Dostałam propozycję odsłuchania tej książki i pomyślałam - chyba się pomylili, ja?
Byłam bardzo sceptycznie nastawiona, bo wiedziałam mniej więcej o czym to, a ja niestety od lat nie mogę znaleźć w sobie motywacji do ruszania się, poza marszami z psem, a już do morderczych treningów to nic w życiu by mnie nie zmusiło. Nie raz mówiłam i powtórzę jeszcze raz, że ja ze sportów do najbardziej lubię siedzenie w fotelu i czytanie.
No, ale to jest książka do słuchania, więc ruchowi nie zaszkodzi, a poza tym Bartłomiej Topa mnie skusił, bo jego głos uwielbiam, zresztą jak i całego aktora.
Zarzuciłam na empeka, a żeby nie być jak ten dupek leniwy, kiedy inni (czyli Łukasz Grass) piszą o sporcie, wzięłam się ubrałam w ciuch sportowy, Adidasy, płaszcz, kamizelkę odblaskową, bo to już ciemnica była, do tego latarkę na szyję, bo na odcinku dom-droga główna nie ma żadnych latarni, empeka też na szyję, szelki na psa (nigdy nie wiem, jak to cholerstwo założyć), smycz do ręki - na tym etapie byłam już tak zmęczona, że guzików nie mogłam znaleźć do załączenia sprzętu. Ale ja jestem twarda nie miętka, włączyłam audiobooka i w drogę.
Na początku Łukasz Grass, kiedyś dziennikarz telewizyjny, między innymi TVN (pamiętam i go lubiłam bardzo), teraz radiowy, ale ja nie słucham tej stacji, więc nawet nie wiedziałam, opisuje swoje stanowisko wobec współczesnych mediów, dlaczego poczuł się wypalony, zmęczony, skąd decyzja o opuszczeniu pracy marzeń (dla niejednego), jak dokonała się w nim iluminacja i zmiana stanu życia. Pomyślałam - oł noł, kolejny frustrat, i to nawet nie złośliwie, ale ze smutkiem, bo ludzi pogubionych (włączając mnie) teraz coraz więcej.
Ale słucham i wsiąkam, bo mądrze facet gada i nic w tym frustracji nie ma, jest za to rozsądna argumentacja, szczególnie trafia do mnie w momencie opisywania tego, co się działo przy okazji zabójstwa małej Madzi i tego całego show, jak go to wszystko zniesmaczyło. Tak się zasłuchałam, że niefortunnie nogę postawiłam i trach - ból w łydce, nagły i mocny, dokuśtykałam do domu, ale nie przeszło tego wieczora i kolejnego dnia też nie. Poszłam do lekarza, a ten - naderwany mięsień czy jakoś tak - zawyrokował. No żesz ty, pomyślałam, ja tu zamierzam się rozruszać, a mię kłody po nogi nasze donegalskie drogi rzucają.
Kilka dni przerwy, ale już sprzątanie mnie wołało, bo święta, więc trzeba było się w garść wziąć i do roboty, a nie ma lepszego sposobu na to od słuchania książek.
Nic mnie nie interesuje jak się sportowcy do zawodów przygotowują - tak myślałam, kiedy przyszło do części o triathlonie. Co to jest? Dyscyplina gdzie najpierw się płynie, potem jedzie rowerem, a następnie biegnie. W wersji olimpijskiej to odpowiednio 1,5 km-40 km- 10 km, a w wersji Ironman 3,8 km-180,2 km i 42,195 biegu. Na tę drugą wersję nie ma się kilku dni tylko kilkanaście godzin. Przebieranie się liczy się do ogólnego czasu. Jakieś szaleństwo, od razu przyszło mi do głowy.
Nie mogłam się jednak oderwać od tych zapisków z przygotowań, kibicowałam mu, wręcz czułam nie tylko adrenalinę, ale i endorfiny, od razu szybciej zaczęłam się ruszać i humor mi się poprawił.
Rozumiem dlaczego pan Grass musiał coś zmienić w życiu, świetnie to wytłumaczył i założę się, że wielu mogłoby się podpisać pod jego zwierzeniami. Podziwiam, że wybrał tak trudną drogę, mógł przecież zapisać się do jakiegoś wypasionego fitness clubu i tam machać wajchami od tego urządzonka, co mnie się bardzo podobało, ale nam jedyny taki klub w mieście zamknęli, więc mi machanie odpadło. Ale nie, poszedł najtrudniejszą drogą i pokonuje siebie, codziennie nie dając się podszeptom wewnętrznego lenia, który mówi - dzisiaj odpuść; na każdych zawodach, kiedy wydaje się, że zmęczenie jest już tak wielkie, że straci przytomność. Ten sukces rzutuje na całe życie, każdy by tego chciał.
Założę się, że niejeden po odsłuchaniu tego audiobooka, zacznie się ruszać.
Nawet ja, człowiek kanapy, zaczęłam czuć taką potrzebę, chociaż wiem, że triathlon nie dla mnie, na pewno postaram się ten ogień cały czas utrzymywać i coś przedsięwziąć. Cieszę się, że mnie tematyka nie zniechęciła i polecam każdemu - gospodyni domowej, facetowi uprawiającemu sport, nastolatkowi czy pięćdziesięciolatkowi z brzuchem - każdy tam coś dla siebie znajdzie, mam nadzieję, że będzie to odmiana stylu życia, jeśli był mało ruchliwy.
Zależało mi, żeby właśnie o niej napisać dzisiaj, na początek roku, chociaż nie wierzę w postanowienia noworoczne, myślę, że dobrze się to wpisuje w ogólny trynd.
Żal mi tylko, że nie ma jej w języku angielskim, bo pewnie spodobała by się mojemu jeszcze-nie-zięciowi.
Kiedy piszę tę notkę, słucham radia Chilli Zet, a tam Mietek Szcześniak śpiewa
"Nie bój się chodzenia po morzu
Nieudanego zycia
Wszystkiego najlepszego
Przytul w ten czas nieludzki swe ucho do poduszki
bo to co nas spotyka przychodzi spoza nas"
No to ja przytulam swe ucho do audiobooka i myślę - sama mnie ta książka znalazła, przyszło spoza mnie, może to jakiś znak, że zdrowiej jednak, zamiast tylko czytać i mózgiem ruszać, jeszcze i zdrowia sobie dodać wysiłkiem fizycznym? Pytanie retoryczne, jakby kto nie wiedział :-)