Konsekwentnie czytam kolejno opowieści kryminale Mankella i za każdym razem jestem zachwycona.
Trzecia część, w sensie chronologicznym, to 'Biała lwica'. Akcja dzieje się w RPA i w Szwecji, dotyczy planowanego zamachu i spisku z tym związanego, a szkolenie przyszłego zamachowca ma się odbyć na terenie Szwecji przez byłego rosyjskiego KGB-owca.
Trudno pisać o takich powieściach, żeby niczego nie zdradzić, a zachęcić.
Ta akurat powieść jest grubaśna, objętościowo większa niż dwie poprzednie, ale czyta się migiem. Jedyny problem, jaki miałam, ale to już ze mną jest coś nie tak, to fakt, że ja nie bardzo gustuję w opowieściach z Afryki i problemach społecznych tamże. Co mam wiedzieć, żeby nie uchodzić za ignoranta, to wiem, ale nie lubię o tym czytać i roztrząsać tematu. Tutaj umęczyłam się tylko umiarkowanie, czyli dla kogoś nielubiącego takich klimatów, Mankell dokonał rzeczy prawie niemożliwej, czyli przekonał mnie do książki, mimo tematu skazanego na klęskę.
Nie jestem taka niereformowalna, jak myślałam.
W 'Białej lwicy' Wallander się normalnie rozszalał. Czego on tam nie wyprawiał, mamy też kolejna odsłonę historii z ojcem, no i o córce dowiadujemy się troszkę więcej.
Pan Mankell mnie nie zawiódł, sięgnę wkrótce po kolejną część, już się na to cieszę, ale jednocześnie smucę, bo to już czwarta, do końca niby daleko, ale już go widać, a ja tak bym nie chciała tracić tego bohatera na zawsze. No cóż, cieszę się tym, co mam jeszcze przed sobą, ciekawa jestem natomiast, co nowego Mankell wymyśli, może nowego policjanta? Czy ktoś coś wie na ten temat?
Jest to czwarta książka przeczytana w ramach wyzwania Z półki (baner w zakładce z lewej)