czwartek, 28 kwietnia 2011

Autorka 'Pokoju' trzyma poziom - Emma Donoghue 'Slammerkin'

Zaraz po przeczytaniu 'Room' w ręce wpadła mi inna książka Emmy Donoghue - Slammerkin (w wolnym tłumaczeniu puszczalska, ale też luźna suknia noszona w tym czasie przez kobiety).
Dosłownie wpadła, bo byłam w bibliotece oddać książki i ktoś ją położył też do oddania, przede mną na ladę. Wiedziałam, że mam egzaminy i kurs, wiedziałam, że nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać i ją zabrałam do domu. Chciałam koniecznie sprawdzić, czy pisarka jest tak dobra, jak myślę po przeczytaniu tej jednej książki? Jak się spodziewałam,  nie miałam czasu na czytanie, zaczęłam ją i odłożyłam na stolik nocny, podczytywałam z bólem serca, bo kradłam czas na naukę, a kiedy już wszystko pozdawałam, tak miałam dość języka angielskiego, ze musiałam sięgnać po coś po polsku i dalej lezała odłożona na później. Straciłam do niej serce, ale coś mnie w tej historii urzekło, coś do niej ciągnęło, postanowiłam dać jej szansę, w końcu to nie wina książki, że padło na niedobry czas. Poza tym strasznie podobała mi się okładka, niby nie nowatorska, ale przyciągała mój wzrok równie mocno jak zaczęta historia i nie dawała spokoju.
Całe szczęście, że jej nie oddałam niedokończonej. Plułabym sobie w brodę.
Emma Donoghue tym razem zabiera nas w XVIII wiek. Opierając się na dokumentach sądowych ze sprawy Mary Saunders, służącej na walijskiej prowincji, która zabiła swoją panią, za co została skazana na powieszenie lub spalenie, a może nawet na obie kary razem. W tamtych czasach była to głośna sprawa. Na informacjach o procesie i szczątkach historii o tej dziewczynie, Emma buduje fascynującą historię dorastania i upadku młodej dziewczyny. W momencie powieszenia miał ona zaledwie 17, a może nawet 16 lat.
Mary dzieciństwo spędziła w Londynie, w biednej rodzinie węglarza - jej ojczyma, bo ojciec nieudacznik wywiózł rodzinę z walijskiego Moumouth (wtedy to była Anglia), do stolicy i zszedł był. Dziewczyna była ambitna, uczyła się u zakonnic, była też wolnomyślicielką i miala niewyparzoną gębę, za co matka ją wiecznie karciła. Matka chciala, zeby miala dobry zawód (szycie), ale córka widziała jak matka uprawiając właśnie ten zawód, nie może sobie na nic pozwolić, ledwo wiąże koniec z końcem, a czasem nie ma czego do garnka włożyć. Nie chciała takiego życia. I była próżna. Jednago dnia zobaczyla piękną kolorową wstążke do włosów i w celu jej zdobycia odbyła inicjacyjny dla niej, stosunek z mężczyzną. Miała 14 lat. To dało jej pewność, że może sama kierować swoim życiem. Matka wyrzuca ją z domu, kiedy okazuje się, że jest w ciąży. Na ulicy zostaje pojamana przez grupę mężczyzn i tak zgwałcona, ze traci dziecko, umarłaby niechybnie gdzieś w krzakach, gdzie ją porzucili, ale zajmuje się nią prostytuka londyńska Dolly, która zabiera ją do siebie, leczy, pomaga i wciąga do zawodu.
Co stało się z dzieckiem, dlaczego Mary wyjeżdża z Londynu i zaciąga się na słuzbę do ludzi, dlaczego ostatecznie zabija swoją chlebodawczynię, tego dowiecie się z książki nie chcę Wam psuć przyjemności. To, że zabiła wiadomo od razu, to nie spoiler z mojej strony, cały bajer w cofnięciu się wstecz w czasie i zrozumieniu pobudek. Lubię taką konstrukcję fabuły.

Przez cały czas czytania tej historii cieszyłam się, że nie urodziłam się w tamtych czasach, kiedy kobiety były traktowane instrumentalnie, jak narzędzia do opieki, gotowania i zaspakajania potrzeb mężczyzn. Ich życie w większosci przypadków było pozbawione blasku, skazane na łaskę swoich ojców, potem mężczyzn, nawet jeśli nie były służącymi, i tak wykonywały taką rolę wobec swojego pana, którym był właśnie mąż, czy ojciec, czy brat, u którego były na dożywociu.

Emma Donoghue nie tylko przejmująco pisze o Mary Saunders, ale też wspaniale ukazuje osiemnastowieczną Anglię, Londyn i prowincję, jak wyglądały wtedy miasta, czym się różniła stolica od reszty kraju. Przy okazji poznajemy strukture społeczeństwa w tamtym okresie, jak się objawiał status kobiety, stąd tak ważne miejsce zajmują stroje i kto, jak jest ubrany.
Obserwujemy Mary i jej życie, najpierw zwykłej ulicznej ladacznicy, potem jej wysiłki, żeby się z tego wyrwać, wspiąć o szczebel wyżej, w tamtych czasach ryzykowną decyzję o przeprowadzce (wędrówki ludów nie były wcale takie pochwalane), chociaż okoliczności pomogły jej podjąć ten krok, i tak wymagało to od niej odwagi. W tym wszystkim jest wielkie pożądanie wolności, i tej społecznej, i tej osobistej, bardzo ważna była dla niej świadomość, że nawet prostytutka może być dumna, jeśli ma płacone za swoje usługi, bo to daje jej wolność. Niespotykana świadomośc u tak młodej dziewczyny.
Ostatecznie to ją właśnie gubi, niecodzienna u kobiety w tamtych czasach cecha - bezczelność dązenia do samostanowienia o sobie, do bycia panią samej siebie. Mary ma poczucie, że w swojej pani znajduje erzac rodziny i matki, która ją wygnała, ale i to nie pomaga, żeby stłumić jej naturę.

Piękna, wspaniała historia młodej dziewczynki, która dla wybryku staje się kobietą i spełnia swoje przeznaczenie w zaledwie kilka krótkich lat. Chociaż jak się to czyta, ma się wrażenie, że kilka życiorysów mogłaby tym obdzielić. Bo prostytutki w tamtych czasach żyły ostro i umierały młodo. A szkoda, bo gdyby Mary dano szansę, byłaby niezwykłą kobietą.
Cieszę się, że Emma Donoghue ocaliła ją od zapomnienia. Jest świetną pisarką i zdecydowanie przeczytam jeszcze jej inne książki.

sobota, 23 kwietnia 2011

Dlaczego tak późno ją odkryłam, gdzie ja miałam oczy, a co ważniejsze - gdzie była moja molowa intuicja?

Pożyczyłam tę książkę od Moniki z błękitnej biblioteczki. Poleżała trochę, bo wciąż coś mi wypadało pierwsze do czytania, a to z klubu, a to egzaminy jeszcze, sięgnęłam po nią dopiero odstatnio.

Od pierwszej strony zatrybiło. Aż mi się ręce trzęsły, w ogóle nie mogłam tej książki odłożyć, a jeśli już musiałam, z żalem ogromnym. Trzeba wam wiedzieć, że kiedy ją wzięłam do ręki, byłam tak wyprana umysłowo, tak zmęczona, i egzaminami, i przesileniem wiosennym, i osobistymi zawirowaniami, że w ogóle się nie spodziewałam, że będę w stanie skupić uwagę na czymkolwiek, ale Małgorzata Warda, mistrzyni słowa, stylu i suspensu (tak, tak, w tym wypadku suspensu), uwiodła mnie bez reszty, mało tego, moja uwaga została tak skupiona na tej powieści, że z niechęcią kierowałam moje myśli w kierunku innych czynności czy powinności.

Treść powieści stanowi historia trzech kobiet, a właściwie czterech - Agnieszki, Leny, Moniki i Sary.
Agnieszka mieszka we Francji, po latach spędzonych u matki zastępczej opłacanej przez jej mamę, jest przez nią zabrana do Paryża, w nowe środowisko, mało ją w sumie znając. Ich skomplikowane relacje zaciążą na jej życiu. I wspomnienia, nie całkiem układające się w spójną całość.  Lena mieszka w Polsce, studiuje, pozuje studentom ASP, stara się jakoś żyć, ale porwanie jej siostry Sary, kiedy ta miała kilka lat, kładzie się cieniem na życiu Leny i jej ojca.
Monikę znajduje na plaży strażnik z wydm w Łebie. Mówi, ze była porwana i przetrzymywana przez kilkanaście lat. Kiedy tylko wychodzi na jaw jej historia, medialny wir rozkręca się niemożebnie, trudno to wszystko utrzymać w ryzach, ale od czego jej adwokat? Tylko czy jego intencje są czyste?
Niedawno przeczytałam Room, wiem, że niedługo ta powieść pod polskim tytułem Pokój, ukaże się na naszym rynku, nie mogłam się oprzeć porównaniom, i tam porwana kobieta z dzieckiem przetrzymywana przez mężczyznę, i tu podobna historia, ale jakże inaczej ujęta.

Akcja trzyma w napięciu. Nie mogłam się doczekać, niecierpliwie przewracając kartki, kiedy dowiem się, co stało się z Sarą, kim naprawdę jest Monika, co z tą Agnieszką, tam jest jakaś tajemnica przecież!
Jest dużo o przeżyciach wewnętrznych bohaterek, ale nie nuży, nie wydaje się trywialne, wręcz przeciwnie - jest przejmujące i prawdziwe. W czasie czytania, ale i poza, kiedy trzeba się na chwilę oderwać, żeby popracować na przykład, żyje się w świecie stworzonym przez autorkę, przebywa się w tych miejscach, śledzi bohaterki jak cień. To się nazywa być muchą na ścianie.

Oszalałam na punkcie Małgorzaty Wardy. Teraz chcę przeczytać  wszystko, co do tej pory napisała. Trudne to będzie zadanie, bo niestety przejrzałam dzisiaj, przy okazji zamawiania kilku książek, zasoby Merlina i nic, ani jednej nie mają w ofercie, poza tą, o której tu mowa. Ech, przyjdzie mi polować na nie przez następne lata. Smutek wielki.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Chmielewska Chmielewskiej nierówna. Wiem, że ryzykuję zamieszki i linczowanie, ale Lesio mnie nie zachwycił

Chmielewską znam od dziecka, w 1975 roku dostałam od mamy na gwiazdkę Zwyczajne życie i tak się zaczęlo. Wraz z nabożnym podejściem do niej, brakuje mi dystansu, żeby oceniać jej książki, po prostu wszystkie mi się podobają, bo to Chmielewska i już.
O 'Lesiu' krążą legendy, Lesio to książka kultowa bez dwóch zdań. Dziwnym trafem nigdy tej powieści nie czytałam. Najpierw była ona nie do kupienia (młodszym czytelniczkom przypominam, że nie zawsze książki zwalały się z półek księgarni i nie zawsze istniało Allegro, podaje, wymianki, włóczykijki itp), nie do dostania w bibliotekach, a kiedy ją już kupiłam, odwaliłam stary numer pod tytułem - odłożę na półkę i będę się do niej modlić, ale broń Boże czytać, bo jak przeczytam, to co mi pozostanie? Wzięłam ją ze sobą na wakacje do Soczi, ale nie szło mi czytanie. Nie mogłam przebrnąć przez Lesia mordującego kadrową.
Niedawno wzięłam głęboki oddech i wrzuciłam tę powieść na odtwarzacz. Już dawno dostałam tego audiobooka od koleżanki, wiedziała, że lubię Chmielewską. Postanowiłam, że muszę mu stawić czoła, bo jak to, fanka pisarki, która nie czytała jej sztandarowej powieści?
Oj, już lepiej było pozostać w błogiej nieświadomości i przeświadczeniu, że coś wyjątkowego mnie omija. Niestety Lesio jest dla mnie za bardzo przerysowany, nie ten humor mnie pociąga. Nie lubię żartów w stylu Benny Hilla, klepania się po główkach i pleckach, chowania pod stołem, kopania w tyłek i tym podobnych.
Książka składa się jakby z trzech części. W pierwszej Lesio, z powodu znienawidzonej książki spóźnień wręczanych przez kadrową, postanawia ją zamordować, nie widzi innego wyjścia. Jego próby i działania wcale mnie nie bawiły, dziwiło mnie natomiast, że ktokolwiek może sią zaśmiewać nad opisami faceta, który się miota po mieszkaniu z topniejącymi lodami. I ta jego miłość do Barbary. Żałosne.
Potem było jeszcze gorzej, bo cała pracownia architektoniczna  postanowiła wykraść projekt konkurencyjnej jednostki z pędzącego pociagu, który próbowali zatrzymać przebrani za garbatych. To było tak niedorzeczne, ze aż się uśmiałam przy opisie Lesia pędzącego ze sztucznym garbem po torach przed pociągiem. To był jeden z dwóch przypadków mojego rozbawienia podczas czytania tej powieści. A wszyscy ci, którzy czytali, mówią, że się dusili, krztusili i herbatą oblewali podczas jej lektury. No nic, jeszcze nie wieczór, pomyślałam i przystąpiłam do czytania trzeciej części (umownie trzeciej bo tak naprawdę to tam nie ma części jako takich).
I ta podobała mi się najbardziej, bo też i najbardziej przypominała Chmielewską, którą lubię i cenię. Tym razem przyjeżdża do pracowni Duńczyk i jego zmagania z językiem polskim, mieszanie pojęć i dziwne, jak na polskie warunki zachowania, śmieszyły mnie, ale jeszcze nie do rozpuku, chociaż wystarczająco, żebym była ukontentowana, że oto odnalazłam w tej powieści moją ukochaną panią Joannę.
Dla jednej sceny warto było tę książkę czytać uszami - tej, w której członkowie zespołu pracowni, na wyjeździe w celu inwentaryzacji miasta, zaplątani w produkcję teatralną, dokonując pomiarów, jednocześnie powtarzają role. Aż usiadłam z wrażenia, jak pięknie to autorka napisała. Śmiesznie, inteligentnie i z polotem. O, taki humor to ja lubię - sytuacyjny, wynikający nie z gagów w stylu angielskich komików, ale z tego, ze ktoś wcale nie chciał, a i tak był zabawny. Jak to miało miejsce we 'Wszystko czerwone' czy 'Bocznych drogach' (na przykład kiedy matka próbowała nalać sobie mleka i kucała co chwila przy jakimś samochodzie, co wyglądało komicznie i wprawiło obserwatora w zdziwienie).
Suma sumarrum, jak mawiała profesor Początek, mogłabym żyć bez przeczytania tej książki. Gdyby nie ostatnia część z Duńczykiem, pewnie byłabym nawet zła, że ją czytałam, a tak pozostało dobre wrażenie, ale nie bez świadomości, że jednak na wyrost.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Poniedziałkowo u Padmy, stosikowo z Londynu, czyli stary numer - jak to matka prosiła córkę o polowanie na Jane Austen

Po pierwsze, donoszę, że w tym tygodniu wpadłam do Padmy na herbatkę i pogaduchy o książkach. To znaczy dostałam propozycję odpowiedzi na pytania, zrobiłam sobie herbatkę i napisałam kilka słów, które teraz można przeczytać na tym najsłynniejszym chyba blogu książkowym. Nie ma dwóch zdań - to zaszczyt.

A poza tym chciałam się Wam pochwalić trzema pozycjami o Jane Austen, które moja córka wytropiła dla mnie w Londynie.


Aż mi głupio do tego się przyznawać, ale zamiast usiąść z nią na spokojnie przed jej wyjazdem i powiedzieć, czego szukam, odwaliłam saty numer i przypomniałam sobie o tym wtedy, kiedy ona już była w Londynie. Rzucilam się do telefonu i oczywiście wysłałąm do niej sto sms-ów z opisem książek, tytułami i ewentualnymi miejscami, gdzie ma ich szukać (i tu przydał się blog Padmy, bo ona tam kiedyś opisywała księgarnie w tej metropolii). Zaczęłam do niej pisać 'wykrzyknikami' - LISTY, KONIECZNIE LISTY, a poza tym biografia. Nastąpiła lekka obsuwa, bo bardzo chciałam pozycję Valerie Grosvenor Myer 'Jane Austen: Obstinate Heart" (w polskim wydaniu tytuł brzmiał Niezłomne serce), ale nie pamiętałam autorki i skończyło się na tym, że Michalina kupiła mi inną biograficzną, do której jeszcze nie mam stosunku - Andrew Normana 'Jane Austen. An Unrequited love"

Poczytamy, zobaczymy.  Z listami to była strasznie śmieszna historia, bo nigdzie nie mogli ich dostać. Chciałam wybór, bo wiedziałam, że nie za bardzo mam pieniądze na sześć tomów. Michalina weszła do jednego z antykwariatów, spytała o nie, a panu zaświeciły się oczy, ostentacyjnie włożył na ręce białe rękawiczki, zniknął na chwilę i wrócił do nich dzierżąc w dłoniach odzianych w biel ... pierwsze wydanie listów Jane Austen tom pierwszy, za całe 300 funtów. Nie dał im dotknąć książki, obracał kartki i prezentował do oceny wzrokowej. Córka powiedziała,że był taki dumy z tego egzemplarza, że nie miała sumienia mu powiedzieć, że szuka taniej książki do poczytania, a nie do trzymania w gablocie z kontrolą temperatury i wilgotoności. Zanim wyszli poświęcili kilkanaście minut na zachwyty i zapewnili, ze się zastanowią i wrócą. Zadzwoniła do mnie potem i mówi - mamuś, przepraszam, ze mnie jeszcze nie było stać, zeby ci ją kupić. Kochane dziecko.
Listy kupiła, ale wybór (Oksfordzkie wydanie). Poza tym znalazła inną pozycję, o której nigdy nie słyszałam i postanowiła też mi kupić - 'Jane's Fame' Claire Harman.
Wiem, że dla znawców tematu, takich jak Padma, to są pewnie raczej lajtowe pozycje, dla laików. Ale ja nie czytałam wiele na ten temat, oprócz samych powieści Jane Austen, to się cieszę jak szczerbaty na siekane suchary.
A polowanie na Niezłomne serce trwa. Coś nie mam szczęścia do tej książki.

piątek, 15 kwietnia 2011

The Bookshop - Penelope Fitzgerald

Ta niepozorna książczyna nieźle mnie zaskoczyła. Wzmiankę o niej znalazłam u Lirael.
Od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. Ale nie spodziewałam się, że to niewiele ponad sto stron. W sumie nie lubię takich cieniutkich księżeczek, ale walczę z takim myśleniem, bo niby co, że niewiele stron, to od razu do niczego? Wiadomo, ze bzdura.
Historia opisuje zmagania 40-letniej wdowy, która postanawia otworzyć w małym angielskim miasteczku księgarnię. Nie byle gdzie, bo w starym domu, a do tego w takim, w którym straszy.
Zaraz po otwarciu ma jeszcze kilka pomysłów na rozwinięcie biznesu, zaczyna prowadzic też bibliotekę, ale dość szybko orientuje się, że nie da rady sama. Szuka kogoś do pomocy i trafia jej się rezolutna dziesięciolatka. I to mnie zmyliło. Myślałam, że będzie to kolejna ujutna historyjka o fajnych prowincjonalnych mieścinach, w stylu Czekolady. Wprawdzie atmosfera wydawała mi się trochę mroczna, ale myślałam, że to ja raczej jestem mroczna w środku i to rzuca cień na percepcję. Jednak nie, u Fitzerald nie ma niczego, co by nam osłodziło to, co staje się potem.

Bo w tej powieści nic nie idzie jak po maśle, dosyć szybko zaczyna się kiełbasić, a całość daje nam przesłanie raczej takie - nie ma sprawiedliwości na tej ziemi, czasem ci, co mieszają, ci którzy źle nam życzą, wygrywają i nie ma na to rady.
Już od początku powieści czułam jakieś dziwne napięcie, to miasteczko niby takie ciche, niby czas idzie powoli, a jednak pod pokrywką wrze. Potem, wraz z wprowadzeniem do sprzedaży 'Lolity' Nabokowa, która na swój sposób też jest bohaterem tej powieści, zaczyna się dziać pod tą pokrywką i już nie daje się tego powstrzymać.
Trudno się pisze o treści tak, żeby za wiele nie zdradzic, żeby nie popsuć Wam przyjemności czytania. Wiele z was czyta w języku angielskim. Ta książka kosztuje grosze w księgarniach internetowych (info dla tych, któzy nie mają dostępu do bibliotek z anglojęzycznymi książkami), jest też na czytniku Googlowym. Warto ją przeczytać, warto na chwilę 'zamieszakać' w Hardborough i dowiedzieć się, co się stało z księgarnią, która była tam kiedyś otwarta.
Najbardziej mnie urzekło w tej powieści, że ona nie jest sentymentalna, nie jest też napisana, jak przez bezdusznego kronikarza, Fitzgerald jest oszczędna w słowach, a jednak pisze tak, że bez najmniejszego wysiłku kreuje obraz i społeczności, i samej głównej bogaterki.
Tylko 100 coś stron, a tyle emocji, tyle treści i pozostaje wielka złość na to, że życie nie jest takie proste, że nawet w książkach nie znajdujemy pocieszenia. A jednocześnie świadomość, ze dzięki temu te książki tak bliskie życia, są nam też bliższe. Na pewno przeczytam też inne jej powieści. 

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Admirał - reż. Andriej Krawczuk

O ludzie. Ale ja się naczekałam na ten film. Od momentu, kiedy wyczytałam na stronach rosyjskich, ze go kręcą, do czasu obejrzenia. Żałuję tylko, że nie mogłam tego w kinie zobaczyć, bo sceny batalistyczne na morzu musiały robić wrażenie.
Poniżej wklejam trailer z ang napisami, ale TU możecie sobie obejrzeć w polskiej wersji


Jest to historia opowiadająca o ostatnich latach życia admirała Kołczaka, w którym pokładano nadzieje, że zatrzyma 'czerwoną zarazę'. Gdyby mu się udalo, historia świata potoczyłaby się inaczej, nie wiem, czy lepiej, czy niepokoje jednak by nie zwyciężyły (bo jednak z głodnym narodem trudno dyskutować, o czym świadczy też Rewolucja Francuska), ale może później, może łagodniej, może nie ze Stalinem u steru? Trudno teraz gdybać, jedno jest pewne, Kołczak to była wielka postać w historii Rosji. Za komuny mówiło się o nim, jak o zdrajcy narodu rosyjskiego, teraz wreszcie można opowiedzieć jego historię - o bohaterskich czynach podczas dwóch wojen, o tym, że był człowiekiem niezwykle wszechstronnym, o jego uroku i jak działał na kobiety, i o tym, że go zgładzoną ciemną nocą, a jego towarzyszka spędziła w łagrach ponad 30 lat.
Film zrobiony z rozmachem, sceny na morzu fantastyczne, a fragmenty ukazujące życie prywatne w Rosji carskiej - romantyczne, kręcone w pastelach. Kobiety piękne, panowie charyzmatyczni, mundury i długie suknie, a w tle wojna, niepokoje, czai się zło.



Rozpłynęłam się w tej historii, przepadłam zupełnie.  Konstanty Chabieński to jeden z moich ulubionych aktorów, jak również Biezrukow (gra tam dzielnego towarzysza w walce z Armią Czerwoną - generała Kappela)







Obaj też fantastycznie śpiewają, wzięli udział w koncercie poświęconym piosenkom Wysockiego, śpiewają tez w filmach, a ten ostatni wystąpił nawet z naszą młodą polską aktorką, która jest teraz niezwykle popularna w Rosji.



Koniec końcow, obejrzałam i się bardzo cieszę, bo to była nie tylko lekcja historii, ale też jakby bajka dla dorosłych. A teraz siedzę w sieci i słucham rosyjskich pieśni, nienormalna jestem, wiem.
(o generale Kołaczaku możecie poczytać TU)

piątek, 8 kwietnia 2011

Super Freakonomia - Steven D.Levitt i Stephen J.Dubner - "Chmielewska" dla ekonomistów

Wydawnictwo Znak ma świetny sposób współpracy z blogami - wysyła listę książek i możemy wybrać. Pewnie to wiecie, ale niektórzy nie, bo nie mają blogów. A to skutkuje takim oto faktem, że mało kiedy człowiek nie będzie zachwycony książką, bo przecież nie dostaje jej do recenzji przypadkowo, tylko sobie ją wybiera.
No, ale ja zawsze pod wiatr, chociaż strasznie chciałam przeczytać pozycję o przypadku kanibalizmu w Rosji (mam nadzieję, że niczego nie pokiełbasiłam), to jednak silniejsze okazało się wezwanie zmierzenia się z tematem ekonomii, a ściślej ujmując - freakonomii.
Kochani, nic mądrego ode mnie w tej kwestii nie usłyszycie, nie będzie tu wykładu, co jest prawdą, a z czym się nie zgadzam, bo ja i ekonomia to dwie planety, na dodatek daleko od siebie leżące. Nic na to nie poradzę, nudzi mnie cholernie rozmyślanie o mechanizmach sprzedaży, inwestycji, rozwoju gospodarki itp. Niech mądrzejsi się tym zajmują, a ja czytam, muzyki słucham, kwiatki wącham, psa przegonię - żyję sobie w nieświadomości ekonomicznej jak nie przymierzając pantofelek jakiś.
O tej pozycji słyszałam wiele dobrego, właściwie o pierwszej części, nawet chciałam kupić ją dla partnera córki, młodego finansisty, ale okazało się, że już ma, przeczytał i bardzo chwalił.
Zobaczyłam tytuł drugiej części na liście i zapałałam rządzą, wiedziałam bowiem, że tylko w takiej formie zdołam coś tam w tej kwestii przyswoić, żeby wyjść z tego stanu amebowatego i nie być już takim bezmózgiem w tej kwestii, bo to jednak wstyd.
Nie zawiodłam się. Super Freakonomia jest dla wszystkich - dla znających temat - będzie to świetna zabawa, dla laików - świetny sposób na załapanie, o co w tych wszystkim chodzi. Oczywiście nie uczyni to z nas ekonomistów ekspertów, bo to nie podręcznik przecież.

We Freakonomii poruszają autorzy tak szerokie spektrum tematów, że trudno tu wszystkie przytaczać.
Sami autorzy mówię o ich pracy tak:
"Przestawione tu historie rozgrywają się w różnej scenerii, od korytarzy zamkniętego akademickiego światka do rogów najpaskudniejszych ulic.  Wiele z nich opiera się na najnowszych badaniach naukowych Levitta; inne powstały z inspiracji kolegów ekonomistów, a także inżynierów astrofizyków, psychopatycznych zabójców, lekarzy z ostrego dyżur, historyków amatorów i neurobiologów transseksualistów. Większość z tych tekstów można zaliczyć do jednej z dwóch kategorii: zawsze myślałeś, że to wiesz, ale tak naprawdę nie wiedziałeś; nigdy nie sądziłeś, że chcesz to wiedzieć, ale faktycznie chcesz i to bardzo".
Czy wiedzieliście na przykład, że rozwój cywilizacji, urbanizacja w XIX w., skutkowała poważnym problemem, który przez ekonomistów został nazwany - negatywnymi efektami zewnętrznymi? Opis tych problemów mógłby sugerować, że chodzi o samochody, a tak naprawdę chodziło o to, ze mało brakowało, a miasta zalałaby rzeka odchodów końskich i ludzie sobie zupełnie przestali z tym dawać radę, ilość nawozu przekraczała możliwości utylizacji, że się tak wyrażę i tu w sukurs przyszły automobile, póżniej zwane samochodami. Te z kolei też mają swoje negatywne efekty zewnętrzne, na przykład zwiększona emisja dwutlenku węgla, co skutkuje szukaniem innych źródeł energii i tak dalej, i tak dalej. Twórcza destrukcja. Postęp ratuje w jednym przypadku, niszczy w drugim. Bez tego źle, z nim jeszcze gorzej.
Albo weźmy sprawę: rekiny-v-słonie. Tu autorzy pokazują nam zderzenie obrazu kreowanego i narzucanego nam na przykład przez media, z prawdą i statystykami. Ataków rekinów w roku notuje się ponad 60, w tym śmiertelnych 4, ale rekiny w naszej świadomości są tak przerażające, że gdybyśmy zauważyli takiego w wodzie, jesteśmy gotowi ze strachu pobić rekord szybkości pływania na setkę, albo paść na zawał, zanim nas dosięgną. A słonie? To takie kochane zwierzaki, mają trąbę i można się na niej pohuśtać, mają takie dobrotliwe oczy... co nie zmienia faktu, że zabijają ok 200 osób rocznie. Autorzy tymi przykładami (jest ich więcej), na samym początku swojej książki, udowadniają, ze ważne jest (i oni to robią) opieranie się na faktach, liczbach, a nie na opiniach, emocjonalnych reakcjach, anomaliach i zasłyszanych anegdotach.
I tak jak u Hitchocka, zaczynają z grubej rury, a potem napięcie rośnie.
Ciekawostka, dla feministek dobra :-) - kobiety, pracujące jako specjalistki w swojej dziedzinie, które poddały się, z powodów osobistych, a nie dla jakichś badań naukowych, żeby było jasne, operacji zmiany płci, jako mężczyźni zarabiali więcej i byli bardziej cenieni. Możemy sie też dowiedzieć, ze wbrew pozorom alfons prostytutce może być 'wartością dodaną' w dobrym tego słowa znaczeniu.
Ciekawe jest też poczytanie o tym, jak to się kiedyś działo na oddziałach ratunkowych w szpitalach, jak próbowana poradzić sobie z gorączką poporodową (i co mają z tym wspólnego lekarze), jaka była historią wdrażania pasów bezpieczeństwa w samochodach, czy lepiej jest chodzić, czy jeździć po pijanemu i czy ludzie są bardziej egoistami czy altruistami w pewnych przypadkach. Ciekawe jest też spojrzenie na ataki terrorystyczne, włącznie z tym z 11 września, z punktu widzenie cyfr i ekonomii.  To wszystko podane ze swadą i w szalenie ciekawy i zajmujący sposób. Mówię wam czytałam z ołówkiem w ręku i rozdziawioną gębą.
Wyobrażam sobie, że jeśli ekonomista chciałby poczytać 'swoją Chmielewską', to byłaby to właśnie Super Freakonomia. Ubawiłam się, zrelaksowałam, dowiedziałam wielu ciekawych rzeczy i trochę zrozumiałam te mechanizmy. Czegoż więcej chcieć od książki tego rodzaju? Świetna. Polecam z ręką na sercu.
Dziękuję wydawnictwo Znak za propozycję jej przeczytania. 

niedziela, 3 kwietnia 2011

Chichot lostu - Hanka Lemańska

Nie chciałam wcale czytać tej książki, bo będąc w mylnym błędzie, jak mawiał profesor Gruchała, myślałam, że jest to kolejna produkcja młodej pisarki dla młodych czytelniczek. Nie będę się tu nurzać w przeżytych latach, ale wiecie, ze mam ich dwa razy więcej niż 22, więc wiadomo - nie dla mnie. I żeby było jasne, nic nie mam do pierwszych czy nawet drugich powieści młodych pisarek (nic poza 'zawiścią', że są młode i że są pisarkami :-), ale co za dużo, to wystarczy. Teraz to raczej 'Szepty' mnie pociągają tematycznie :-)

Dostałam tę książkę w prezencie, postawiłam na półkę i pomyślałam, że będzie dla córki jak znalazł. Potem doczytałam, że Hanka Lemańska to rocznik 1959 i do tego psycholog, więc pomyślałam, że może warto dać tej powieści szansę?   Potem, potem zobaczyłam zwiastun serialu i pomyślałam, że jak nie teraz, to nigdy, bo mnie będą napadać w telewizji skrótami poprzednich odcinków i zwiastunami i w ten sposób poznam treść. A, że egzaminy mi nieźle dały w kość, nawet nie tyle ilością materiału, ile stresem, bo wiadomo stare studentki to się od razu na podium chcą znaleźć, a mózg już nie taka gąbka, więc trzeba ostrożnie treści zapodawać, co by przecieków nie było, to pomyślałam, że Chichoty losu akurat - nie obciążą zwojów.

Wiecie co, to jest całkiem fajny kawałek historii. Czuję niedosyt wiadomo, bo taki temat mógłby być trochę może pociagnięty, bardziej rozwinięty, bardziej może przegadany, ale z drugiej strony, czy ja wiem? Powieści, co flaki wypruwają z człowieka jest wiele, ale takiej, która by w sumie na wesoło potraktowała temat przysposobienia dzieci w tak trudnych okolicznościach, nie spotkałam.
Kto wie, może to jest właśnie sposób na zapodanie treści ważkiej, ale tak, żeby jednak ktoś zechciał o tym poczytać. Sami przyznacie, że ludzie czasem nie chcą.
Zastanawiałam się, skąd u mnie taka ciekawość, co się zdarzy, skoro właściwie tak a priori potraktowałam temat jako ograny i oklepany. A jednak przewracałam kartki niecierpliwie, chciałam wiedzieć, czy ta dziewczyna zechce rzucić się na głęboką wodę, czy jednak odpuści i wybierze swoje dawne życie. Hej, taka głupia nie jestem i spodziewałam się schematycznego zakończenia, jak w komedii romantycznej, ale z drugiej strony - któż nie lubi dobrej komedii romantycznej, więc może nie trąbimy całemu światu, że właśnie obejrzeliśmy Tylko mnie kochaj, ale jednak rekordy oglądalności ten film pobił. Już nie mówię o moim najukochańszym 'Masz wiadomość' (wiadomo, bo o księgarni, bo Meg, bo Tom i bo jestem babą).
I tak przeleciałam przez ponad 200 stron jak burza, nie wiedzieć kiedy skończyłam i mi się szkoda zrobiło.
Na pocieszenie może film? Hm, trochę nie lubię Żmudy-Trzebiatowskiej, ale bez przesady, nie będę się jej czepiać, bo sama nie wiem, dlaczego, więc może być, że za jej urodę bez skazy, za  równiutkie zęby, za figurę, czyli może jej zawiszczę podświadomie? A, co mi tam, zasiadłam oglądać i fajerwerków nie ma, ale jest ok. Dzieciaki tam mi się podobają.


Suma summarrum, jak mawiała profesor Początek od angielskiego, ale za to z francuskim 'r', książkę bardzo polecam dla spragnionych przerwy w poważniejszych lekturach, a serial to już jak sami chcecie, wiadomo, jedni lubią, a inni nie mają telewizora.
Szkoda tylko, że Hanka Lemańska juz nie żyje i nic więcej nie napisze

P.S. Książka jest dostępna na Merlinie za niecałe 3 złote