piątek, 3 sierpnia 2012

Maeve Binchy 1940-2012 - light a penny candle

Moja ukochana Maeve dzisiaj idzie w swoją ostatnią drogę. Zapalimy dla niej świeczkę. Założę się, że całe miasteczko, gdzie żyła i będzie chowana, będzie wypełnione jej wiernymi fanami. Irlandczycy kochają swoich pisarzy, kiedy raz trafi do ich serca, nie zastanawiają się, czy przypadkiem nie za popularny, czy nie za dużo go w TV, czy nie za głupi, za mądry, za gruby, za bardzo rozwiedziony, jest to miłość bezwarunkowa. A Maeve Binchy była stworzona do kochania przez czytelników. Sprzedała ponad 40 milionów (nie pomyliło mi się MILIONÓW) kopii swoich książek, a nadal mieszkała w swoim Cottage w Dalkey, gdzie się urodziła. Wraz ze swoim mężem, też pisarzem, któremu dedykowała wszystkie powiesci - Gordonem Snelle'em, codziennie, biurko w biurko, zasiadali do pracy. Jadała lunch w tym samym pubie od lat. Była sławna na całym świecie, tłumaczona na wiele języków, mogłaby gwiazdorzyć, a zamiast tego była uśmiechnięta, skromna, życzliwa i gadatliwa, kiedy trzeba, a słuchająca, kiedy sytuacja tego wymagała.
Młodych ludzi zachęcała do pisania. Mawiała, że to jest łatwiejsze, niż się wydaje. Kiedy Patricia Scanlan, kolejna uznana pisarka irlandzka, zwróciła się do niej podczas spotkania, że napisała powieść i niedługo będzie wydana (było to w bibliotece, a Patricia kiedyś właśnie tam pracowała), Maeve zwróciła się do niej z entuzjastycznymi gratulacjami, dala kilka rad, obiecała wysłać namiary na agentów, w ogóle nie miała imperatywu 'trzymania tronu' dla siebie. Wiele innych pisarek podkreśla to samo. Byli z Gordonem bezdzietni, kiedyś przed świętami Maeve urządziła wspaniałe przyjęcie dla koleżanek po piórze i tego jednego dnia miasteczko na południe od Dublina zaroiło się od tłumu najwspanialszych, ale też i tych początkujących, pisarek zdążających ze stacji Dart w jednym kierunku, do domu Queen Maeve, jak ją nazywano. Zresztą, dygresja taka, pierwsza królowa Irlandii, której grób jest niedaleko Lissadell House pod Sligo, miała na imię Maeve, więc jest tu podwójne znaczenie tego przydomka.
Chciałabym być muchą na ścianie w jej domu, w tamtym momencie.

Każdy miał swoją Maeve Binchy.  Wielu, tak jak ja, pamięta swój pierwszy kontakt z jej powieściami.
Dla mnie to była 'W kręgu przyjaciół' wydana przez Prószyńskiego w serii Biblioteczka pod Różą. Okładka jak na typowe romasidło, których nie lubię. Wiecie, z cyklu tych - chwycił ją w pas i ucałował ust korale, a ona mdlała w jego objęciach i mówiła - Nie, panie zatrzymaj się. Ale jej oczy mówiły co innego...


Na szczęście na okładce była para aktorów z filmu, na podstawie tej książki, Chris O'Donnell i Minie Driver. W tamtym czasie (zresztą nadal) bardzo ich lubiłam i to mi dało cynk, że może powinnam zajrzeć do środka i poczytać, o czym to jest.


Opis był bardzo enigmatyczny, autorka mi nieznana, ale bardzo spodobało mi się, że dzieje się w Dublinie. Teraz to 'druga stolica Polski', ale kiedyś był on daleki, nieznany, z reputacją miasta, gdzie wybuchają bomby, nie znasz dnia, ani godziny, wiadomo IRA.
No i wpadłam po uszy. Czytałam rano, w południe i wieczorem. Wtedy siedziałam w domu z małym Wojtkiem. On śniadanie i bajka, ja książka, on drzemka, ja książka, na obiad coś prostego, byle szybko i książka, wieczór w domu z mężem, gdzie tam, mąż sam, ja w sypialni z książką. Nie mogłam się oderwać. Cwanie skonstruowane są jej powieści, rozdziały nie są długie, a do tego ma krótkie podrozdzialiki, łatwo powiedzieć sobie - tylko do tej następnej przerwy, tylko kilka minut do końca rozdziału...
Wszyscy, którzy przyuważyli ostatnio w gazetach, a mówię tu o znawcach tematu, określenie na tę pisarkę, że pisała dla babek (chic-lit), zaprotestowali, bo Maeve Binchy zdecydowanie nie mieści się w tej kategorii. Nie pisała też romansów, chociaż i o miłości tam było. To były po prostu powieści obyczajowe. Ale jak obyczajowe! Ona potrafiła wytłumaczyć Irlandię ludziom nie znającym tego kraju, Irlandczykom przypomnieć, za co ją kochają, a wszystkim opowiedzieć o życiu i wszelkich jego przejawach. Jest miłość i zdrada, jest śmierć i narodziny, dobrzy sąsiedzi i plotkarze, uczciwy sprzedawca i oszust, dobry nauczyciel i surowa matka, lekkomyślne nastolatki i zahukane dziewczyny. Sama Maeve mówi o swoich bohaterach - 'u mnie nie znajdziecie brzydkich kaczątek zmieniających się w łabędzie, ale brzydkie kaczątka przeobrażające się w świadome swojej wartości, pewne siebie kaczki". Czyż to nie fajne stwierdzenie - taka mała próbka tego, jak pełna humoru i subtelnej ironii była Maeve Binchy. To widać w jej powieściach, ale najbardziej w anegdotach o niej samej.

Od tej pierwszej powieści zaczęła się nasza wspólna przygoda. Mam jej wszystkie kolejne wydane w Polsce, najpierw przez Prószyńskiego, a potem pałeczkę przejął Świat Książki. Do okładek, jak wielu innych autorów, to ona szczęścia nie miała, więc nie dajcie się im zwieść, jej powieści nie są takie, jakby sugerowały polskie okładki. Raczej spójrzcie na okładki wydań irlandzkich lub amerykańskich.
Kiedy przyjechałam do Irlandii pierwszą kupioną książką, była ówcześnie wydana "Quentins" jej autorstwa. Od tego czasu, wszystkie kolejne, kupowałam już w oryginale. Ach, co za uczta. Jak ona umiała pisać.

Była też autorką felietonów w The Irish Times.  Niestety nie za moich czasów tutaj, niedawno udało mi się kupić wydanie antykwaryczne zbioru tychże, czekam na przesyłkę, miałam okazję przeczytać kilka z nich z okazji specjalnego wydania The Irish Times jej poświęconego i oszalałam. Jej lekkość pióra, jej poczucie humoru wprost powala na łopatki. Zresztą wszyscy to podkreślają, że jej książki czyta się tak, jakby ich napisanie było najłatwiejszą rzeczą na świecie. Nawet jedna z czytelniczek, zaraz po wydaniu debiutanckiej powieści Maeve Binchy, przy przypadkowym spotkaniu zarzuciła jej - fajna nawet, ale mam takie wrażenie, że mogłabym też taką napisać. Maeve podziękowała jej za uwagę, ale zaraz dodała - ale tego nie zrobiłaś, nieprawdaż?

Teraz, kiedy nie żyje, wiele osób opowiada, że czytało jej powieści w trudnych chwilach, że dodawały otuchy, wytchnienia. Sama Królowa Maeve mawiała, że nie ma złudzeń, wie, że jest 'pisarką lotniskową', czyli, że ludzie kupują jej powieści w drodze na wakacje 'i widziałam wielu z nich zasypiających nad nimi, zaraz po przeczytaniu kilku stron' - tu znowu jej poczucie humoru i dystans do siebie.

Od wielu lat nosiłam się z zamiarem napisania do niej listu, opowiedzenia jak bardzo ją cenię, że nauczyła mnie patrzeć na ten kraj z czułością i miłością, nauczyła rozumieć Irlandczyków. Zwlekałam, bo chciałam, żeby to był list wyjątkowy. Marzyłam, że może uda mi się ja namówić na wywiad. Nie udzielała ich ostatnio, zresztą kim ja jestem,żeby o to prosić, ale marzenia można mieć, czyż nie?  I nie zdążyłam.

Przeżywam jej śmierć, jakby mi umarła daleka krewna, której nie widywałam zbyt często, ale wiedziałam, ze gdzieś jest i bardzo ją lubiłam. W tym momencie, kiedy piszę ten tekst, trwa jej pogrzeb. Irlandzkim zwyczajem zapaliłam świeczkę. Żegnaj kochana Maeve. Farewell