystko traktowała bardzo serio, a swój przedmiot to już w ogóle. Wyglądała jak żywcem wyjęta z filmów rosyjskich, kiedyś byliśmy przekonani, że jest ze Związku Radzieckiego, teraz wiem, że tak nie było, po prostu była wtedy taka ‘demoludowa’ moda.
W moim domu rodzinnym nie uprawiało się polityki, wprawdzie rodzice nie należeli do partii i nie sprzyjali ustrojowi, ale też nie latali po ulicach z ulotkami i nie odbywały się u nas zebrania działaczy podziemnych.  Nigdy nie usłyszałam od nich, że język rosyjski, czy ich kultura to jest wielkie G, wręcz przeciwnie, słuchało się u nas ballad rosyjskich Żanny Biczewskiej, Okudżawy i Wysockiego, czytało rosyjskich klasyków, uwielbiało rosyjskie dramaty teatralne, a ZSRR było destynacją naszych wypadów wakacyjnych.  Wiadomo, kraj ten zrzeszał wtedy te wszystkie, które teraz są osobnymi jednostkami, czyli odwiedzanie Gruzji, Azerbejdżanu, Uzbekistanu, Syberii, Petersburga nazywało się wyjazdem do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Moi rodzice uważali te miejsca za fascynujące, a ludzi tam mieszkających, za niezwykle ciekawych i przyjaznych.  Oczywiście ciągnęło nas na Zachód, ale to nie przekreślało atrakcyjności kierunku wschodniego.  Rodzicie oddzielali politykę od sympatii do samego kraju i ludzi tam żyjących. 
Jedną z najwspanialszych przygód wakacyjnych był dla mnie rejs po portach Morza Czarnego. Kiedyś już o tym tu pisałam, ale może nie wszyscy to czytali. Miałam chyba z 8 lat, nie pamiętam dokładnie. Pływaliśmy statkiem "Szota Rustaweli" -  Odessa, Batumi, Suchumi, Soczi i tak dalej.  Na tymże statku był Włodzimierz Wysocki ze swoją żoną Mariną Vlady.  Chociaż u mnie w domu często grało się pieśni Wysockiego (na adapterze z płyt winylowych), nie wiedziałam jak on wygląda i mało mnie to w sumie obchodziło. Tam na statku był basen, który po środku miał bar.  „Osiadłam na mieliźnie” i jadłam loda.  W pewnym momencie tak liznęłam nieszczęśliwie, że mi wpadł do wody i go straciłam.  Smutno mi było, bo te rosyjskie lody strasznie dobre były.  Wysocki kupił mi drugiego i wręczył z zawadiackim uśmiechem.  I takiego go właśnie pamiętam.  I to, że strasznie byli zakochani, on i Marina.  To był chyba ich najlepszy czas. Mój też, dzieciństwo przeważnie dobrze się wspomina. 

Czy można, więc mi się dziwić, że nie mam do języka ani kultury rosyjskiej urazu, że wręcz przeciwnie, darzę tamte rejony swoistą estymą i łowię wszędzie różne rusofilskie klimaty, a to książkę wygrzebię, a to film sobie w oryginale obejrzę, nie tylko te stare, ale i nowe ich produkcje staram się na bieżąco zaliczać. Poza tym zauważyłam, że wiele świetnych powieści rosyjskich jest nietłumaczonych na polski, a już najbardziej wkurza mnie to, że moja ulubiona Marinina jest w Polsce wydawana nie chronologicznie, czyli raz dostaję jej powieść o Kamieńskiej, kiedy ta jest zamężna, a kolejna powieść pokazuje panią major, jako pannę.  Zgłupieć można.  Pomyślałam – a dlaczego nie miałabym wrócić do dawno zarzuconej przeze mnie umiejętności czytania w oryginale? Dałoby mi to swobodę czytelniczą, o jakiej marzę.  Jak zapewne wiecie, nie jest to takie łatwe, bo litery alfabetu rosyjskiego nie są takie, jak nasze, więc trzeba mi będzie od nowa do nich przyzwyczaić i nauczyć sprawnie odczytywać.  Miałam to w planach, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, ale kiedy podczas kursu dla tłumaczy, poznałam Irinę i Dmitrija, postanowiłam te mrzonki wprowadzić w życie – poprosiłam ich o sprzedanie mi jednej czy dwóch książek.
Po tygodniu Irina przytargała ze sobą trzy powieści, jedną Doncowej, jedną nowej pisarki, dopiero wchodzącej na rynek, a trzecią Chmielewskiej przetłumaczoną na rosyjski.  Ucieszyłam się bardzo, ale i stropiłam, bo gdy zajrzałam na stronice, wiedziałam, że wprawdzie odwrotu już nie ma, bo jak Panna sobie coś postanowi, to prędzej umrze niż odpuści, ale dochodzenie do jakiej takie sprawności w czytaniu po rosyjsku będzie długie i bolesne. Jak na razie przeczytałam jedną stronę i się tak zmęczyłam, jakbym alpinistą była.  I już sama nie wiem, co jest gorsze, czy to, że sobie znowu jakieś wyzwanie wymyśliłam, czy fakt, że zapuściłam znajomość języka obcego, a przecież to była wartość dodana jakby nie było. Teraz będę musiała te straty nadrobić. 


 Na koniec chciałam poinformować, że dowiedziałam sie u źródła, czyli w wydawnictwie WAB, ze w lipcu będzie wydana kolejna powieść Marininy, tym razem major Kamieńska powraca. Hura! Właściwie powinnam powiedzieć Urra!








To jest jedna z piękniejszych pieśni, moja ulubiona, może dlatego, że mój tata, który już nie żyje, zwykł śpiewać ją wraz z Biczewską lecącą z płyty. I do tego pięknie gwizdał w momentach, kiedy ona nuci.

24 komentarze:

  1. Czułą strunę w mym sercu, Kasiu, poruszyłaś. Przeżycie pokoleniowe to samo. Nawet przez moment dawno temu miałam wybrać filologię rosyjską jako kierunek studiów. Śpiewy Okudżawy i Wysockiego w akademiku to była norma. Spotkanie z Wysockim na statku - hmmm...!Moje dzieci wychowałam na bukfarach i innych azbukach. A wymieniałyście listy z padrugami? Wiesz, że po latach zapukała do mnie w nocy Natasza, o której istnieniu zapomniałam? Przyjechała z synem (pewnie na handel) i tylko mnie "znała", więc skorzystała z noclegu. Szczęka mi opadła. Oczywiście sentyment do kraju i narodu pozostał. Na półce czekają Marinina, Gołowkina, Drużnikow... Ich czas zbliża się wielkimi krokami. Teraz czytam "Długi marsz" Rawicza, więc też o tamten świat się ocieram. Fajnie powspominać. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja obowiązkowy rosyjski miałam tylko w podstawówce - w liceum był wprawdzie do wyboru,ale wtedy na fali "dobre co zachodnie" wybrałam niemiecki i angielski. I czasem trochę żałuję, że pamiętam tylko kilka słów po rosyjsku i fragmenty 3 piosenek - "Zawsze niech będzie słońce" jest oczywiście jedną z nich:)
    A język tak szybko się zapomina! Kilka lat temu wpadł mi w ręce jakiś tekst po rosyjsku i baaaardzo dużo czasu mi zajęło odczytanie literek - o zrozumieniu tekstu mogłam zapomnieć. Trzymam kciuki za wytrwałość w wyzwaniu! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zważając na to, że mam rosyjskie korzenie powinnam biegle posługiwać się tym językiem choćby z szacunku dla przodków, niestety nie mam takiej zdolności. Wkrótce zamierzam podjąć naukę rosyjskiego, bo to piękny język. Cała kultura rosyjska- kolorowe cerkwie, matrioszki, caryce z czerwonymi od mrozu policzkami z ogromnymi futrzanymi czapkami na głowie, herbata z samowaru, jajka Fabergé, dziadek mróz, język kojący zmysły, piękne! Pomimo wszelkich kontrastów obecnych w Rosji, jestem niezwykle zaciekawiona jej historią i kulturą, ach no i literatura Rosyjska jaka wyśmienita! Puszkin, Gogol, Dostojewski, Tołstoj, Bułhakow, Czechow... Przypomniały mi się też rosyjskie baśnie, które czytano mi w dzieciństwie. Och, ileż wspomnień rozbudziłaś, serdecznie dziękuję! A po powyższe książki koniecznie muszę sięgnąć, ale chyba poczekam, aż opanuję język :) Gorąco pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz jak miło się to wszystko czytało. W sumie zazdroszczę trochę tego przykładnego języka rosyjskiego, bo każdego nauczono, każdy musiał umieć. Z angielskim teraz jest już gorzej, bo niby każdy powinnien umieć, ale nauka w szkole to jedna wielka porażka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również obowiązkowy rosyjski miałam tylko w podstawówce. Mam jednak wrażenie, że nie traktowało się go już poważnie, niewiele poza kilkoma piosenkami pamiętam. W ogólniaku wybrałam już angielski i niemiecki i do dziś żałuję, że zamiast niemieckiego nie wybrałam rosyjskiego. Podziwiam moją mamę, która z czasów szkolnych wyniosła taką znajomość rosyjskiego, że pomimo iż później się go nie uczyła, do tej pory jest w stanie swobodnie się w tym języku komunikować. Sam język wydaje mi się piękny, śpiewny, melodyjny - lubię po prostu jego dźwięk. Z literatury, znam głównie klasykę, troszkę współczesnej fantastyki, ale coraz bardziej czuję, że ciągnie mnie do literatury rosyjskiej, wszystko jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla rosyjskiej literatury studiowałam filologię. Teraz poza klasykami na półkach nie mam z nią w ogóle kontaktu. Do Polski trafiają kryminały, a ja za nimi nie przepadam, choć mam za sobą przygodę z Doncową. Strasznie żałuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj tak, nastraja :) Chociaż za oknem śnieg, nie marzy mi się nic innego jak położyć się w usianej kwiatami łące i czytać, czytać, czytać w słońcu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. książkowcu - Gołowkina i jej Pokonani rozumiem. Jedna z moich najukochańszych książek. Ja też korespondowałam z młodzieżą z Kraju Rad, haha. Spotykaliśmy się na obozach międzynarodowych, w NRD i Czechosłowacji. Ech, nie sobie mówią, co chcą, ale ja dobrze to wspominam. Nie uprawialiśmy polityki, nie czułam się indoktrynowana, a szacunek dla różnic kulturowych i ich ciekawość pozostały mi do dziś

    OdpowiedzUsuń
  9. viv - dziękuję za trzymanie kciuków. Wiem, że był taki ciąg na wszystko, co zachodnie. Też temu uległam, ale miałam rosyjski do końca liceum, więc chciał nie chciał, uczyłam się. Pewnie to też zasługa świetnego nauczyciela, pana Puczyńskiego

    OdpowiedzUsuń
  10. Kasiu - imienniczko ty moja, koniecznie podejmij naukę tego języka, poza oczywistym faktem, że przydać ci sie może w życiu, czytanie w oryginale zawsze jest lepsze niz przekładów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Vampire Slyer - nie mam złudzeń, że gdyby wtedy nie cisnęli, nie umiałabym tego języka tak dobrze, bo w młodych latach, co innego nas bardziej interesowało. A w domu słuchałam pieśni i sama nie wiem, kiedy zaczęłam rozumieć

    OdpowiedzUsuń
  12. grendello - warto sięgnąć po literaturę rosyjską, a ich język faktycznie jest piękny, śpiewny

    OdpowiedzUsuń
  13. bluuu - no tak, kryminały, ale na www.knigi.pl można kupić wszystko, co zapragniesz. Zazdroszczę ci tak dogłębnej znajomości języka, po filologii to już specjalisktą w tym gronie jesteś

    OdpowiedzUsuń
  14. Kasiu - o u Was jeszcze śnieg? O laboga

    OdpowiedzUsuń
  15. Uwielbiam Chmielewską po rosyjsku, zacząłem ją czytać właśnie dla odświeżenia języka. Tłumaczenie rosyjskie są nierówne, ale za to pan Muldgaard posługujący się staro-cerkiewno-słowiańskim - no mistrzostwo świata:D Życzę wytrwałości, bo warto.

    OdpowiedzUsuń
  16. Oto głos młodszego pokolenia:)
    W wakacje poprzedzające klasę VI wtedy kiedy wchodzi język obcy postanowiłam, że wszystkich zaskoczę i już się czegoś sama nauczę. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Ze starego rosyjskiego elementarza (chyba mojej mamy) nauczyłam się sama rozpoznawać jaką literką polską jest rosyjska bukwa. Całkiem sprawnie mi szło to czytanie:) A i wierszyk jeden umiałam o naszej Tani co to gromko płaczet bo uroniła w reczku maczek (jakoś tak to szło).
    I jakież było moje rozczarowanie kiedy nowa pani rzekła do nas na powitanie: guten morgen! No nie! Byliśmy pierwszym rocznikiem w szkole, który nie miał już obowiązkowego rosyjskiego a niemiecki. Niemiecki! Żeby chociaż angielski;)
    Nigdy nie miałam takiej fantazji żeby się nauczyć rosyjskiego pewnie dlatego, że nieprzeciętny ze mnnie ułomniak językowy:)) Dlatego ograniczyłam się do Dostojewskiego i Brodskiego i do filmów rosyjskich tych starszych ("Lecą żurawie" czy "Moskwa nie wierze łzom") i tym nowszym odkrytym dzięki Sputnikowi nad Polską ("Półtora pokoju" czy "Bikiniarze") Przy okazji polecam! :))

    OdpowiedzUsuń
  17. Zacofany w lekturze - a to mi zaostrzyłeś apetyt, koniecznie muszę skombinować Wszystko czerwone po rosyjsku. A w międzyczasie powolutku będę zaliczać te trzy

    OdpowiedzUsuń
  18. papryczko - tak się uśmiałam, kiedy przeczytałam Twoją opowieść o guten morgen. Aż się 'popłakałam'

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja też miałam rosyjski tylko w podstawówce. Czytałam płynnie, teraz, po 15 latach tylko dukam bez zrozumienia :( Pamiętam jeden wiersz Puszkina i kilka słów. Wtedy nie szanowałam znajomości tego języka, bo ja wszyscy chciałam uczyć się angielskiego. Teraz żałuję, co jaki czas planuję wrócić do nauki, ale pewnie to nieprędko nastąpi, bo chwilowo na tapecie jest hiszpański.

    OdpowiedzUsuń
  20. lilybeth - to straszne, ze czasami dobrowolnie tracimy już nabyte umiejętności, mam na myśli siebie też. Nowe języki są ważne, ale równie ważne jest pielęgnowanie tego, co już w głowie.

    OdpowiedzUsuń
  21. ach, jak ja bardzo chciałabym znać rosyjski! To taki piękny język, kultura, a czytając Twój post podjęłam mocne postanowienie zapisania się na jakiś kurs! Dziękuję Ci bardzo za miłą lekturę i motywację. Pozdrawiam gorąco i (perfidnie wykorzystam okazję) zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń
  22. Alu - skoro masz takie postanowienie, to już połowa sukcesu. Język nie jest trudny i na pewno ci się uda

    OdpowiedzUsuń
  23. Tez uczylam sie rosyjskiego cala podstawowke i liceum, ale niewiele juz pamietam. Chyba nawet nie umialabym juz czytac w tym jezyku. Podziwiam, ze sobie takie wyzwanie narzucilas:)
    Twoi rodzice bardzo madrze postepowali nie zrazajac Ciebie do kultury rosyjskiej, bo ona jest piekna i bogata.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  24. agato - ja tez tak myslalam, az ktoregos dnia przyszla do mnie znajoma Irlandka z listem o dziecka, ktore goscila u siebie tutaj (z Czarnobyla, taka akcja, wiele rodzin przyjelo dzieci na wakacje, wiele lat to juz trwa), mimo, ze bylo to pismo odreczne, dalam rade. To mi dalo odwage do ruszenia do ataku na ksiazki

    OdpowiedzUsuń

Z powodu zalewu spamu, wyłączyłam możliwość komentowania anonimowego. Przepraszam