'nie-da-się-oglądania', ale bez przesady, żeby z gębą otwartą siedzieć cały film, to mi się zdarza niezwykle rzadko.
Ponieważ mam tego palca połamanego u nogi, to mniej mi tyłek nosi, oglądam zatem filmy.
Nawet popełniłam Skyfall czyli Bonda Craigowego. Miałam dobrą wolę, ale mi się nudziło, z tego wszystkiego kanapki sobie robiłam, herbatę, owoce, nic mi z akcji nie umknęło, bo większość to wiadomo - cliché Bonda przez samego Bonda.
W połowie zarzuciłam, bo jak zobaczyłam Bardema z przerostem cech wszelkich na twarzy (natura jest czasem okrutna), przedstawionego jako albinosa, bo wiadomo, najlepiej tak świra pokazać (wkurza mnie to), nie zdzierżyłam i odpłynęłam, kulejąc, w siną dal.
Szklaną pułapkę miałam obejrzeć, bo mi jakiś niewytłumaczalny sentyment został, ale też nie dałam rady. Pierwsza jednak była najlepsza.
Co mi przypomina taką śmieszną sytuację związaną z tytułem. Jak wiadomo, Szklana pułapka do DIE HARD. Nie wiem, dlaczego myślałam, że to coś po niemiecku. Nie pytajcie, wytłumaczenia na to nie mam.
Pytam kiedyś chłopaka mojej Miśki, co oznacza tytuł - uwaga - piszę jak wymawiałam - die hard. On - twarz blacha, z jeszcze teściowymi się bowiem nie zadziera - daj hard. No tak, mówię, ale co to znaczy (myśląc, że anglojęzyczni to oczywiście wszystko zangielszczają, nawet niemieckie tytuły). Daj hard on do mnie. Na to ja, no ale czy słyszałeś, co to może oznaczać? No to on spokojnie, bo to w ogóle niespotykanie spokojny człowiek jest - daj hard czyli DIE HARD, czyli umrzeć w mękach, czy giń w mękach czy jak tam, można na dziesięć różnych sposobów przetłumaczyć, ale idzie o to, ze dopiero załapałam za trzecim razem, że to po angielsku jest nie po niemiecku. Jak im to powiedziałam, to nie mogliśmy przestać się śmiać. Stąd pewnie moje miękkie serce dla tego filmu.
Ale nie o tym miało być.
Dzień czy dwa wcześniej obejrzałam dwa, które mi zapadły w serce, z różnych powodów.
'Niemożliwe' o tsunami i rozdzielonej rodzinie. Ach, pomyślałam, tkliwy będzie, niech jest. Łez wylałam morze oczywizda, ale oprócz tego taki był realistyczny, że cała się zwinęłam w kłębek i wszystko bym dała, zeby nie oglądać, a przestać nie mogłam.
Drugi natomiast to jak dla mnie - majstersztyk. Do tego w ogóle o nim nie słyszałam, a obejrzałam przez przypadek. Ach jak ja lubię takie przypadki.
London Boulevard - opis fatalny, że facet wychodzi z więzienia i dostaje pracę u gwiazdy filmowej, która przechodzi załamanie nerwowe. Colin Farrell gra główną rolę. Nie lubię go, nigdy nie, a do tego wiadomo, nie będzie kolin pluł nam w twarz i córuś porzucał, więc generalnie jest u mnie na czarnej liście. Poza 'In Bruges'.
Keira Knightley - już za samą konieczność sprawdzania, jak się pisze jej nazwisko można ją znielubić :-) A tak na poważnie, denerwuje mnie niestety końska szczęka i chudość z klatą jak zgięty karton. Wiem, że sama piękna nie jestem, ale na ekrany się nie pcham, a ją muszę czasem oglądać i mogłabym się obyć, bo aktorką moim zdaniem jest średnią.
Gdyby nie obecność Davida Thewlisa w tym filmie, pewnie bym nie pozostała przy postanowieniu obejrzenia pierwszych kilkunastu minut.
I się przykleiliśmy do ekranu z mężem jak glonojady, nigdzie nie odeszłam do końca. Pić mi się chciało, siku mi się chciało, telefon ćwierkał i pipał, a ja nic, oglądałam i im dalej w las, tym to wszystko lepsze było.
Nie chcę Wam wiele opowiadać, ale nic tu nie jest powtórką z rozrywki, nic oczywiste, nie tam, że wyszedł i chce uczciwie żyć dlugo i szczęśliwie, że się prześpi z gwiazdą i - I will alwaaaaays looooove you. Oł noł.
Zaskakujący, momentami brutalny, ale dałam radę, więc nie epatuje i nie rozgrywa filmu tą kartą, ironiczny, dający do myślenia, ciekawy po prostu. Ciągle mam przed oczami kadry z tego filmu, słyszę teksty i bardzo mi się to wszystko cuzamen do kupy podobało.
A poza tym całkiem nie wiem, co się stało z tymi tłem pod tekstem i dojść nie mogę.