sobota, 5 kwietnia 2014

Quietly - o wielkich sprawach, wielkich dramatach czasem mówi się po cichu.

Wirus, cholerstwo jakieś, jak kochanek erotoman, ciągnie mnie do łóżka codziennie o wczesnej porze, nie udaje mi się go zwalczyć, chociaż coraz to nowe kuracyje stosuję.
Przez to nie czytam, nie piszę, nie bywam w sieci, chyba, że na chwilę. Za to śpię tyle, że dostałabym rolę jednego z krasnali w przedstawieniu o Królewnie Śnieżce bez problemu, bez interwiew nawet.
Czytać, nie czytam, ale ostatnio przeglądałam listę w Kindlu, co to ja tam mam i się za głowę złapałam, bo książki niezwykle zacne, a ja zapomniałam, że je tam wrzuciłam. A wszystko przez to, że nie ma okładek, nie stoją na półce, lista do człowieka tak nie przemawia, nie woła, no to człowiek niby wie, że je ma, ale ich nie ma na uwadze. Okropne to jest. Nawet sobie kombinowałam, ze może jakiś folder sobie kupię, taki namacalny, koszulki plastikowe i będę drukować okładki,żeby wiedzieć, jakie ebooki to ja ostatnio nabyłam. Powstrzymuje mnie od tego tylko fakt, że to strasznie pracochłonne i niestety kosztowne by było. Jednak tusz do drukarki nie włosy, na głowie nie rośnie.

Z tego wszystkiego do tej pory, chociaż to już tydzień, nie udało mi się Wam napisać o sztuce, na którą wybrałam się w zeszły piątek. W nasze strony zawitał Abbey Theatre z Dublina, to coś w rodzaju naszego Teatru Narodowego, gdzie dba się szczególnie o klasykę, ale też i wprowadza współczesne sztuki rodzimych autorów.


Owen McCafferty to współczesny dramatopisarz, który zajął się tym razem problemem zrozumienia, wybaczenia i radzenia sobie z traumą w post-domowo-wojennym Belfaście, chociaż pewnie można by to przenieść na całą Północną Irlandię, która teraz przechodzi trudny proces gojenia ran po długo trwającym i czy zakończonym (?) konflikcie wewnętrznym.
Chyba nie ma nic gorszego od sytuacji, kiedy przeciwko sobie stają sąsiedzi, bracia, znajomi ze szkoły. Tylko dzielnica, wyznanie, przynależność klanowa determinują ich wzajemne stosunki. To wiele, chociaż gdyby spojrzeć na dwóch nastolatków, nie powinno to wszystko być dla nich aż tak istotne, żeby się nawzajem zabijać. Bo dla młodych ludzi, nie ustalonych światopoglądowo, liczy się w tym okresie co innego. No, ale to wtedy, kiedy nie ma silnych wpływów środowiska, a tam przez dziesięciolecia dużo bardziej liczyło się, w jakim środowisku i wyznaniu urodził się człowiek.
Punktem wyjścia do poszukiwań związanych z późniejszym powstaniem dramatu były badania na temat ilości samobójstw, informacja, że właśnie w Północnej Irlandii, szczególnie w Belfaście ilość ich, a także ilość osób leczących się na depresję, jest niewspółmiernie większa w stosunku do innych krajów Europejskich.
Podobno taka sytuacja jak w tym dramacie zdarzyła się naprawdę.
W pubie w Belfaście spotyka się trzech mężczyzn. Barman, Polak emigrant, dwóch gości umówionych wcześniej na spotkanie. Na zewnątrz pubu, na ulicy, niepokoje, do których tak przyzwyczajeni są ludzie tam żyjący, chociaż uważam, że akurat do poczucia zagrożenia, z jakim trzeba się zawsze liczyć podczas takich zajść, nie można na dobre przywyknąć. W środku mecz Polska-Północna Irlandia.
Mężczyzna i barman dyskutują na temat piłki nożnej, takie męskie rozmowy. Do pubu wchodzi trzeci mężczyzna i zaczyna się psychodrama. Okazuje się, że obaj goście są w jednym wieku i w przeszłości zdarzyło się coś, w co obaj byli bezpośrednio i pośrednio zaplątani, co zaważyło na całym ich życiu.
Niełatwa to rozmowa, chyba nie muszę tego mówić. Ale jak emocjonująca dla widza, jak ważna dla wielu, bo tutaj te rany są wciąż zaognione.
Z moim mężem pracuje kobieta, która jako młoda dziewczyna w Belfaście pół klasy straciła w bójkach, zamachach bombowych, działaniach zbrojnych IRA. Kiedy o tym mówi, ma zawsze łzy w oczach, czerwone plamy na szyi, suche gardło. Objawy najwyższego stresu pojawiają się już przy pierwszych słowach, zawsze krótkiej i lakonicznej opowieści.
W kulturze anglosaskiej nie ma miejsca na wywalanie flaków, na wywnętrzanie się ani znajomym, ani nieznajomym, nie przerabia się wielokrotnie tematu, nie epatuje swoim bólem, traumą, co powoduje, że Ci ludzie, wielokrotnie naznaczeni strasznymi wspomnieniami, nie dają sobie z tym rady.
Stąd depresja, stąd samobójstwa, stąd ta sztuka, próba omówienia problemu, wiwisekcji, wywrócenia wszystkiego do góry nogami, obrócenia w popiół, żeby potem pozbierać się na owo.
Bardzo to było dobre i cieszę się, że uparłam się na to jechać taki kawał, chociaż do ostatniego dnia myślałam, że idę na tę sztukę sama, bo znajomi nie bardzo byli zainteresowani tematem, albo nie mieli czasu. Cieszę się, że mogłam dzielić to doświadczenie z dwiema koleżankami, że mogłyśmy o tym potem pogadać, bo tyle emocji ciężko by mi było przerobić w pojedynkę.
Akcent polski, czyli grający barmana Robert Zawadzki, chociaż nieznany mi z polskich ról, bardzo dobrze wpasował się w przedstawienie.
Patrick O'Kane i Declan Conlon (wszyscy podlinkowani do swoich profili na stronie teatru) mogą poszczycić się wieloma rolami w teatrach irlandzkich, ale i w produkcjach międzynarodowych, takich jak Gra o Tron czy Borgiowie. Fenomenalnie zagrali, momentami aż serce zwalniało z emocji.
Może tym bardziej, że scena nasza jest kameralna, sztuka też i to wszystko mieliśmy na wyciągnięcie dłoni. Wydawało się, że również jesteśmy gośćmi w tym pubie.
Bardzo klimatyczna scenografia to wrażenie potęgowała.

Po spektaklu odbyło się spotkanie z autorem sztuki i aktorami. Ciekawe rozmowy o tym, co się dzieje i działo w Północnej Irlandii, o tym, jak człowiek, społeczeństwo, kraje, radzą sobie z takimi traumami. Nie obyło się bez porównań do polskiej historii, gdyż i Robert Zawadzki zabrał głos.

Bardzo ciekawy wieczór, będę pamiętać tę sztukę długo. Żałuję, że nie kupiłam programu, gdzie była ta sztuka też wydrukowana w formie książeczki. Szkoda mi było pieniędzy, a potem nie mogłam znaleźć ludzi, którzy ją sprzedawali.

Mieszkańcom Dublina bardzo polecam wytropić i zobaczyć. Wiem, że trupa jeździ po festiwalach, między innymi dostali nagrodę w Edynburgu, może będzie do zobaczenia też gdzieś indziej. Nie przegapcie.