wtorek, 30 sierpnia 2011

Dziewczyna z muszlą (Remarkable Creatures) - Tracy Chevalier

Poniższy post był już przeze mnie umieszczony na moim blogu o książkach na bloxie, zanim powstał ten 'odłam' bloggerowy. Wtedy ta powieść nie była jeszcze przetłumaczona na język polski, teraz, dzięki Montgomery z bloga Słowem Malowane  dowiedziałam się, ze ukazała się ona już w kraju pod tytułem Kobieta z muszlą. Mała dygresja - czy polski tytuł musi być tak nieadekwatny i grający marketingowo na poprzedniej powieści, która była bestsellerem w Polsce (Dziewczyna z perłą)? Dla mnie to obciach, że się nie wysilili bardziej. No, ale to szczegół. Postanowiłam więc wkleić notkę o tej powieści, jeszcze raz tutaj, pewnie wielu z Was mnie wtedy jeszcze nie czytało, albo już zapomniało o tej notce, a ponieważ uważam, że ta książka jest warta uwagi, świetna po prostu, przypominam :-)


Są książki, których nie powinno się czytać bez przygotowania. Może być tak, że jeżeli nic się nie wie o podłożu opowiadanej historii, wydawać się ona może nudna, przesadzona lub niedorzeczna.
Kocham Tracy Chevalier. Jak tylko wyśledziłam, że jej nowa powieść jest juź dostępna u nas w bibliotece, natychmiast ją zamówiłam. Kiedy tylko dostałam ją w ręce, otworzyłam i zachłannie zaczęłam czytać. Błąd. W tym wypadku właśnie, najpierw powinnam poczytać o tym, co sama Tracy ma do powiedzenia o tej powieści, jak doszło do jej napisania i o czym ona traktuje. Nie zrobiłam tego i w pierwszej chwili poczułam się znużona tą powieścią, zmęczyły mnie detale dotyczące skamielin, ich nazw i jak sie je znajduje. Odbiłam więc do innej powieści (opisanej w poprzedniej notce), zrelaksowałam się i jakoś mi niechętna byla myśl, że muszę wrócić do powieści Remarkable cratures. Ale w sukurs przyszdł mi sen - wyśniłam mianowicie, że opowiadam córce o czym jest ta książka, czego się z niej dowiedziałam i polecam ją jej uwadze. Faktycznie taka konwersacja miała miejsce na jawie, ale raczej o tym, dlaczego mi się książka nie podoba i jak jestem zawiedziona, że nie jest równie ciekawa jak poprzednie.  We śnie tak przekonująco opowiadałam o historii pozyskiwania skamielin, o roli kobiet w najważniejszych odkryciach i to w jakich czasach - początek dziewiętnastego wieku, kiedy kobieta była zaledwie dodatkiem do mężczyzny, a tu taka historia - dwie kobiety, niesamowite, obie na swój sposób wyjątkowe, z pasją, z umysłem przekraczającym poziom nie tylko innych kobiet, ale i wielu mężczyzn, cichych bohaterek odkryć geologicznych tamtych lat, tak ją zachęcałam, tak jej opowiadałam, że kiedy się rano obudziłam, zupełnie innym okiem spojrzałam na tę powieść i przystąpiłam ochoczo do jej czytania, tak się w tym zapamiętałam, że aż momentami paznokcie gryzłam.
Ale do rzeczy. O czym ta powieść jest. Poznajemy dwie kobiety, juz mówilam, jedną z nich byla przedstawicielka klasy średniej - Elizabeth Philpot, druga z klasy pracujacej, dużo niżej od Elizabeth - Mary Anning. Mary poznajemy w wieku 15 miesięcy, kiedy to zostaje trafiona piorunem i przeżywa, mimo, że obie kobiety będące z nią razem, giną na miejscu. Z dziecka cichego i wycofanego, staje się bardzo żywotna i o bystrym umyśle. A nade wszystko ma niesamowity dar do wyszukiwania, w całej masie kamieni i skalnych odłamków, skamielin wyjątkowej wartości. Obie kobiety żyły naprawdę, Mary urodziła się w 1800 roku i umarła w 1847 roku, a w 1812 roku (jak łatwo policzyc miała 12 lat) dokonała odkrycia kompletnego szkieletu Ichtiozaura. Najpierw sądzono, ze to jest krokodyl, ale potem okazalo się, że jest to zwierzę, ktore juz wyginęło i żyło dużo wcześniej. W tamtych czasach nauka była ściśle powiązana z wiarą chrześcijanską i przekazami Biblii i bardzo ciężko było to wszystko połączyć w całość jako teorię, biorąc pod uwagę doktryny koscioła. Jeżeli bowiem Pan Bóg stworzył świat w 6 dni, to te wszystkie zwierzęta powinnym wyglądać od razu tak, jak teraz (wtedy) i się nie zmieniać. A jeżeli nie? A może zbyt dosłownie rozumiane jest te 6 dni, może to było 6 er?



Proszę posłuchajcie, ktokolwiek zna języka angielski, co na ten tamat mówi sama Tracy Chevalier. Znajdźcie w sobie cierpliwość do obejrzenia tego do końca, bo to naprawdę fascynująca historia i ciekawe, jak ona wpadła na nią i dlaczego zechciala ja opowiedzieć.



Mary Anning specjalizowala się w znajdowaniu takich skamielin, ta już po oczyszczeniu, one tak nie wyglądają, są zarośnięte i zawalone innymi kamieniami, trzeba je najpierw wyłupać z większego bloku skalnego, a potem oczyścić.

Elizabeth raczej ulubiła sobie fish fossils, czyli skamieliny ryb. Jej fantastyczna kolekcja jest umieszczona w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie i w jej własnym muzeum w Lyme Regis

Więcej zdjęc możecie obejrzeć na stronie Tracy Chevalier TU
Poczytałam trochę o tym, o skamielinach, o ich rodzajach, o rozwoju nauki dzieki znajdowaniu wciaż nowych, i o samej Mary Anning, która w ciągu swojego krótkiego życia znalazła kilka razy jako pierwsza, wciąż to nowe stworzenia zatopione w kamieniu, sama nie mogąc ich przedstawić w Towarzystwie Geologicznym, bo kobiety, szczególnie jej stanu, nie miały tam wstępu. Świat ludzi, którzy zajmowali się skamielinami dzielił się na poszukiwaczy (hunters) i kolekcjonerów (collectors), jak tylko kolekcjonerzy kupili od tych, którzy wytropili skamieliny, umieszczali na tych znaleziskach swoje nazwiska. Mary Anning nie miała szans, jako kobieta, jako klasa niższa, zaistnieć jako badacz, chociaż wiedziała wiele i przekazywała swoja wiedze uczonym, jako 'polowacz' tez nie, a to ona miała oko do wnajdywania tego wszystkiego, inni chodzili i nie widzieli, a ona tak.Ale to inni figurowali jako ci, którzy znaleźli kolejne szkielety.
W powieści przewija się równiez, jako co-bohaterka, Elizateth Philpot, która była przyjaciółką Mary, chociaż z klasy wyższej i 20 lat starsza, dzieliły swoją pasję do skamielin i ich szukania, i ta pasja właśnie była silniejsza niż podziały klasowe i obyczaje. Piękna to była przyjaźń!
Jest w tej powieści pięknie zarysowane tło obyczajowe, trochę miłości, suspensu nawet, dużo o odkryciach i życiu obu kobiet.
Książka fascynująca, a ponieważ wszystkie powieści Tracy Chevalier są tłumaczone na polski, i ta pewnie wkrótce się ukaże. Dlatego o niej piszę. Wyglądajcie jej w księgarniach!

niedziela, 28 sierpnia 2011

Empty Family - Colm Toibin. Oraz słów kilka jak to u mnie bywa.

Kochani, dzieje się oj dzieje, dobrze i źle, chociaż balans jest. Raz płaczę, raz się śmieję, a co najgorsze w ogóle nie mam czasu na czytanie. Wcale, ale to wcale. A jakbym miała to jestem tak zmęczona, że usypiam nad książką, co ja mówię nad książką, wielokrotnie nawet nie dochodzi do kontaktu dotykowego z rzeczoną, po prostu usypiam tam gdzie przysiadłam, a raz to się po prostu oparłam od framugę drzwi i odjechałam jak żołnierz japoński, nie przymierzając. Oni podobno nawet w marszu potrafili. Jeszcze się nie wyćwiczyłam w tej kwestii.

Ale do rzeczy - skończyłam Toibina. Zaczęłam jeszcze przed wielką zajętością i stresem, a skończyłam niedawno i powiem wam tak - dobry jest skubaniec, widać świetny warsztat i piękny styl, ale z tematem opowiadań tego zbioru to trochę przesadził. Wszystkie dotyczą problemów emigracji (do USA) i powrotów do Irlandii, z różnych powodów, a to zawodowych, a to rodzinnych, a to sentymentalnych. Pierwsze mnie interesowało, drugie też, ale trzecie z wciąż tymi samymi dylematami, przemyśleniami - wyjechałem, wracam, jak się zmieniło, a jak ludzie mnie odbierają, jak ja ich..... nudy. Jak opowiadania to musi być różnorodność, a ten same temat z innych perspektyw, w tym wypadku, mnie zmęczył. Tym bardziej, że jego Brooklyn też w sumie o tym. Co się z nim dzieje, jakaś drzazga go uwiera i musi się wypisać na ten temat? No, w każdym razie przegiął chłop i tyle.

A teraz chwalić się będę. Już chyba nie powinnam, bo na jakąś pijawę wyjdę, ale nie mogę się powstrzymać. Trudno mi ostatnio w życiu, tu się akurat nie ma czym chwalić, ale w tym wszystkim, w tych naprawdę ciężkich momentach, dostaję piękne dowody tego, że ktoś o mnie pomyślał i mnie wspiera jak umie lub raczej, jak wie, że mnie to 'uśmiechnie'. Szyszka, moja koleżanka, wysłała do mnie pakiecik, pakiecior powinnam raczej powiedzieć z prasą i książką


Wiecie jakie te Wysokie Obcasy ciekawe? A Michalina zachwyciła się okładką Paper Mint, ojej, zasłoniłam Karpiela Bułeckę, a on taki ślicznościowy, hej.
Reszta też ciekawa, a Zafon to już w ogóle.
Jeszcze nie zdążyłam się namacać tego dobra, kiedy przyjechała Monika z niebieskiej biblioteczki i mi przywiozła takie oto cudo

Ci, którzy mnie odwiedzają, wiedzą, że tematyka rosyjska jest dla mnie jak butelka czystej dla alkoholika. Za kazdym razem, jak mi się na płacz zbiera, biegnę do tych dóbr nabytych drogą prezentu i powtarzam sobie - Kaśka, dasz radę, nie wymiękaj, patrz tylko jaka jesteś uprzywilejowana mając takich ludzi wokół. Ja naprawdę czuję się tak, jakbym milion w totka wygrała. I gdybym miała wybierać - pieniądze lub ludzie, których znam i którzy w momencie dołów są zawsze gdzieś tam, żeby pomóc, czy pocieszyć, nie miałabym w ogóle dylematu, co wybrać. Kocham Was :-) Idę sobie poczytać. A jutro znowu dzień i znowu trzeba stawić czoła. Jeżu malusieńki, jak mawiała mała Misia, jak mnie ciśnie w klatce piersiowej ze stresu. Trzeba mi terapii przez macanie papieru, bo Kalms to już nie za bardzo pomaga. Joga jakaś? Nie umiem. No, to zmykam macać.

sobota, 20 sierpnia 2011

Bułeczka i Podarunek dla Stalina - rzeka łez, jak to zwykle u mnie.

O dwóch filmach chciałabym napisać. Czyta się i nawet mam jedną książkę jeszcze nie opisaną, ale jednak dzisiaj będzie o X.Muzie. I trochę wspomnieniowo, wiadomo, u mnie inaczej się nie da.
Pierwszy film przyleciał do mnie fruuuuu - od Kazaszy, blogowej 'kuleżanki'. Zgadałyśmy się kiedyś o moich fascynacjach rosyjskich, podrzuciła mi kilka tytułów dobrych filmów, wklejane u niej piosenki są już u mnie na mp3 słuchane do umęczenia otoczenia, bo o zgrozo, zamiast jak każdy porządny człowiek posiadający dziwactwa, zamiast słuchawek, matka podłącza mp3 do radia i całą drogę drze się w niebogłosy - 'ciumacieciaja wiesna' albo 'tolka my z kaniom po polu idziom...'


Mówią, że Lube ma nacjonalistyczne zapędy i sprzyja Putinowi, ale ja mam to gdzieś, kiedy słyszę tak piękną pieśń. Dla mnie niech on sobie śpiewa, a inni niech go rozliczają z jego preferencji.
Ale, ale, jak to u mnie, dygresja mi się wydłużyła jak guma arabska :-)
Od Kazaszy to właśnie dostałam film, którego nigdzie nie moglam zdobyć, ani online kupić, ani ściągnąć, może być, że źle szukałam, ale niełatwo jest to zrobić w cyrylicy, przynajmniej nie mnie. Aż pewnego dnia poproszona zostałam o adres, myślałam, że mi wrzuciła na płytkę z komputera lub skopiowała swój, ale kiedy dostałam przesyłkę zatkało mnie, bo znalazłam tam to (mówię o filmie, bo ten mały tadżin to prezent z Maroka)


Film nówka sztuka i to jaki! Piękny, trzymający w napięciu, poruszający! Dawno nie miałam tylu wzruszeń, kilka razy spłakałam się jak bóbr.
Opowiada o Kazachstanie wczesnych czasów powojennych, gdzie zsyłani są ludzie zewsząd. Część żyje w obozach, część 'na wolności' czyli w obrębie regionu, jedynie nie za drutami. Z kolejnego transportu przejeżdżającego przez pewne miasteczko konieczne jest usunięcie kilku ciał tych, którzy nie przetrwali trudów podróży. Dwóch Kazachów zostaje najętych do ich pogrzebania. Przenosząc ciała zawinięte w szmaty, jeden z nich zauważa, że mały chłopiec tylko udaje martwego, chce się wydostać z pociągu jadącego dalej, nie wiemy gdzie. Zwyczajowo ciała, zaraz przed odjazdem w ostatnią drogę, są przeszywane sztyletem, na wypadek, gdyby ktoś miał taki pomysł, jak ten chłopiec. Chyba nie zdradzę za wiele, jeśli powiem, że malcowi udaje się przeżyć i film opowiada o pięknej więzi jego i starego Kazacha. A w tle dzieje się, oj dzieje. Widzimy zderzenie prostego zycia stepowego z agresywnym i niszczycielskim komunistycznym stylem władzy. Piękno miesza się z okrucieństwem. I jak w tym wszystkim żyć? Fantastyczny film, polecam.

Wcześniej tego samego dnia wpadłam w TV przypadkiem na stary polski film dla dzieci pt. Bułeczka, oparty na powieści Jadwigi Korczakowskiej
Jest to moja ulubiona książka z dzieciństwa, którą czytałam chyba z 5 razy, a na filmie byłam pewnie tyle samo. Zaraz pobiegłam na górę do pokoju dzieci, wytargałam z najniższej półki przykurzony egzemplarz powieści, pochyliłam się nad obrazkami kolorami w stylu elementarza Falskich, tego z początku lat siedemdziesiątych i tak się wzruszyłam, że aż mnie w piersiach ból chwycił. A kiedy wróciłam na dół, dalej oglądać film, nie potrafiłam już powstrzymać potoku łez, bo to czasy mojego najwcześniejszego dzieciństwa. To, co widziałam na ekranie, zabrało mnie w podróż w czasie - kawiarnie (czy to mógł byc Hortex warszawski), sklepy odzieżowe (sprzedawczyni w fartuchu), dentysta. Zresztą, co ja tu będę opisywać, zobaczcie fragment filmu wklejony pod zdjęciem mojego egzemplarza książki




 
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że mimo takiego upływu lat, film ten jest bardzo aktualny poprzez uniwersalność opisywanego tam problemu i rozterek dziecięcych. Poza realiami, z oczywistych powodów nie takimi, jakie mamy teraz,  wszystko mogłoby zdarzyć się i dziś. Jedna dziewczynka Bułeczka - sierota prawdziwa, bo straciła rodziców, druga Wandzia - sierota ekonomiczna, bo matka wyjechana w Koszalinie teatr organizuje, a ojciec non stop w pracy, w domu jedynie gosposia i dziecko pozostawione samo sobie, naburmuszona, wiecznie z pretensjami, ze skrzywioną miną. Bułeczka, ta osierocona naprawdę, zostaje przyjęta przez wujostwo do domu i zaczyna się układanie relacji dziecka z otoczeniem i otoczenia z dzieckiem. Cała gama problemów, zachowań i piękna z tej powieści nauka. Nie wiem, czy dzieci teraz nadal czytają Bułeczkę, ale jeśli nie, to może niech rodzice spróbują położyć się wieczorem ze swoją latoroślą lat 6+ i poczytają wspólnie?
I tak przy pomocy dwóch filmów pozbyłam się nadmiaru wody z organizmu, a inni muszą tabletki brać :-)

środa, 17 sierpnia 2011

Anna Fryczkowska - Kobieta z twarzą autorki bestsellerów

RECENZJA BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE ZORGANIZOWANYM PRZEZ SERWIS ZBRODNIA W BIBLIOTECE
Już wcześniej pisałam o powieściach Anny Fryczkowskiej - jej debiutanckiej "Straszne historie o otyłości i pożądaniu" oraz drugiej Trafiona-Zatopiona. W obu opiniach byłam zgodna, że jest to pisarka świetna, fantastyczna i cieszę się, na kolejne jej powieści. Jakże mi miło, że jej najnowsza produkcja, tym razem kryminał, thriller i obyczaj w jednym - "Kobieta bez twarzy", nie tylko jest równie dobra, ale chyba nawet przebija wszystkie poprzednie. Czyli autorka rozwija się i wciąż zaskakuje.
Przypomina mi ta powieść Kołysankę Machulskiego (film) i powieść Olgi Tokarczuk 'Prowadź pług swój przez kości umarłych". I to jest wielki komplement, bo obie produkcje podobały mi się, każda z innych powodów, wyjątkowo.

Już pierwszy akapit powieści wprowadził mnie w ekstazę:
"Ewa Maliwa od dawna miała ochotę go zabić. Uczucie narastało, kiedy wracał po pracy, wtaczał się, bodąc brzuchem powietrze, brzemienny swoim zmęczeniem, siadał, aż krzesło jęczało, podpierał głowę lewą ręką, prawą chwytał łyżkę i rozpoczynał transport do ust, tak sprawny, że siorbanie nie milkło nawet na chwilę. Dwie minuty i już po ogórkowej, którą szykowała przez trzydzieści minut. Pięć minut i już po drugim, czyli schabowym z pieczarkami, ziemniakami, marchewką z groszkiem, któremu poświęciła półtorej godziny. Pożerał nie tylko to cholerne mięso, ale i dziesiątki godzin jej życia, nawet nie zwracając na to uwagi"
Bodąc brzuchem powietrze - jakie to obrazowe, jak oddaje ducha tego, co czuje ta kobieta do jej męża, dalszy opis to tylko potęguje, a przecież nic tam w sumie nie ma, schabowy, pieczarki, strata czasu - ale jaka to strata czasu, jak znienawidzony jest ten schabowy i jego 'pożeracz"! Już te pierwsze słowa wprowadziły mnie w takie drżenie czytelnicze, że do tej pory nie mogę się z tego otrząsnąć. Dozowałam sobie lekturę tej powieści, ostatnio jakoś tak się dzieje, że zwalniam zamiast przyspieszać, że chcę zostać dłużej w świecie powieści, mam więcej szczęścia niż pecha do dobrych książek. Mam więcej szczęścia niż pecha, że się urodziłam w kraju, w języku którego piszą świetni pisarze i ja to mogę czytać.

Nie mam do tej powieści dystansu, do pisarki nie mam dystansu, bo normalnie kocham ją czytelniczą miłością największą jaka w przyrodzie występuje. Toteż nie napiszę wam co autorka miała na myśli, co nam sprawnie przedstawia, jak świetną jest obserwatorką, jak umiejętnie łączy i rozdziela ... Bo  nie jestem krytykiem literackim, bo mi nikt nie zlecił rzetelnej recenzji i nic nie muszę. Mogę sobie piać peany, mogę stawiać pomniki, składać kwiaty w dzień urodzin i nic nikomu do tego.

Pewnie jesteście ciekawi o czym jest ten kryminał? Hanna Cudny zostaje nagle i nieodwołalnie  wdową z dwójką dzieci. Nie ma planu na to, jak przeżyć tę tragedię, stara się jakoś posklejać życie, chociażby ze względu na dzieci. Chwyta się pomysłu wyjazdu, zmiany otoczenia, rozpoczęcia wszystkiego od początku, a na miejsce tej odmiany wybiera małą wieś podlaską, w której kiedyś nie raz spędzała z ojcem wakacje i gdzie czuła się bezpiecznie i dobrze. Już po niedługim czasie orientuje się, że wszystko można powiedzieć o jej nowym życiu, ale nie to, że jest bezpieczne, spokojne i dobre. Nic nie idzie jak należy, a do tego wokół trup ściele się gęsto, a odkrywany jest w spektakularnych okolicznościach, niestety przez jej dzieci. A wieś - daleko jej do sielskiej, anielskiej, wsi wesołej. Natomiast blisko do koszmaru.

Czytając tę powieść czułam się jak dziecko w sklepie ze słodyczami z otwartym kontem na wydatki. Mlaskałam przy każdym smakowitym zdaniu, przy ciekawych porównaniach, przy interesujących woltach stylistycznych. Podobało mi się rozdzielenie narracji na Hannę-matkę i Michalinę-kilkuletnią córkę. Od razu po stylu poznawałam, ktora to która, w wypadku różnych narratorów taka dyscyplina stylistyczna u pisarza jest nieodzowna i Annie Fryczkowskiej to się udało, nie było żadnej skuchy w tym temacie.  Pewnie imię córki, takie jak mojej, spowodowało, że traktowałam jej relację bardzo emocjonalnie, bo to przecież tak, jakby to moje dziecko do mnie mówiło. Chociaż akcja i sposób jej opisywania był taki obrazowy, że gdyby córka miała na imię Beatka tez pewnie bym się przejmowała tak samo.
Kilkakrotnie pisarka zafundowała mi taki zwrot akcji, że sobie mało języka raz nie połknęłam. Ja jestem okropny straszak i mnie nie jest trudno przerazić, ale to raczej na filmach, bo książki mogę czytać najstraszniejsze. Pewnie dlatego, ze film nam podaje na tacy przerażające rzeczy, a wyobraźnia wytwarza je tylko do takiego stopnia, jaki jesteśmy w stanie znieść. Jednakże sposób, w jaki autorka opisuje rzeczy trafiał do mnie jakoś tak cichaczem, zaskakiwały mnie niektóre obrazy i bywało, że się dławiłam własną śliną. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to wcześniej przytrafiło. W każdym razie ciśnienie miałam wysokie i bez kawy.
Gdyby Anna Fryczkowska żyła w Rosji czy w Ameryce byłaby bogata, czczona i wożona limuzynami z truskawkami i szampanem na pokładzie (w Rosji na pewno). Życzę jej tego z całego serca. A jeśli nie limuzyn, chociaż tego, że się będą o nią wydawnictwa bić, że ją agent będzie musiał bronić przed tłumami fanów i nadmiarem wywiadów, że będzie hołubiona i kochana przez swojego wydawcę i na koniec tego, ze będzie wynagrodzona adekwatnie do tego, jak dobrze pisze.
Ja poproszę, żeby autorka była zaopiekowana, zeby mogła pisać jak najwięcej i żebym ja mogła jeszcze wiele języków połknąć i wiele łez wzruszenia czy rozbawienia wylać. Rolnicy do bron, pisarze do laptopów (może powinnam powiedzieć piór?)

A na koniec chciałam dodać, że wydawnictwo Prószyński pięknie wydało tę powieść (zresztą widzę, że to seria, tym większe brawo), książka jest taka mięsista w dotyku, co potęguje dobre wrażenie i przyjemność czytania. Lubię to!

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

niedziela, 7 sierpnia 2011

Lisa Marklund - Rewanż vel Zamachowiec

RECENZJA BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE ZORGANIZOWANYM PRZEZ SERWIS ZBRODNIA W BIBLIOTECE
Nie znam nic Lisy Marklund, tym bardziej się ucieszyłam, kiedy dostałam ją do wysłuchania. Byłam bardzo na tak, tym większe było moje rozczarowanie.
Ale od początku. Bohaterką przewodnią jej powieści jest reporterka tabloidu Annika. W pogodni za dobrym materiałem próbuje być dwa kroki przed policją, wiedzieć więcej niż inni dzienikarze, napisać jak najlepszy, najbardziej sensacyjny materiał. W tym wypadku sprawa dotyczy wybuchu na obiekcie olimpijskim, duże zniszczenia, a olimpiada w Szwecji tuż tuż. Okazuje się, że są ofiary i to w strzępach, a na dodatek ustosunkowane, bo sama przewodnicząca komitetu olimpijskiego. A zaraz po niej kolejna....

Wydawało mi się, że głos Darii Trafankowskiej będzie do tej powieści świetny. Niestety nie bardzo. Pani Daria miała na początku (w połowie jej to przeszło), dziwną i denerwującą manierę kończenia wszystkich zdań znakiem zapytania. Tych oznajmujących też. Jakoś tak 'wywijała' głosem na końcu zdań. Myślałam, że sobie wszystkie włosy z grzywki powyrywam.

Po drugie sposób narracji, nie wiem, czy to tłumaczenie do pupy, czy sama pisarka jeszcze niedoskonała, ale niektóre rzeczy mnie tak raziły, że aż prychałam i wzdychałam pod nosem. Na przykład jeden z mężczyzn, którego w pewnym momencie dużo, wciąż w chwilach stresu chwyta się obiema rękami stołu. Coś mu powiedzą, a on wytrzeszcz i chwyta za stół. To jakaś jednostka chorobowa psychiatryczna, o której nie wiem?
Albo siedzą dwie kobiety w barku redakcyjnym i jedna z nich, główna bohaterka, odpowiada tej drugiej na pytanie 'opychając się kukurydzą'? Dosłownie jest taki tekst - odpowiedziała jej opychając się kukurydzą, czy zapytała opychając się kukurydzą, już nie pamiętam. Czy ktoś widział kiedykolwiek, żeby się ktoś opychał kukurydzą? W kolbach się nie da opychać, można co najwyżej zawzięcie obgryzać, a sypkiej tym bardziej, bo by trzeba było szuflować łyżką od zupy lub obiema rękami.

Książka nie podobała mi się wcale, wprawdzie druga część, czyli mniej więcej od połowy, ratuje honor, ale generalnie mogłabym żyć bez poznania treści tej powieści. W sumie ta historia miała większy potencjał, ale napisana była najzwyczajniej w nudny sposób, ziewałam i gdyby nie to, ze słuchałam jej robiąc co innego, pewnie bym usnęła nie raz. Jeszcze może gdybym w tym samym czasie, to znaczy nie słuchając, ale równolegle na papierze, nie czytała Fryczkowskiej Kobiety bez twarzy i nie miała porównania, to może bym tak nie narzekała. Ale niestety miałam i wiem, kiedy książka jest zajmująca i aż sobie człowiek palce gryzie, kiedy czyta, a kiedy jest po prostu ledwo interesująca. Reasumując - Lisa Marklund podobno wydała kilka książek po polsku i te inne są lepsze, może tę po prostu omińcie? Zresztą zrobicie jak zechcecie, pewnie jest dużo takich, którzy są zachwyceni tą lekturą, ja niestety nie, dlatego dopisuję do kategorii - szkoda czasu i atłasu.
A na koniec tylko powiem, że nie rozumiem, dlaczego ta powieść została wydana pod tytułem Rewanż, ze wstrętną okładką zresztą, a potem pt. Zamachowiec. Tylko wodę ludziom z mózgu robią. 

 Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 5 sierpnia 2011

Błogosławieni gadulscy, w tym wypadku ja :-)

Błogosławienie wspaniałymi ludźmi wokół i gadulstwem, który prowadzi do takich oto niespodzianek.
Siedzę sobie w pracy, pogrążona w otchłani rozpaczy, jak Ania Shirley, a tu nagle przychodzi listonosz i przynosi paczkę. Déjà vu, chociaż wcześniej to nie listonosz, a koleżanka kopertę z 'Czekiem bez pokrycia Stulgińskiej', którą dostałam od Kasi. Tym razem koperta zawierała tytuły nie z tej ziemi, a raczej dla mnie trudne do zdobycia. Może gdybym była w Polsce, na miejscu, gdybym mogła na Allegro kupować to tak? W kazdym razie szukałam ich długo, bezowocnie i już straciłam nadzieję. Pani Wanda, ta o której Wam pisałam kiedyś, moja ulubiona kierowniczka księgarni, odezwała się z informacją, ze kupiła 'Męża z ogłoszenia' Stulińskiej (tylko tej mi brakowało do kompletu), podarowuje mi swoją 'Martę, Monikę i Adama' Lewandowskiej i dokupiła jeszcze Gdy miłość dojrzeje Patury, której Trudnej miłości to już w ogóle nie mogę dostać. Ta ostatnia wygląda jak straszny romans, ale to raczej obyczaj normalny, taka polska powieść w stylu filmów o niej i o nim i co dalej?


Tak się ucieszyłam, że aż mnie zatkało. Chodzę i je macam, nie mogę się nacieszyć. I uwierzyć nie mogę, że wciąż spotykam na swojej drodze ludzi, którzy mi takie przyjemności sprawiają. Ja nigdy nie uważam, że mi się to należy, zawsze traktuję to jak wielkie wyróżnienie i zaszczyt, że ktoś o mnie pomyślał w ten sposób, że aż mi książkę sprezentował. Teraz ja muszę pomyśleć, czym panią Wandę zaskoczyć czytelniczo?
A druga radość, to długo oczekiwana darowizna z Rebisu, którą za pośrednictwem Hanny Cygler (mojej ulubionej autorki z Trójmiasta), 'wygadałam' i wyprosiłam dla polskiej biblioteki. Cały karton przyszedł, już bym wcześniej go miała, ale dzięki uprzejmości właścicieli sklepu polskiego szedł dziwnymi szlakami z kraju do nas tutaj i dopiero go niedawno odebrałam, a wysłany był już jakiś czas temu. Rebisowym darczyńcom z całego serca dziękuję :-)


Jednej na zdjęciu brak, bo już wypożyczona. Koleżanka mnie ubłagała, zanim aparat chwyciłam. Czyż nie imponujący prezent dla moich bibliotekowiczów kochanych? Już się nie mogę doczekać prezentacji nowości. Tym bardziej, ze czekają mnie jeszcze zakupy dla biblioteki.


Poza tym czyta się, niech no tylko znajdę czas na opisanie wrażeń, a storczyk coraz piękniejszy

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Siedem wyznań

Książkowiec, Papryczka i Paula mnie nominowały do tej oto nagrody
Dziękuję, bardzo Was cenię dziewczyny i to dla mnie wyróżnienie.
Nie miałam ostatnio czasu, więc zwlekałam z odpowiedzią, tym bardziej, że napisałam ostatnio o sobie 15 rzeczy, ale moje wrodzone gadulstwo zwyciężyło i wynalazłam jeszcze te siedem, a że mój blog Z babskiej perspektywy też dostał kilka nominacji, więc połączę treści z niego i wkleję tu, bo 14-tu to bym już chyba nie wymyśliła :-)
  1. Kiedy byłam nastolatką, byłam okropnie kochliwa, ale tak jednostronnie, to znaczy kochałam się w chłopakach, a oni we mnie różnie, raz tak, raz nie. Ale jak się już zakochałam z wzajemnością, to zaraz wyszłam za mąż i szczęśliwie sobie żyjemy razem od 24 lat
  2. Idealne spotkanie ze znajomymi czy wieczór 'wyjściowy' to taki, gdzie można porozmawiać o ciekawych rzeczach, o książkach, kinie, teatrze, polityce, życiu, psychologii, przy dobrym jedzonku, przy dobrym trunku, ale nie z jazgotliwą głośną muzyką, trzęsieniem tyłkiem, bo to było dla mnie dobre kiedyś, teraz już mnie nie rajcuje. Uwielbiam rozmowę, wymianę myśli, nawet pospierać się, ale merytorycznie, bez zacięcia.
  3. Jeśli tańczyć, że zostanę odrobinę w tym klimacie, to marzy mi się walc płynący, umiejętność odtańczenia ognistego tanga - ale na to nie mam szans, mój mąż nie słyszy muzyki i nie umie tańczyć. Kiedyś na weselu przyjaciół było dane mi przeżyć przetańczenie tańca wiedeńskiego z kuzynem panny modej, który tańczył zawodowo. Ja nauczona walcowania przez moją babcię, dałam radę. I tym wspomnieniem przyjdzie mi żyć, bo nie sądzę, zeby miała jeszcze kiedyś okazję tego doświadczyć.
  4. Muzyka - coraz częściej swing, klasyczna, uwielbiam wielkie orkiestry i chóry z oper. Inne rzeczy też, ale kiedy myślę o idealnym wieczorze, nie będzie to Rhianna czy Byonce (nawet nie wiem, jak to się pisze), ale raczej klasyka, jazz, ewentualnie acid jazz. Pozytywne wibracje mi się podobają na przykład. 
  5. Jestem sroka - lubię naszyjniki, kolczyki, nie noszę pierścionków. Uwielbiam szale, mam ich dużo, noszę prawie do wszystkiego. 
  6. Lubię kwiaty doniczkowe i mam ich dużo. Nie wyobrażam sobie domu bez tego.
  7. Lubię siebie w pełnym makijażu, umiem się umalować, chociaż w lecie czynię to rzadziej, bo mam chyba jakąś alergię w tym czasie i oczy mi łatwiej łzawią. Ograniczam więc w ciepłe miesiące, resztę roku najczęściej robię oko dosyć odważnie. 
Z nominowaniem to już gorzej, bo ja naprawdę nie mam czasu teraz wklejać linków i informować, nie z lenistwa, nie dlatego, ze na mnie książka czeka, ale mam pracę zleconą i kilka godzin przed sobą do późnej nocy przed kompem. Mogę tak grupowo poprosić, kochani, Wy wiecie, ci, których ja odwiedzam i lubię, napiszcie coś o sobie, jeśli macie tylko ochotę, ja Was nominuję!
Z drugiej strony to się boję, bo wielu odmawia, a ja wczoraj spędziłam ponad godzinę na Z babskiej wklejając linki i informując na blogach nominowanych. Niektórzy się bardzo oburzają na takie łańcuszki. mnie one tutaj nie przeszkadzają, w mailach tak, ale nie na blogach. No, ale mnie w ogóle mało rzeczy przeszkadza, jeno głupota i chamstwo