Na fejsie u jednego z pisarzy znalazłam link do artykułu Katarzyny Tubylewicz pt. Smutne, polskie NIE-czytanie Najpierw chciałam dyskutować z pisarzem, potem pod artykułem, ale odpuściłam, co miałabym powiedzieć, że nikt nam nie będzie mówił, że czarne jest czarne, a białe jest białe? Odpuściłam. Męczy mnie już gadanie o mizerii polskiego czytelnictwa, kto czyta, ten czyta, kto nie czyta, ten nie czyta, jak przestaną publikować po polsku, będę czytać tylko po angielsku, a może nawet nauczę się wreszcie od nowa sprawnego czytania po rosyjsku. Obiecuję to sobie od lat i się do tego jeszcze nie zabrałam. W Rosji czytelnictwo ma się dobrze, w krajach anglosaskich też.
Ale mnie to męczyło, jak kornik drążyło mi myśli, aż dziś zaczęłam dyskutować z mężem o tym zjawisku.
Katarzyna Tubylewicz w leadzie do swojego artykułu pisze: "Polska była kiedyś, w sumie nie tak dawno, krajem, w którym walczyło się
o zdobycie nowej, dobrej książki i w którym czytanie oznaczało jakiś
prestiż. Dzisiaj znajdujemy się w europejskich forpocztach nędznego
czytelnictwa, a polski rynek wydawniczy kurczy się w zastraszającym
tempie. Czy to długotrwały efekt traumy transformacji, czy może chodzi o
coś jeszcze zupełnie innego?"
Pamiętam te czasy, kiedy podczas prywatek pytaliśmy się nawzajem, co czytasz lub czy już przeczytałeś/aś jakąś książkę. Były mody na różne tytuły i wyrywaliśmy je sobie z rąk; bodajże w trzeciej klasie liceum jedni po drugich czytaliśmy 'Mur' Sartra, albo 'Autostradę' Northa. To nie była kwestia - czy przeczytasz, a kiedy przeczytasz. W podstawówce kupowałyśmy lub zdobywałyśmy w bibliotece jedną i tę samą książkę i we trzy lub cztery koleżanki czytałyśmy ją na wyścigi. A potem spierałyśmy się o to, czy bohaterka powinna była powiedzieć ojcu o talizmanie schowanym w starym wazonie?
Pytam męża, co się stało? Dlaczego czytanie jest już niemodne? Dlaczego zdarza mi się słyszeć, czy widzieć tego typu komentarze - nie przeczytam, bo to nie moje klimaty, nie znam np. lat osiemdziesiątych byłam za mała. To znaczy co, o średniowieczu nie czytasz, o latach dwudziestych nie czytasz, bo nie pamiętasz tamtych czasów? Albo ktoś z książką w szkole to nudny 'nerd' z tłustymi włosami. Nerd to kujon. Tylko kujony czytają. A my przecież nie chcemy być kujonami, wszystkim przyszło samo i do tego dużo kasy zarabiamy... Brrrr, Aż się zaczęłam trząść z emocji, adrenalina mi skoczyła i nie mogłam się uspokoić. Zawsze tak mam, temat budzący emocje powoduje, że zaczynam szczękać zębami.
Mąż jest z tych, którzy czytają, ale o tym nie mówią. Tak jak się nie chwalą za każdym razem, kiedy zjedzą bułkę. Czytanie prasy czy książek jest bowiem naturalne, a rozmowa o tym raz tak, raz nie, zależy od nastroju.
Siedzę naprzeciwko niego i się pruję, że tutaj wszędzie ludzie z książkami i czytnikami, w parku, w pociągu, na lotnisku to już w ogóle. Nie tam gdzieś jedna czy dwie osoby, ale prawie każdy ma w ręku książkę lub ebooka, a jak się dochodzi do odprawy polskich pasażerów, to książki zanikają zupełnie. Jak w filmie science-fiction, było-klik-nie ma.
On na to, że Polska była biednym, zacofanym krajem, kiedy zaczynały u nas wchodzić komputery, ambicją każdego pana domu było wprowadzić go na salon do siebie, celem nie było kupienie książki, a komputera. I jego używanie. Zachłysnęliśmy się gadżetami, bo ich lata, dekady całe, nie mieliśmy. I książka w tym zachwycie gdzieś się zatraciła. A po drugie to trzeba odbrązowić książkę, nie traktować jej jako towaru, który jest dla wybranych, dla mądrych, dla myślących, jedynych i niepowtarzalnych. Książka jest bowiem dla każdego, czyli są czytelnicy 'wysocy' i ci bardziej 'przyziemni', ale dla każdego z nich jest odpowiednia lektura. A we wszystkich programach robi się z tego świątynię wiedzy, intelektu i czego tam jeszcze. Ignoruje się prostego odbiorcę, normalnego człowieka, który tego intelektualnego bełkotu nie rozumie, a jeśli rozumie, to mu się nie chce tego słuchać. Tylko nieliczni mają czas i ochotę na przysłuchiwanie się starzejącej feministce-literatce, żeby nie wiadomo, jak mądrze mówiła, mają tego już po dziurki w nosie. Nie ma zróżnicowania poziomu tych programów, albo na wysoką nutę, albo wcale. A nie ma co się oszukiwać, osiemdziesiąt procent z tych czterdziestu, które czytają, wolą lekturę lekką, odstresowującą, pozwalającą pomarzyć, pośmiać się, uciec w światy, które nie istnieją.
Powiedział, że gdyby były takie programy jak blogi o książkach, to może ludzie czytaliby więcej, trzeba 'literackiego disco polo', niech będzie lżej, rozgadanie, z pasją, dużo śmiechu, przewalania książek, i to nie tylko nowości, ale wracania też do klasyki, spierania się o Lalkę, jak u Książkowca, niech się dzieje. A nie kilka usztywnionych osób starających się za wszelką cenę zaimponować erudycją sobie nawzajem i wszystkim swoim znajomym. To nie musi być od razu panel fachowców, niech ludzie się z tym
identyfikują, a nie odchodzą zniechęceni, bo znowu nic nie rozumieją.Te programy są po prostu dla większości nudne.
Zamurowało mnie, ale po chwili stwierdziłam, że on ma rację. Kurczę, z ust mi to wyjął. Co ja mówię z ust, z serca, z trzewi, z głowy, do ust to nawet nie dotarło. Książka powinna zejść z piedestału, z postumentów, bo one są tak naprawdę dla niej grobowcami. Literatura medialnie powinna iść pod strzechy!
***
A żeby nie było, że tylko jęczę i niczego nie doceniam, zachwycił mnie nowy program (przynajmniej dla mnie nowy, bo widziałam dzisiaj po raz pierwszy na TVP Kultura, a w sieci znalazłam jeszcze dwa odcinki tylko) - Hala odlotów. Nie tylko o książkach, ale dużo. I świetnie prowadzą tam rozmowy. Mądrze, ale bez zadęcia, z poczuciem humoru, bardzo polecam.
Oglądam i co słyszę od jednego z gości? - to samo o lotnisku, co ja dwie godziny wcześniej powiedziałam mężowi, że jak docierasz do strefy, gdzie nie czytają, to wiadomo, ze to Ryanair do Polski Pewnie dlatego tak mi się spodobał, haha.