I ja takie mam. Więcej niż te, które tu zaprezentuję, ale te na zdjęciach poniżej są mi bardzo bliskie i chciałabym je ocalić od zapomnienia. Ot, chociażby tą notką. Jestem pewna, że niejedna z Was się uśmiechnie z politowaniem, bo jesteście młodsze ode mnie. Są też i takie blogowiczki, które czytelniczo załapały się już na nowsze wydawnictwa i będą zdziwione, jak marnie były wydawane kiedyś książki. Oj tak, papier chropowaty, okładki miękkie naprawdę miękkie, a strony nie szyte, a klejone i to tak marnie, że się rozpadały po pierwszym, góra drugim czytaniu. Posklejane, wychuchane, stoją u mnie na półkach. Niektóre niestety przepadły przy przeprowadzkach, po nich jestem w nieustajacej żałobie.
Kolejne książki obok 'Słoneczników' to 'Ostatnia przeszkoda' Sieglinde Dick, o miłości dziewczyny do koni i innych jej perypetiach. Czytałam ją chyba ze sto razy, kiedyś też jeździłam konno i zajmowałam się zwierzętami w stajni, była mi bliska ta historia. 'Wychodne dla Ewy' to była pierwsza 'dorosła literatura', opowiadała o perypetiach dziewczyny pracującej jako pomoc domowa, o ile pamiętam u Amerykanów, ale mieszkajacych we Francji.
Graham Green został przeze mnie wynaleziony w maminej bibliotece i natychmiast go pokochałam.
Nie pytajcie mnie dlaczego, po prostu pasuje mi jego styl, a 'Nasz człowiek w Hawanie' to moja ulubiona jego powieść. Opisuje historię mężczyzny, który zostaje zwerbowany do szpiegowania, ale się do tego nie nadaje, nie chce, wiec żeby się odczepili, wysyła im plany odkurzaczy, mówiąc, że to wojskowe. I zostaje doceniony jako szczegółnie użyteczny. Co dalej nie powiem.
'Strachy' Marii Ukniewskiej to świetna powieść o teatrzykach i girlsach z czasów międzywojennych. Połknęłam jednym tchem, specjalnie wcześniej rano wstawałam, zeby zdążyć przed szkołą przeczytac jeszcze kilka kartek.
Na koniec, ostatnie, ale nie najgorsze, to fantastyczny zbiór opowiadań Sartra pt 'Mur'.
I znowu, czytałam kilka razy, za każdym razem z zachwytem; świetna, ale mam wrażenie, że zapomniana zupełnie. Znam tylko jedną osobę, która ją też czytała, moją przyjaciółkę Kaję.
Peter Jaros swoją 'Tysiącletnią pszczołą', powieścią, ale i filmem (szkoda, że nie mam na dvd), wprowadził mnie w czeski (czechosłowacki właściwie) realizm magiczny. Nigdy się z tego nie wyleczyłam.
Pewnie spytacie, dlaczego o tych starociach piszę? Ano dlatego, zeby sobie i wam przypomnieć, że poza pięknie wydanymi, pachnącymi nowościami, którymi się zachwycamy na blogach, jest wiele książek, które kiedyś były niezwykle pożądane, a teraz stoją zapomniane na półkach i marnieją niekochane i niedopieszczone. Takie Słoneczniki na przykład są jak pierwszoplanowa gwiazda filmowa, kiedyś w blasku fleszy, każdy chciał mieć, a teraz tylko opiekunka o nich pamięta. No, i też dlatego, że kiedyś te ksiażki obudziły we mnie głód do czytania, wprowadziły w piękny świat wykreowany przez pisarzy, zaczarowały i już się nigdy spod ich uroku nie wydostałam. A i głód czytelniczy pozostał. Za to im tym wpisem dziękuję