Ta niepozorna książczyna nieźle mnie zaskoczyła. Wzmiankę o niej znalazłam u Lirael.
Od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. Ale nie spodziewałam się, że to niewiele ponad sto stron. W sumie nie lubię takich cieniutkich księżeczek, ale walczę z takim myśleniem, bo niby co, że niewiele stron, to od razu do niczego? Wiadomo, ze bzdura.
Historia opisuje zmagania 40-letniej wdowy, która postanawia otworzyć w małym angielskim miasteczku księgarnię. Nie byle gdzie, bo w starym domu, a do tego w takim, w którym straszy.
Zaraz po otwarciu ma jeszcze kilka pomysłów na rozwinięcie biznesu, zaczyna prowadzic też bibliotekę, ale dość szybko orientuje się, że nie da rady sama. Szuka kogoś do pomocy i trafia jej się rezolutna dziesięciolatka. I to mnie zmyliło. Myślałam, że będzie to kolejna ujutna historyjka o fajnych prowincjonalnych mieścinach, w stylu Czekolady. Wprawdzie atmosfera wydawała mi się trochę mroczna, ale myślałam, że to ja raczej jestem mroczna w środku i to rzuca cień na percepcję. Jednak nie, u Fitzerald nie ma niczego, co by nam osłodziło to, co staje się potem.
Bo w tej powieści nic nie idzie jak po maśle, dosyć szybko zaczyna się kiełbasić, a całość daje nam przesłanie raczej takie - nie ma sprawiedliwości na tej ziemi, czasem ci, co mieszają, ci którzy źle nam życzą, wygrywają i nie ma na to rady.
Już od początku powieści czułam jakieś dziwne napięcie, to miasteczko niby takie ciche, niby czas idzie powoli, a jednak pod pokrywką wrze. Potem, wraz z wprowadzeniem do sprzedaży 'Lolity' Nabokowa, która na swój sposób też jest bohaterem tej powieści, zaczyna się dziać pod tą pokrywką i już nie daje się tego powstrzymać.
Trudno się pisze o treści tak, żeby za wiele nie zdradzic, żeby nie popsuć Wam przyjemności czytania. Wiele z was czyta w języku angielskim. Ta książka kosztuje grosze w księgarniach internetowych (info dla tych, któzy nie mają dostępu do bibliotek z anglojęzycznymi książkami), jest też na czytniku Googlowym. Warto ją przeczytać, warto na chwilę 'zamieszakać' w Hardborough i dowiedzieć się, co się stało z księgarnią, która była tam kiedyś otwarta.
Najbardziej mnie urzekło w tej powieści, że ona nie jest sentymentalna, nie jest też napisana, jak przez bezdusznego kronikarza, Fitzgerald jest oszczędna w słowach, a jednak pisze tak, że bez najmniejszego wysiłku kreuje obraz i społeczności, i samej głównej bogaterki.
Tylko 100 coś stron, a tyle emocji, tyle treści i pozostaje wielka złość na to, że życie nie jest takie proste, że nawet w książkach nie znajdujemy pocieszenia. A jednocześnie świadomość, ze dzięki temu te książki tak bliskie życia, są nam też bliższe. Na pewno przeczytam też inne jej powieści.
Mała ksiazka wielka niespodzianka ;). tez bardzo dobrze wspominam w ten sposób zawarta znajomosc z Pania F. i zastanawiam sie co nastepnego jej przeczytac :)
OdpowiedzUsuńpeek-a-boo ja myślę o Offshore, ale nie było w biblitoece, a do czytania mam teraz tyle, że się nie upierałam, zeby mi po trupach sprowadzali. W lecie sobie zamówię
OdpowiedzUsuńI tak się rozprzestrzenia czytanie Fitzgerald systemem wirusowym- jeden czytalnik zaraża drugiego:).
OdpowiedzUsuńGratuluję świetnej, wnikliwej recenzji!
OdpowiedzUsuńTak ogromnie się cieszę, że ta książka, właściwie książeczka, zrobiła na Tobie duże wrażenie.
"Pod pokrywką wrze" - to jest idealne określenie sposobu pisania Fitzgerald!
Ja już zdobyłam "Offshore", ale jeszcze nie przeczytałam. Postanowiłam sobie jej powieści dawkować pomalutku, bo jest ich tak niewiele...:(
A Iza ma rację!:) Ja zaraziłam się tym wirusem od Ani z "Czytanek Anki". :)
Izo - to całkiem jak na blogach anglojęzycznych, też jedna przeczytała i zaraz wszystkie, łańcuszkiem się zaraziły. Dobre książki tak mają
OdpowiedzUsuńLirael - ciesze się, że u Ciebie przeczytałam o tej epidemii wirusowej via Czytanki Anki.
OdpowiedzUsuńKolejna zachęcająca recenzja tej książki. Zazdroszczę Wam dziewczyny tej możliwości sięgania i czytania po wszystko co angielskie :) Jeśli przebrnę przez Spark w oryginale (może dziś?), to w następnej kolejności poszukam sobie Fitzgerald. A co mi tam! ;)
OdpowiedzUsuńmaiooffko - samo nie przyszło, pierwsze dwie książki przemęczyłam, połowy nie rozumiałam, ale nie odpuściłam i teraz nie ma już dla mnie różnicy, w jakim języku czytam. Chyba, ze mam zmęczony mózg, wtedy wolę po polsku
OdpowiedzUsuńU mnie tak łatwo nie będzie chyba - sporo już zapomniałam z języka. Odkurzam i dokształcam w bólach, ale o wyczuciu stylu czy języka nie ma mowy na razie. Przyswajam treść, a z formą tylko walczę ;) Ale masz rację, że jak się nie zacznie, to się nigdy nie wprawi człowiek. Dlatego się nie poddaję, jeszcze :)
OdpowiedzUsuńmaiooffko - od treści zacznij, forma, smaczki językowe - na to też przyjdzie czas.
OdpowiedzUsuńhm... książka mnie zaciekawiła, ale ja to zdecydowanie aż tak dobra w angielskim nie jestem :( ale jak dopadnę ją po polsku to na bank przeczytam
OdpowiedzUsuńArcher - mam nadzieję, że będzie ona przetłumaczona
OdpowiedzUsuńSkutecznie zachwalasz, więc pewnie wirus będzie się szerzył:) Skoro można książkę znaleźć na Googlowym czytniku, grzechem byłoby przynajmniej nie spróbować. Ja bardzo lubię krótsze formy o wielkiej treści, a w przypadku książek w języku obcym niewielki rozmiar ma dodatkowy walor:)
OdpowiedzUsuńviv - no właśnie, można spróbwać za darmo na google i zobaczyć, czy się podoba
OdpowiedzUsuń