Zawsze chciałam wejrzeć w świat bogatych ludzi w Irlandii i zobaczyć jak to było, a jak jest teraz i co się działo podczas upadku tytanów.Jak w Irlandii przed recesją było każdy wie, wielkie korporacje płacące niewyobrażalne pieniądze specjalistom, deweloperzy budujący za strasznie pieniądze mieszkania i domy, wielkie finanse, nie do końca mądre poczynania (eufemizm na głupotę w zarządzaniu finansami, a nawet na rozpasanie i nierząd w tym zakresie). Wielkie fortuny i klasa najbogatsza, dla której tylko 'niebo było limitem'.
Dygresja - męża kiedyś dorwała cyganka w parku (ups, powinnam powiedzieć obywatelka narodowości romskiej) i go 'ograbiła' ze wszelkich pieniędzy,jakie miał przy sobie (dobrze, że bilet na autobus do domu kupił, bo by nie tylko głodny cały dzień chodził, ale i do domu nie miał jak dojechać), naciągając go na wróżenie. A że chłopak był młody, to sie i dał. Ona mu przepowiedziała, że będzie bogaty, wyjedzie zagranicę i tam zginie w wypadku. Za granicę wyjechaliśmy, to jedyny sposób, żeby sie uchronić od wróżby (przekleństwa? tylko dlaczego, skoro wyciągnęły od niego co chciały, czyli wszystkie pieniądze?), to nie stać się bogatym. I my się rękami i nogami przed tym bronimy, haha. Koniec dygresji.
No właśnie, ona nie całkiem tak po nic była - skoro nie mogę być bogata, to sobie chociaż poczytam o takich co byli, może nawet jeszcze są, ale się z tym kryją, bo to teraz tutaj de mode.
Sarah Harte wie, o czym mówi.
Sama nadal należy do elity, jej mąż - Jay Bourke, był niezwykle skutecznym przedsiębiorcą, który między innymi otworzył bardzo popularne miejsca w Dublinie, gdzie bywali najbogatsi, jadali tam, pili i lulki palili. Miejsca zaczęły padać wraz z elitą finansową. Żona chciała pomóc mężowi w potrzebie, usiadła i napisała książkę.
Wiele sobie po niej obiecywałam, bo miała dobre recenzje, niestety chyba jednak to jest wynik głaskania po pleckach w towarzystwie wzajemnej adoracji, bo ksiażka jest zaledwie znośna. A właściwie, poza stekiem plotek (podobieństwo do steku bzdur zamierzone), nic nam odkrywczego nie funduje.
Poznajemy w tej powieści grupę kobiet, niepracujących żon obrzydliwie bogatych mężów (każdy niebogaty mówi o takich - obrzydliwie bogaci, hihi), które gdzieś po drodze, wraz z przybywanie kolejnych milionów, domów i samolotów, zagubiły swoją tożsamość. Spotykają się na lunch, po to tylko, żeby sobie wszystkie odmawiać, bo oczywiście nic nie jedzą, żeby zachować sylwetkę. Do tego jedna z nich, główna bohaterka Anita, dowiaduje się, że jej mąż właśnie będzie miał dziecko z kobietą starszą raptem o 6 lat od ich córki. A dowiaduje się tego w poczekalni u ginekologa, podczas niezobowiązującej rozmowy z obcą kobietą, przypadkiem dodaje dwa do dwóch. Ta scena, dialog, to majstersztyk. Reszta zaledwie poprawna.
Oczywiście jesteśmy świadkami jak jeden mąż za drugim tracą swoje pozycje w biznesie, jak te kobiety to znoszą, co tracą i tak dalej. Śmiem twierdzić, że ta ksiażka sprzedała się tylko dlatego w takim nakładzie, że wszyscy traktowali ją jako 'z kluczem', doszukując się wątków autobiograficznych, którym to pogłoskom zresztą autorka zaprzecza. Nic to, że jej mąż też padl jak mucha w kryzysie, żona odkuła się pisząc tę powieść. a to też jakaś sztuka, żeby wykorzystać umiejętnie moment. Dla rozrywki i smaczków dublińskich polecam, ale dzieła się nie spodziewajcie.
Jeśli idzie o moją zatkaną rurę, to mam na myśli, że rura przekaźnikowa tekst - oko - mózg - emocje mi się zatkała i nie mogę czytać. Moge, ale nie wiem, co czytam. Wieczorem zaliczam kilka rozdziałów, a kolejnego dnia orientuję się, że nie wiem, co czytałam i wracam.
Widzę światełko w tunelu, sięgnęłam znowu do Uwikłania i tak się w tę intrygę uwikłałam, że czuję jak mi się rura odtyka.
Za to obejrzałam wczoraj pierwszą część Sherlocka Holmesa i jak na osobę, która nie lubi Sherlocka i jego historii, byłam zachwycona ku mojemu zdziwieniu. Do tego, odkąd mi jeszcze-nie-zięć zwrócił uwagę na to, że House jest wypisz wymaluj Holmesem, że na nim wzorowali postać sarkastycznego lekarza, to miałam jeszcze więcej ubawu wynajdując paralele. Aż jestem ciekawa części drugiej.
Tym bardziej mnie ten zachwyt dla nowej wersji dziwi, że ani Downeya Juniora, ani Juda Lowe czy jak mu tam, nie lubię pasjami. A tu ok. Wot siurpryza!
A oto zwiastun drugiej części. Moje dzieci wybierają się na to do kina jeszcze przed świętami, ja chyba jednak nie pojadę, ale film mi się podoba i na pewno go obejrzę na dvd.