Kiedy byłam dzieckiem, święta zawsze były dla nas czasem kupowania sobie książek, wiadomo było, że będzie więcej czasu na ich czytanie, wszak nie było internetu, tylu kanałów telewizyjnych, odtwarzaczy video, dvd, usb i tak dalej. W ten czas zawsze towarzyszyło mi radio, mój fotel i nowa powieść.
Teraz książka musi konkurować z tyloma nośnikami przyjemności, rozpraszaczami, że jak się nad tym bardziej zastanowić, aż dziw, że ludzie czytają.
Dlatego moje postanowienie na 2014 rok jest takie, żeby bardziej świadomie selekcjonować kanały nadające do mnie treści, żeby nie siedzieć w sieci niezliczone godziny bez poczucia upływającego czasu. W zamian nadrobić trochę książkowych i recenzyjnych zaległości.
Skąd te przemyślenia nagle tak? Nie podsumowuję roku, nie liczę, co i ile czytałam, nie lubię tego robić i wybaczcie, nie czytam też takich wpisów u innych. Przemyślenia wynikają z dzisiejszej notki, miało być o jednej książce, ale okazało się, że będzie o dwóch. I o tym, jak jedna opowieść prowadzi do drugiej i spina klamrą czyjeś życie, a rozpiętość tej klamry to 33 lata.
Kiedy wzięłam do ręki powieść Barbary Kosmowskiej 'Niebieski autobus', już po pierwszych stronicach zorientowałam się, że atmosfera tej powieści przypomina mi inną. Pamiętałam dokładnie okładkę, tytuł też, jednego nie wiedziałam - czy mam ją nadal na półce? Po gorączkowych poszukiwaniach okazało się, że tak.
Wróciłam spokojnie do lektury Niebieskiego autobusu, w duchu obiecując sobie, że koniecznie muszę wrócić do tej starszej, czyli do 'Córka tego, co tramwaje jego' Honoraty Chróścielewskiej.
Nie zrobiłam tego jeszcze, ale na pewno nadrobię niedługo.
Niebieski autobus to powrót do czasów PRL-u, dla niektórych bardzo biednych. Miśka dorasta w rodzinie, której daleko od pospolitej - ojciec ma 'swój rozum', a najbardziej dumy jest z głowy do 'interesów' i produkcji bimbru. Wuj, oprócz tego, że łamie serca kobiece, nader często łamie też prawo, co go wciąż wpędza w kłopoty. Matka marzy o nowoczesnej meblościance i pozbyciu się staroświeckiego kredensu, za którego niejeden teraz pewnie by fortunę zapłacił. Babka, niezwykle ceniona w dniu wypłaty emerytury, ma zawsze swoje trzy grosze to wtrącenia, ale słuchają jej tylko wtedy, kiedy jest przy kasie. Sąsiedzi, nauczyciele, przyjaciele rodziców, oni wszyscy wręcz żyją przed oczami w trakcie czytania.
Wspaniała galeria postaci, Barbara Kosmowska ma niezwykłą łatwość i dużą umiejętność przywoływania do życia ciekawych ludzi, takich, których chce się odwiedzać w kolejne wieczory.
Miśka to rezolutne dziewczę, opisuje świat swoimi oczami, a już do nas należy wyciąganie wniosków i zobaczenie tego, czego młody człowiek nie rozumie, ale naiwnie zauważa i opisuje.
I to właśnie łączy obie te powieści, 'Niebieski autobus' i 'Córka tego, co tramwaje jego' oraz pewnie wiele innych podobnych, że widzimy świat dorosłych jakby ostrzej i w krzywym zwierciadle.
Pamiętam, że to mnie właśnie urzekło w tej drugiej książce, dawno, ponad 33 lata temu, kiedy miałam zaledwie 13 lat i byłam niezwykle dumna, że dostałam do czytania 'dorosłą' książkę od mamy.
Inna rzecz, że Miśka, bohaterka Niebieskiego autobusu, to też imię mojej córki, dlatego tak blisko poczułam się związana z tą bohaterką.
Jej pragnienia, marzenia, dążenie do lepszego życia, do osiągnięcia czegoś, czasy PRL-u to też moje doświadczenia (o czerwonych i niebieskich 'okrąglutkich' autobusach nie wspominając), moje życie, tylko rodzina inna, a przez to może tak dla mnie to wszystko ciekawe.
O tej 'staruszce' Honoraty Chróścielewskiej nie napiszę dziś w szczegółach, zresztą nigdy tego nie robię, bo nie lubię streszczać książek, pamiętam z niej tylko to, że dzieje się wśród mieszkańców z łódzkiej czynszówki, a ich życie opisane jest oczami dziecka. Nie mam pamięci fabularnej, ale zbieram w sercu wrażenia i pojedyncze sceny, pamiętam niektóre rzeczy, jak na przykład to, że rozdziały mają fajne tytuły (O naszym dyngusie i pupie pani Olbińskiej np), pamiętam jej niezwykły język (jak na przykład - przez okiennice widać trochę widna). Na pewno do niej wrócę, często o niej myślałam przez te lata, wspominałam i jestem wdzięczna 'Niebieskiemu autobusowi' i autorce Barbarze Kosmowskiej za przypomnienie mi o niej jeszcze raz.
Ale nie myślcie, że jedna drugą naśladuje, jedynie zamysł jest podobny, Niebieski autobus ma swój rytm, urok i jest na pewno jedną z tych pozycji, które zawsze będę u mnie na półce, bo a nuż zechcę za lat kilkadziesiąt do niej wrócić?
wtorek, 31 grudnia 2013
poniedziałek, 30 grudnia 2013
Marzenia się spełniają, ale za tym zawsze stoją ludzie
Od lat miałam marzenie o wygodnym fotelu do czytania. Miałam taki kiedyś, w kratkę, z przeważającym kolorem czerwonym, wysokie oparcie, wygodnie podłokietniki - siedząc w nim słuchałam listy programu trzeciego, czytałam Anię z Zielonego Wzgórza, potem powieści o miłości i czekałam na telefon od chłopaka. Potem karmiłam Michalinę, pierwsze dziecko. Przepadł, jak wiele rzeczy czy mebli z mojej młodości. Żal mi było, tęskniłam za czymś podobnym, przede wszystkim do czytania.
Dlaczego nie kupiłam wcześniej? Jak to w życiu, powodów wiele, a to pieniądze były potrzebne na coś innego albo w ogóle było ich niewiele, a to miejsca nie było, albo nie mogłam znaleźć właściwego mebla. Ostatnio nawet jeśli widziałam gdzieś w katalogu, cena była zaporowa i wiedziałam, że tak czy inaczej nie da się kupić online, bo najpierw musiałabym usiąść, spróbować, zbyt wielkie miałam wymagania co do formy mojego wymarzonego fotela.
Aż pewnego dnia natknęłam się na NIEGO - usiadłam w show roomie, umościłam się i już wiedziałam, że kiedyś muszę GO mieć. I ten kolor! Prawie taki, jak mój z młodości.
Ale kasy akurat było za mało, żeby wygospodarować na taki wydatek, w końcu egoistyczny, bo tylko dla mnie. Nawet jeśli to była połowa ceny innych foteli, i tak dużo jak dla mnie.
Przed świętami członkinie komitetu rodzicielskiego naszej polskiej szkoły, gdzie prowadzę bibliotekę, wręczyły mi podarunek od wszystkich rodziców. Wprawdzie bibliotekę prowadzę bez wynagrodzenia, ale uwielbiam to robić, przecież książki, rozmowa o nich i 'wciskanie' świetnych powieści innym to moja pasja, niczego w zamian nie oczekuję, ale nie ukrywam, że było mi niezwykle miło, że rodzice pomyśleli o mnie przy święcie i wręczyli mi pieniądze, na cokolwiek tam chcę.
Dwa raz nie musiałam myśleć, od razu wiedziałam, że to ostatnia jedyna szansa na zrealizowanie marzenia bez wyrzutów sumienia, ze 'odbieram rodzinie od ust'.
Jedyny problem polegał na tym, że nie wiedziałam, kiedy będę w stanie sobie GO kupić, bo IKEA jest w Irlandii jedna i do tego 4 godziny jazdy samochodem od nas, po nie najlepszych drogach niestety.
Druga jest w Irlandii Północnej w Belfaście, ale nie wiem, gdzie, a to i tak nie jest wiele bliżej, może z pół godziny jazdy mniej. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy w piątek poświąteczny mąż spytał, czy jestem gotowa na wyjazd do IKEI po fotel. Myślałam, że sobie ze mnie dworuje, więc nie bardzo poważnie do tego podeszłam, ale okazało się, że plan jest jak najbardziej poważny i jedziemy w sobotę, wstajemy o 6tej i o 7mej mamy już być w trasie. Jak powiedział, tak się stało. Dojechaliśmy tam na jedenastą, zjedliśmy na górze w kafejce irlandzkie śniadanie (kolejny treat, bo uwielbiamy, a pozwalamy sobie na nie niezwykle rzadko, jednak to bomba kaloryczna, ale ile energii po nim, resztę dnia nie jedliśmy, aż do powrotu do domu). Okazało się, że wprawdzie strona internetowa wskazywała, że jest tych foteli 4 na stanie, ale jak dotarliśmy do półki, stał tam ostatni karton. Podnóżek, prezent od męża, też w tym kolorze był jeden. Aż mi włosy dęba stanęły, kiedy pomyślałam, że mogło się tak stac, że po tak długiej drodze złapałabym tylko powietrze na półce.
No i teraz stoi u mnie w książkowym kąciku. W zimie mąż mi dołożył skórę pod plecy. Poduszka, poszewka własciwie, nie pasuje za bardzo, ale nie było innych, z czasem zmienię, a szerokość poduszki idealnie konweniuje z fotelem. Musiałam ją dokupić :-)
Po relację z zakupów w Ikei zapraszam na Z babskiej perspektywy. Tutaj już tylko zdjęcie fotela
Dlaczego nie kupiłam wcześniej? Jak to w życiu, powodów wiele, a to pieniądze były potrzebne na coś innego albo w ogóle było ich niewiele, a to miejsca nie było, albo nie mogłam znaleźć właściwego mebla. Ostatnio nawet jeśli widziałam gdzieś w katalogu, cena była zaporowa i wiedziałam, że tak czy inaczej nie da się kupić online, bo najpierw musiałabym usiąść, spróbować, zbyt wielkie miałam wymagania co do formy mojego wymarzonego fotela.
Aż pewnego dnia natknęłam się na NIEGO - usiadłam w show roomie, umościłam się i już wiedziałam, że kiedyś muszę GO mieć. I ten kolor! Prawie taki, jak mój z młodości.
Ale kasy akurat było za mało, żeby wygospodarować na taki wydatek, w końcu egoistyczny, bo tylko dla mnie. Nawet jeśli to była połowa ceny innych foteli, i tak dużo jak dla mnie.
Przed świętami członkinie komitetu rodzicielskiego naszej polskiej szkoły, gdzie prowadzę bibliotekę, wręczyły mi podarunek od wszystkich rodziców. Wprawdzie bibliotekę prowadzę bez wynagrodzenia, ale uwielbiam to robić, przecież książki, rozmowa o nich i 'wciskanie' świetnych powieści innym to moja pasja, niczego w zamian nie oczekuję, ale nie ukrywam, że było mi niezwykle miło, że rodzice pomyśleli o mnie przy święcie i wręczyli mi pieniądze, na cokolwiek tam chcę.
Dwa raz nie musiałam myśleć, od razu wiedziałam, że to ostatnia jedyna szansa na zrealizowanie marzenia bez wyrzutów sumienia, ze 'odbieram rodzinie od ust'.
Jedyny problem polegał na tym, że nie wiedziałam, kiedy będę w stanie sobie GO kupić, bo IKEA jest w Irlandii jedna i do tego 4 godziny jazdy samochodem od nas, po nie najlepszych drogach niestety.
Druga jest w Irlandii Północnej w Belfaście, ale nie wiem, gdzie, a to i tak nie jest wiele bliżej, może z pół godziny jazdy mniej. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy w piątek poświąteczny mąż spytał, czy jestem gotowa na wyjazd do IKEI po fotel. Myślałam, że sobie ze mnie dworuje, więc nie bardzo poważnie do tego podeszłam, ale okazało się, że plan jest jak najbardziej poważny i jedziemy w sobotę, wstajemy o 6tej i o 7mej mamy już być w trasie. Jak powiedział, tak się stało. Dojechaliśmy tam na jedenastą, zjedliśmy na górze w kafejce irlandzkie śniadanie (kolejny treat, bo uwielbiamy, a pozwalamy sobie na nie niezwykle rzadko, jednak to bomba kaloryczna, ale ile energii po nim, resztę dnia nie jedliśmy, aż do powrotu do domu). Okazało się, że wprawdzie strona internetowa wskazywała, że jest tych foteli 4 na stanie, ale jak dotarliśmy do półki, stał tam ostatni karton. Podnóżek, prezent od męża, też w tym kolorze był jeden. Aż mi włosy dęba stanęły, kiedy pomyślałam, że mogło się tak stac, że po tak długiej drodze złapałabym tylko powietrze na półce.
No i teraz stoi u mnie w książkowym kąciku. W zimie mąż mi dołożył skórę pod plecy. Poduszka, poszewka własciwie, nie pasuje za bardzo, ale nie było innych, z czasem zmienię, a szerokość poduszki idealnie konweniuje z fotelem. Musiałam ją dokupić :-)
Po relację z zakupów w Ikei zapraszam na Z babskiej perspektywy. Tutaj już tylko zdjęcie fotela
wtorek, 24 grudnia 2013
What a wonderful świąt Wam życzę
Kochani - wspaniałych książek pod choinką Wam życzę, makowca, który da się jeść podczas czytania i dużo czasu wolnego w pakiecie (na to czytanie oczywiście :-)
niedziela, 22 grudnia 2013
Natalia Rolleczek - powrót do lat nieobecnych
Autorka wspaniałego bloga 'To przeczytałam' pisze o Natalii Rolleczek w swojej ostatniej notce (tej podlinkowanej u mnie teraz), tak się przejęłam, że od razu postanowiłam napisać kartkę do autorki, ale zanim to zrobię, mam przecież do napisania o książce, której niestety nie miałam szans przeczytać w czasach młodzieńczych, właśnie autorstwa Natalii Rolleczek, dopiero teraz nadrabiam.
Dla młodszych czytelników tłumaczę, że kiedyś nie było tak dobrze, jak teraz i książki nie przewalały się z półek księgarni do bibliotek, a z obu tych przybytków do czytelników, trzeba je było zdobywać i nie zawsze niestety to się udawało. Tak właśnie było z tą serią, za żadne pieniądze nie było szans tego wytrzasnąć, przeczytałam o tej pozycji u Kasi Sawickiej na jej blogu (kolejne fantastyczne miejsce w sieci) i od razu zapałałam chęcią zapoznania się z treścią książki. Późno, ale co tam, powrót mentalny do czasów młodzieńczych zawsze dobrze mi robi.
Trylogia o rodzinie Jelonków zaczyna się tomem Kochana rodzinka i ja, za nim idzie Rodzina Szkaradków i ja, a na końcu, nie znane mi jeszcze, Rodzinne kłopoty i ja.
Główna bohaterka, szesnastoletnia Judyta Jelonek mieszka w niewielkim mieszkaniu z mamą i siostrą, ojciec jest mityczną postacią, wielkim nieobecnym, poległym pod Monte Cassino bohaterem. Judyta ma normalne problemy nastolatki, chociaż dla nas czytanie o życiu w połowie lat pięćdziesiątych w Krakowie, nie jest czytaniem o czymś, co dobrze znamy, ta lektura ma charakter równie poznawczy, co rozrywkowy.
Dla ludzi, którzy skarżą się na niedostatki, ciekawym pewnie będzie poznanie realiów tamtych lat, wyłowienie spomiędzy wierszy informacji, co się jadło, jak trudno było dostać pończochy i jak jedna para była ceniona i jak dbano o to, żeby starczyły na jak najdłużej. Pamiętam jeszcze punkty repasacji, więc dla mnie nie było to szokujące, ale dla niejednego pewnie takie będzie, a już na pewno niezrozumiałe momentami.
Siostra Judyty jest niewiele starsza, zaraz po maturze, ale już pracuje i prowadzi dorosłe życie. Matka elegancka i zadbana, oczywiście też pracuje, bo raz, że nie może być przy mężu, bo jest jedynym żywicielem rodziny, a dwa, że czasy były takie, że kobiety nie chciały już być w domu.
Jest też babcia, nadal czynna zawodowo, do tego bardzo autorytatywna i energiczna, co ma swoje skutki.
Judyta również ma niespożytą energię, do tego pomysły z piekła rodem, wyobraźnię jak każda nastolatka z tą różnicą, ze nie każda wprowadza je w życie, a Judyta tak.
Kto by pomyślał, że powieść dla młodzieży może być dla mnie taką przyjemnością w czytaniu, do tego dużo się dowiedziałam o tamtych czasach i nieźle ubawiłam.
Drugi tom, to Rodzina Szkaradków i ja
Tym razem Judyta jest w domu sama, rodzina wyjechana, ona też jedzie na obóz, ale zanim to nastąpi cieszy się swobodą w Krakowie. Dziwnym zbiegiem okoliczności, otwiera ona drzwi pewnej kobiecie i tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Nie chcę wchodzić w szczegóły, może ktoś się skusi na przeczytanie tej serii, popsułoby to zabawę. Znowu się dzieje, równie interesująca i zabawna.
Przede mną słuchanie trzeciej części, już się na nią cieszę.
Myślę, że przeczytam więcej książek tej autorki, pisze ona tak, jak lubię dla młodzieży, niby o dzieciakach, ale tak naprawdę o całej rodzinie, o dorosłych też.
A o co chodzi z tym, że chcę napisać do autorki? Na blogu To przeczytałam przypomina się o akcji sprzed dwóch lat, wysyłce kartek do pani Natalii w lutym, w jej urodziny, żeby sędziwa pisarka wiedziała, jak ją cenimy, jeśli tak jest. Myślę, że to piękna akcja, bo trzeba mówić ludziom, że zrobili coś fajnego dla innych, a przecież tyle pokoleń dziewczyńskich się na niej wychowało, na pewno będzie zadowolona wiedząc, że zrobiła coś mającego znaczenie.
Poniżej wklejam to, co napisała autorka bloga To przeczytałam:
Znalazłam w internecie taki tekst:
"Zwracamy się do Państwa z apelem o udział w akcji "100 kartek dla Natalii".
W dniu 16 lutego popularna pisarka Natalia Rolleczek będzie obchodzić 92. urodziny. Ponieważ teraz przeżywa ciężkie chwile w swoim życiu, możemy Jej pomóc- wystarczy aby każdy z nas wysłał kartkę pocztową z życzeniami dla Niej, to tak niewiele a dla Niej będzie miłą niespodzianką!
Podaję adres:
Natalia Rolleczek
ul. Rzemieślnicza 28 "EDEN"
32-300 Olkusz
Z góry dziękuję Wszystkim, którzy wyślą Pani Natalii urodzinowe życzenia.
Jeżeli możesz przekaż tę informację dalej.
EDEN to prywatny dom opieki, co ustaliłam dzwoniąc do zwykłego DOS w Olkuszu.
Ta informacja jest sprzed dwóch lat. Ale skoro ustaliliśmy Jej adres, można do Niej napisać, nie czekając na kolejne, 95-te urodziny :)
Dla młodszych czytelników tłumaczę, że kiedyś nie było tak dobrze, jak teraz i książki nie przewalały się z półek księgarni do bibliotek, a z obu tych przybytków do czytelników, trzeba je było zdobywać i nie zawsze niestety to się udawało. Tak właśnie było z tą serią, za żadne pieniądze nie było szans tego wytrzasnąć, przeczytałam o tej pozycji u Kasi Sawickiej na jej blogu (kolejne fantastyczne miejsce w sieci) i od razu zapałałam chęcią zapoznania się z treścią książki. Późno, ale co tam, powrót mentalny do czasów młodzieńczych zawsze dobrze mi robi.
Trylogia o rodzinie Jelonków zaczyna się tomem Kochana rodzinka i ja, za nim idzie Rodzina Szkaradków i ja, a na końcu, nie znane mi jeszcze, Rodzinne kłopoty i ja.
Główna bohaterka, szesnastoletnia Judyta Jelonek mieszka w niewielkim mieszkaniu z mamą i siostrą, ojciec jest mityczną postacią, wielkim nieobecnym, poległym pod Monte Cassino bohaterem. Judyta ma normalne problemy nastolatki, chociaż dla nas czytanie o życiu w połowie lat pięćdziesiątych w Krakowie, nie jest czytaniem o czymś, co dobrze znamy, ta lektura ma charakter równie poznawczy, co rozrywkowy.
Dla ludzi, którzy skarżą się na niedostatki, ciekawym pewnie będzie poznanie realiów tamtych lat, wyłowienie spomiędzy wierszy informacji, co się jadło, jak trudno było dostać pończochy i jak jedna para była ceniona i jak dbano o to, żeby starczyły na jak najdłużej. Pamiętam jeszcze punkty repasacji, więc dla mnie nie było to szokujące, ale dla niejednego pewnie takie będzie, a już na pewno niezrozumiałe momentami.
Siostra Judyty jest niewiele starsza, zaraz po maturze, ale już pracuje i prowadzi dorosłe życie. Matka elegancka i zadbana, oczywiście też pracuje, bo raz, że nie może być przy mężu, bo jest jedynym żywicielem rodziny, a dwa, że czasy były takie, że kobiety nie chciały już być w domu.
Jest też babcia, nadal czynna zawodowo, do tego bardzo autorytatywna i energiczna, co ma swoje skutki.
Judyta również ma niespożytą energię, do tego pomysły z piekła rodem, wyobraźnię jak każda nastolatka z tą różnicą, ze nie każda wprowadza je w życie, a Judyta tak.
Kto by pomyślał, że powieść dla młodzieży może być dla mnie taką przyjemnością w czytaniu, do tego dużo się dowiedziałam o tamtych czasach i nieźle ubawiłam.
Drugi tom, to Rodzina Szkaradków i ja
Tym razem Judyta jest w domu sama, rodzina wyjechana, ona też jedzie na obóz, ale zanim to nastąpi cieszy się swobodą w Krakowie. Dziwnym zbiegiem okoliczności, otwiera ona drzwi pewnej kobiecie i tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Nie chcę wchodzić w szczegóły, może ktoś się skusi na przeczytanie tej serii, popsułoby to zabawę. Znowu się dzieje, równie interesująca i zabawna.
Przede mną słuchanie trzeciej części, już się na nią cieszę.
Myślę, że przeczytam więcej książek tej autorki, pisze ona tak, jak lubię dla młodzieży, niby o dzieciakach, ale tak naprawdę o całej rodzinie, o dorosłych też.
A o co chodzi z tym, że chcę napisać do autorki? Na blogu To przeczytałam przypomina się o akcji sprzed dwóch lat, wysyłce kartek do pani Natalii w lutym, w jej urodziny, żeby sędziwa pisarka wiedziała, jak ją cenimy, jeśli tak jest. Myślę, że to piękna akcja, bo trzeba mówić ludziom, że zrobili coś fajnego dla innych, a przecież tyle pokoleń dziewczyńskich się na niej wychowało, na pewno będzie zadowolona wiedząc, że zrobiła coś mającego znaczenie.
Poniżej wklejam to, co napisała autorka bloga To przeczytałam:
Znalazłam w internecie taki tekst:
"Zwracamy się do Państwa z apelem o udział w akcji "100 kartek dla Natalii".
W dniu 16 lutego popularna pisarka Natalia Rolleczek będzie obchodzić 92. urodziny. Ponieważ teraz przeżywa ciężkie chwile w swoim życiu, możemy Jej pomóc- wystarczy aby każdy z nas wysłał kartkę pocztową z życzeniami dla Niej, to tak niewiele a dla Niej będzie miłą niespodzianką!
Podaję adres:
Natalia Rolleczek
ul. Rzemieślnicza 28 "EDEN"
32-300 Olkusz
Z góry dziękuję Wszystkim, którzy wyślą Pani Natalii urodzinowe życzenia.
Jeżeli możesz przekaż tę informację dalej.
EDEN to prywatny dom opieki, co ustaliłam dzwoniąc do zwykłego DOS w Olkuszu.
Ta informacja jest sprzed dwóch lat. Ale skoro ustaliliśmy Jej adres, można do Niej napisać, nie czekając na kolejne, 95-te urodziny :)
sobota, 14 grudnia 2013
O dwóch takich, co ukradły mój czas
Czego oczekuję od czytanej powieści? Odpowiedź na to pytanie jest ważna ze względu na to, co dalej chcę napisać.
Otóż czytam powieści różne, lżejsze, poważniejsze, ostatnio dorosłam do biografii, dzienników i opowieści non fiction. Reportaży kiedyś czytałam dużo, potem mniej, wracam ostatnimi zakupami, znowu mam na nie ochotę. Muszą mieć jeden mianownik - chciałabym, żeby w swojej kategorii były dobre, poruszające, napisane językiem nie zgrzytającym w oczach, oczekuję emocji.
Chcę zapłakać, chcę się uśmiać, zadumać (nie wszystko w jednej, ale chociaż albo to, albo to), a po skończeniu powieści przytulić i westchnąć ze smutku, że to już koniec.
Czy oczekuję zbyt wiele? Nie wydaje mi się, jeśli książka jest inna, jeśli nie porusza żadnej ze strun, ani tej wesołej, ani smutnej, ani melancholijnej, ani poznawczej, to po co ją czytać? Na co tracić czas?
Książki, o których tu teraz wspomnę, mogłabym pominąć milczeniem, ale tego nie zrobię, bo mam tu takich czytelników, którzy wiedzą, że je czytałam i czekają na moją ocenę, chociażby dlatego, że mamy podobny gust, a dobrze mieć kogoś, kto ostrzeże przed wtopą, kompletną stratą czasu, szczególnie kiedy na półkach masa nieprzeczytanych książek, a kompulsywne kupowanie nowych nie pomaga tego rozładować w czasie dającym się bliżej określić.
Mowa będzie o dwóch powieściach - 'Studni bez dnia' Katarzyny Enerlich i 'Dworek pod lipami' Anny Szepielak.
Pierwsza opisuje perypetie kobiety, która dopiero co została porzucona przez męża, dzieje się w Toruniu, który to bardziej mnie zaciekawił i do tej powieści przyciągnął niż treść, o której nie wiadomo było za wiele z doniesień czy informacji na okładce.
Druga to opowieść o szczęśliwej (?) mężatce, która postanawia odpocząć od męża z obciążeniami po poprzednim małżeństwie, bo jak łatwo można się domyślić, trudno się temu świeżemu związkowi rozwijać, kiedy demony przeszłości są wciąż obecne. Akcja dzieje się w dwóch nurtach czasowych, część druga w dziewiętnastym wieku, przeplata się ze sobą, wydawało mi się to ciekawe, chociaż jak teraz o tym myślę, nie mam pojęcia dlaczego? Chyba z rozpędu i uwielbienia dla kostiumowych powieści i seriali BBC.
Obie powieści czytałam w związku z Festiwalem Literatury Kobiecej, tak więc wybór nie był całkiem przypadkowy, jedynie kolejność czytania tak, te poszły na pierwszy ogień, bo oczekiwałam od nich wiele.
Naiwności siostro moja rodzona.
Obie napisane sprawnie, czepić się nie mogę, zdania gładko płyną w głowie, nic nie sterczy, nic nie dziabie w oczy, wydawałoby się pełen sukces. Niestety i jedna, i druga, są po prostu nudne i nijakie, nic mnie tam nie zaskoczyło, nie poruszyło, żeby chociaż zirytowało, ale nie, przeszło gładko i poooooszło. Już żadnej nie pamiętam, nie porusza żadnej struny, nie mam nawet dobrych, chociaż niejasnych wspomnień.
Nie czekałam w napięciu co dalej, nie przewracałam z niecierpliwością stronic, nie sekundowałam żadnej z postaci opowieści, było mi doskonale obojętne, co oni tam robią, żadna z tych powieści nie zaangażowała mnie emocjonalnie, nie pozostawiła żadnego wrażenia poza jednym - szkoda czasu i atłasu, ot co.
I tyle, pastwić się nie będę, albo one po prostu nie dla mnie, albo niestety słabe. Nastawienie miałam dobre, chęci wielkie, nie można mi zarzucić, że się nabzdyczyłam zanim jeszcze zaczęłam.
A może ostatecznie wyrosłam z takich powieści?
Ale jak w takim razie wytłumaczyć, że 'Coraz mniej olśnień' czy 'Wytwórnia wód gazowanych' tak mnie zachwyciły? Pamiętam do dziś, a kiedy przechodzę obok nich w polskiej bibliotece, zatrzymuję się na chwilę, żeby pogłaskać po grzbiecie. A przecież to jest ta sama kategoria. Nie będę się tu biczować, moim zdaniem słabe to i już.
Otóż czytam powieści różne, lżejsze, poważniejsze, ostatnio dorosłam do biografii, dzienników i opowieści non fiction. Reportaży kiedyś czytałam dużo, potem mniej, wracam ostatnimi zakupami, znowu mam na nie ochotę. Muszą mieć jeden mianownik - chciałabym, żeby w swojej kategorii były dobre, poruszające, napisane językiem nie zgrzytającym w oczach, oczekuję emocji.
Chcę zapłakać, chcę się uśmiać, zadumać (nie wszystko w jednej, ale chociaż albo to, albo to), a po skończeniu powieści przytulić i westchnąć ze smutku, że to już koniec.
Czy oczekuję zbyt wiele? Nie wydaje mi się, jeśli książka jest inna, jeśli nie porusza żadnej ze strun, ani tej wesołej, ani smutnej, ani melancholijnej, ani poznawczej, to po co ją czytać? Na co tracić czas?
Książki, o których tu teraz wspomnę, mogłabym pominąć milczeniem, ale tego nie zrobię, bo mam tu takich czytelników, którzy wiedzą, że je czytałam i czekają na moją ocenę, chociażby dlatego, że mamy podobny gust, a dobrze mieć kogoś, kto ostrzeże przed wtopą, kompletną stratą czasu, szczególnie kiedy na półkach masa nieprzeczytanych książek, a kompulsywne kupowanie nowych nie pomaga tego rozładować w czasie dającym się bliżej określić.
Mowa będzie o dwóch powieściach - 'Studni bez dnia' Katarzyny Enerlich i 'Dworek pod lipami' Anny Szepielak.
Pierwsza opisuje perypetie kobiety, która dopiero co została porzucona przez męża, dzieje się w Toruniu, który to bardziej mnie zaciekawił i do tej powieści przyciągnął niż treść, o której nie wiadomo było za wiele z doniesień czy informacji na okładce.
Druga to opowieść o szczęśliwej (?) mężatce, która postanawia odpocząć od męża z obciążeniami po poprzednim małżeństwie, bo jak łatwo można się domyślić, trudno się temu świeżemu związkowi rozwijać, kiedy demony przeszłości są wciąż obecne. Akcja dzieje się w dwóch nurtach czasowych, część druga w dziewiętnastym wieku, przeplata się ze sobą, wydawało mi się to ciekawe, chociaż jak teraz o tym myślę, nie mam pojęcia dlaczego? Chyba z rozpędu i uwielbienia dla kostiumowych powieści i seriali BBC.
Obie powieści czytałam w związku z Festiwalem Literatury Kobiecej, tak więc wybór nie był całkiem przypadkowy, jedynie kolejność czytania tak, te poszły na pierwszy ogień, bo oczekiwałam od nich wiele.
Naiwności siostro moja rodzona.
Obie napisane sprawnie, czepić się nie mogę, zdania gładko płyną w głowie, nic nie sterczy, nic nie dziabie w oczy, wydawałoby się pełen sukces. Niestety i jedna, i druga, są po prostu nudne i nijakie, nic mnie tam nie zaskoczyło, nie poruszyło, żeby chociaż zirytowało, ale nie, przeszło gładko i poooooszło. Już żadnej nie pamiętam, nie porusza żadnej struny, nie mam nawet dobrych, chociaż niejasnych wspomnień.
Nie czekałam w napięciu co dalej, nie przewracałam z niecierpliwością stronic, nie sekundowałam żadnej z postaci opowieści, było mi doskonale obojętne, co oni tam robią, żadna z tych powieści nie zaangażowała mnie emocjonalnie, nie pozostawiła żadnego wrażenia poza jednym - szkoda czasu i atłasu, ot co.
I tyle, pastwić się nie będę, albo one po prostu nie dla mnie, albo niestety słabe. Nastawienie miałam dobre, chęci wielkie, nie można mi zarzucić, że się nabzdyczyłam zanim jeszcze zaczęłam.
A może ostatecznie wyrosłam z takich powieści?
Ale jak w takim razie wytłumaczyć, że 'Coraz mniej olśnień' czy 'Wytwórnia wód gazowanych' tak mnie zachwyciły? Pamiętam do dziś, a kiedy przechodzę obok nich w polskiej bibliotece, zatrzymuję się na chwilę, żeby pogłaskać po grzbiecie. A przecież to jest ta sama kategoria. Nie będę się tu biczować, moim zdaniem słabe to i już.
czwartek, 5 grudnia 2013
Jestem bohaterem w swoim własnym domu
Niedawno byliśmy z mężem w gminie na jego badaniach. On po znieczuleniu nie mógł jechać, a ja nie bardzo mogłam w danej chwili prowadzić, więc wybraliśmy się pochodzić po sklepach i padło na takie z elementami do dekoracji wnętrz. Od dawna nie bywam w tego typu przybytkach, bo wszystko bym chciała, a to wydatek i w sumie zbieracze kurzu, takie durnostojki i obrazki.
Sklepy zawalone świątecznymi ozdobami, nie mogłam się kilku oprzeć, tym bardziej, że był czarny czwartek tzw. i wszystko 20% taniej. A to kaczki ubrane na świątecznie, a to koń na biegunach, a tam robin czyli nasz rudzik bodajże, ubrany w czapkę i szalik. Wszędzie kokardy, wieńce, jakieś obrusy i serwety, talerze i kubki. A na samej górze, co sobie winszuję, że wypatrzyłam, bo łatwo było ominąć wzrokiem, gdyż wisiały też pod sufitem choinki (takie jak dawniej, do góry nogami u powały) - zahaczony o półeczkę łazienkową, wisiał wieszak na papier toaletowy.
Cóż on ma wspólnego z książkami, spytacie? Dlaczego ona na blogu czytelniczym o tym pisze?
Otóż wieszak ma półeczkę. U normalnych ludzi pewnie na ręczniczek taki na jeden raz, co się gościom serwuje. Ale tu normalni ludzie nie mieszkają. Od razu oczami wyobraźni zobaczyłam tam książkę :-)
Bo ja czytam wszędzie.
I tak mam wspaniały wieszak spełniający wszystkie potrzeby mola książkowego.
Kindle się mieści, książka nawet duża i gruba też.
I tak zostałam bohaterem w swoim własnym domu :-)
Wielka radość ma rozmiary małych rzeczy.
Sklepy zawalone świątecznymi ozdobami, nie mogłam się kilku oprzeć, tym bardziej, że był czarny czwartek tzw. i wszystko 20% taniej. A to kaczki ubrane na świątecznie, a to koń na biegunach, a tam robin czyli nasz rudzik bodajże, ubrany w czapkę i szalik. Wszędzie kokardy, wieńce, jakieś obrusy i serwety, talerze i kubki. A na samej górze, co sobie winszuję, że wypatrzyłam, bo łatwo było ominąć wzrokiem, gdyż wisiały też pod sufitem choinki (takie jak dawniej, do góry nogami u powały) - zahaczony o półeczkę łazienkową, wisiał wieszak na papier toaletowy.
Cóż on ma wspólnego z książkami, spytacie? Dlaczego ona na blogu czytelniczym o tym pisze?
Otóż wieszak ma półeczkę. U normalnych ludzi pewnie na ręczniczek taki na jeden raz, co się gościom serwuje. Ale tu normalni ludzie nie mieszkają. Od razu oczami wyobraźni zobaczyłam tam książkę :-)
Bo ja czytam wszędzie.
I tak mam wspaniały wieszak spełniający wszystkie potrzeby mola książkowego.
Kindle się mieści, książka nawet duża i gruba też.
I tak zostałam bohaterem w swoim własnym domu :-)
Wielka radość ma rozmiary małych rzeczy.
wtorek, 3 grudnia 2013
Sekretna lista dla Mikołaja, która ma to do siebie, że się nie spełni
Tradycyjnie, jak co roku, robię sobie przyjemność grzebaniem w książkach, które mi się wymarzyły, ale ich na razie nie będę miała, z wielu względów, przeważnie prozaicznych. Moja rodzina nie robi zakupów w Polsce, jestem jedyną osobą, która może sobie coś zamówić, przecież nie będę sama sobie robić prezentu. Taka lista ma tę dobrą cechę, że jej komponowanie to już prawie jak posiadanie tytułu, czyli radość choinkowa jest, a potem wiem, co to ja chciałam i nie mam.
Uwielbiam popijanie kawy z kubka świątecznego i grzebanie w schowkach. Tak mnie to nakręca, że mi starcza, chociaż finału w postaci posiadania nie ma.
Nie jest to post żebraczy, żeby się nikt nie czuł głupio, że ja tu jakieś płacze uskuteczniam. Nic w tym stylu, po prostu czuję się jakbym była w Polsce i buszowała w księgarni :-)
Uwaga, startuję.
Po pierwsze pozycja, której szukam bezskutecznie od lat wielu, na Allegro bywa podobno, ale nigdy nie widziałam. Nie jest to więc kwestia ceny, a po prostu braku możliwości zakupu. Kto wie, może moim świątecznym cudem będzie ukazanie się jej na tej platformie zakupowej i będę mogła triumfalnie kliknąć KUP TERAZ :-)
2. Drugi tom Dziennika Pilcha, tu chyba nie muszę nic tłumaczyć. Miłość po prostu.
3. Nie znam tego jeszcze, wstyd i hańba
4. Przeczytałam Obławę, kolej na Kryptonim 'Liryka'
5. A jak już w tym temacie, mam na liście jeszcze i to:
6. Ciągle się na to czaję :-)
7. Jak zobaczyłam ten tytuł, wiedziałam, że muszę kiedyś go posiąść
8. Wznowiona 'Nikt nie woła'. Jak to nie woła, jak woła - ta powieść do mnie.
9. Żadne Boże Narodzenie z moich dziecięcych lat nie mogło się obyć bez Kabaretu Starszych Panów, poczytałabym chętnie
10. Ten tytuł wisi mi na liście od zeszłego roku, jakoś nie udało mi się go kupić, ale nadal pożądam
11. Petra Hulova, chwalona, w kręgu moich zainteresowań, a ja do tej pory nic nie mam i nie znam. Trzeba koniecznie nadrobić
12. Niedawno się ukazała i chętnie bym poczytała
13. Kino przedwojenne mnie kiedyś fascynowało, te dwie pozycje mnie nęcą
14. jak ja mogłam zapomnieć o tym?
15. I o tym (nie piję, to sobie chociaż poczytam, haha)
16. Blogerka Szepty w metrze dzisiaj napisała, że jakiś czas temu nikt nie przyszedł na spotkanie ze Zbigniewem Wodeckim związane z promocją jego książki w gdańskim empiku. Dziwne. Żeby tak nikt zupełnie? On ma niesamowite poczucie humoru i dystans do siebie, może być ciekawie.
17. Po angielsku też mam marzenia :-)
i do tego przypadkiem znalazłam box z filmami na podstawie jej powieści
Uff, ale się zmęczyłam tym zbieraniem moich marzeń na jedną stronę bloga. Przydałby się jakiś superowy fotel do czytania i odpoczynku. A ło taki
Ciekawa jestem Waszych listów do Mikołaja, macie jakieś książkowe marzenia?
Uwielbiam popijanie kawy z kubka świątecznego i grzebanie w schowkach. Tak mnie to nakręca, że mi starcza, chociaż finału w postaci posiadania nie ma.
Nie jest to post żebraczy, żeby się nikt nie czuł głupio, że ja tu jakieś płacze uskuteczniam. Nic w tym stylu, po prostu czuję się jakbym była w Polsce i buszowała w księgarni :-)
Uwaga, startuję.
Po pierwsze pozycja, której szukam bezskutecznie od lat wielu, na Allegro bywa podobno, ale nigdy nie widziałam. Nie jest to więc kwestia ceny, a po prostu braku możliwości zakupu. Kto wie, może moim świątecznym cudem będzie ukazanie się jej na tej platformie zakupowej i będę mogła triumfalnie kliknąć KUP TERAZ :-)
2. Drugi tom Dziennika Pilcha, tu chyba nie muszę nic tłumaczyć. Miłość po prostu.
3. Nie znam tego jeszcze, wstyd i hańba
4. Przeczytałam Obławę, kolej na Kryptonim 'Liryka'
5. A jak już w tym temacie, mam na liście jeszcze i to:
6. Ciągle się na to czaję :-)
7. Jak zobaczyłam ten tytuł, wiedziałam, że muszę kiedyś go posiąść
8. Wznowiona 'Nikt nie woła'. Jak to nie woła, jak woła - ta powieść do mnie.
9. Żadne Boże Narodzenie z moich dziecięcych lat nie mogło się obyć bez Kabaretu Starszych Panów, poczytałabym chętnie
10. Ten tytuł wisi mi na liście od zeszłego roku, jakoś nie udało mi się go kupić, ale nadal pożądam
11. Petra Hulova, chwalona, w kręgu moich zainteresowań, a ja do tej pory nic nie mam i nie znam. Trzeba koniecznie nadrobić
12. Niedawno się ukazała i chętnie bym poczytała
13. Kino przedwojenne mnie kiedyś fascynowało, te dwie pozycje mnie nęcą
14. jak ja mogłam zapomnieć o tym?
15. I o tym (nie piję, to sobie chociaż poczytam, haha)
16. Blogerka Szepty w metrze dzisiaj napisała, że jakiś czas temu nikt nie przyszedł na spotkanie ze Zbigniewem Wodeckim związane z promocją jego książki w gdańskim empiku. Dziwne. Żeby tak nikt zupełnie? On ma niesamowite poczucie humoru i dystans do siebie, może być ciekawie.
17. Po angielsku też mam marzenia :-)
i do tego przypadkiem znalazłam box z filmami na podstawie jej powieści
Uff, ale się zmęczyłam tym zbieraniem moich marzeń na jedną stronę bloga. Przydałby się jakiś superowy fotel do czytania i odpoczynku. A ło taki
Ciekawa jestem Waszych listów do Mikołaja, macie jakieś książkowe marzenia?
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Obława - bezpieka wobec pisarzy
Dygresja tytułem wstępu.
W moim domu rodzinnym, za czasów PRL, w ogóle nie mówiło się o polityce, o działaniach bezpieki, o Katyniu, ale też nie sławiło się komuny. Po prostu życie toczyło się tak, jakbyśmy żyli w nicości politycznej. Oczywiście tylko dla mnie, bo jak się okazuje, co wychodzi teraz po latach, gdzieś za kulisami sceny, którą była moja młodość, była rozpacz i tęsknota za zabitym w Katyniu bratem i synem. Był wuj, który został odcięty w Londynie, była inwigilacja ojca (pewnie z powodu jednego brata zamordowanego, a drugiego 'na wolności' w UK), generalnie kicha, ale ja o tym nie wiedziałam nic.
Moja szkoła lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to panie nauczycielki po linii partyjnej, harcerstwo (nieupolitycznione, ale też i nie opozycyjne), dużo sportu (pan od wu-ef łapiący za cycki, kiedy przeskakiwałyśmy przez kozła) i czytanie książek. Żyłam sobie jak pantofelek polityczny, nic a nic nie wiedziałam, co się dzieje, pełna naiwność i wiara, że Telerankowa niewidzialna ręka odmieni świat.
Nie moja wina, chociaż teraz mi głupio, że jakoś wcześniej na oczy nie przejrzałam.
Kiedy dostałam od Kariny, fejsowej koleżanki, kod do Audioteki na książkę do posłuchania, nie miałam pojęcia, co sobie za niego sprawić. Osiołkowi w żłoby dano i te sprawy. To mniej więcej tak, jak z pytaniem o ulubioną książkę, normalnie mogłabym tygodniami rozmawiać o tym, ale jak pytają - ciemność widzę.
Aż tu nagle objawiła mi się audioksiążka - Obława Joanny Siedleckiej. Oczy mi się zaświeciły jak u królika Duracella i już wiedziałam, że nic innego mnie nie ucieszy bardziej.
Joanna Siedlecka napisała tę książkę w formie zbioru reportaży o kilkunastu pisarzach z tamtego okresu. Nie jestem polonistką, ale moja mama studiowała ten kierunek i wiele się za dziecka nasłuchałam o różnych pisarzach czy poetach. Dorastałam w gąszczu tych nazwisk i otoczona ich książkami. Mama miała pokaźną bibliotekę, dość dobrze wyposażoną i ja tam całymi godzinami siedziałam, grzebałam i podczytywałam. Co z tego rozumiałam, to już inna rzecz.
Podobała mi się ta książka. Dla osoby, która w ogóle nic nie wie o inwigilacji i prześladowaniach pisarzy w tamtym czasie, jest to ciekawy materiał. Czułam się 'jak w domu', kiedy słuchałam o Szaniawskim i jego kłopotach z podupadającym majątkiem, o Jasienicy i jego żonie donosicielce (ta historia była mi akurat znana wcześniej), o Iredyńskim i o tym jak go wrobili w gwałt i skandal obyczajowy tak skutecznie, że przesiedział 6 lat, o Kornackim, mężu Heleny Boguszewskiej, którego wielotomowe dzienniki, które nazwał Kamieniołomy (bo pisanie ich przypominało mu pracę w tychże) go zgubiły, o Wańkowiczu, Grzędzińskim, Bąku i harcmistrzu Łosiu, który okazał się lubić młodych chłopców, co go dodatkowo zgubiło.
Przewijają się wszyscy najważniejsi tamtego okresu, bo mowa przecież o całym środowisku, więc jest między innymi i o Iwaszkiewiczu, Putramencie, Andrzejewskim, Auderskiej, Kowalskiej, Hłasce, pośrednio o Mazowieckim, Michniku, Olszewskim, czyli ówczesnej opozycji.
Wiem, że badacze mogliby się czepić tego czy owego fragmentu, czy zdjęcie pochodzi z tego okresu, czy późniejszego, znawcy pewnie kręcili nosem na jedną czy drugą tezę, ale dla mnie ten temat jest całkiem nowy i materiał zawarty w tej książce otworzył oczy.
Zachęciło mnie to do grzebania dalej, do sięgnięcia do większej ilości źródeł i opracowań, przecież o to chodzi między innymi, kiedy wydaje się takie tytuły, żeby były one zawleczką do granatu poznania, zaczątkiem dalszego grzebania w innych materiałach.
Zawsze wydawało mi się, że pisarz to ma klawe życie, bo kto by go poważnie traktował za komuny. Okazuje się, że inwigilacja na wszelki wypadek rozgałęziała się na wszystkie środowiska, bo nigdy nie wiadomo, co gdzie i jakim kwiatem zakiełkuje.
W moim domu rodzinnym, za czasów PRL, w ogóle nie mówiło się o polityce, o działaniach bezpieki, o Katyniu, ale też nie sławiło się komuny. Po prostu życie toczyło się tak, jakbyśmy żyli w nicości politycznej. Oczywiście tylko dla mnie, bo jak się okazuje, co wychodzi teraz po latach, gdzieś za kulisami sceny, którą była moja młodość, była rozpacz i tęsknota za zabitym w Katyniu bratem i synem. Był wuj, który został odcięty w Londynie, była inwigilacja ojca (pewnie z powodu jednego brata zamordowanego, a drugiego 'na wolności' w UK), generalnie kicha, ale ja o tym nie wiedziałam nic.
Moja szkoła lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to panie nauczycielki po linii partyjnej, harcerstwo (nieupolitycznione, ale też i nie opozycyjne), dużo sportu (pan od wu-ef łapiący za cycki, kiedy przeskakiwałyśmy przez kozła) i czytanie książek. Żyłam sobie jak pantofelek polityczny, nic a nic nie wiedziałam, co się dzieje, pełna naiwność i wiara, że Telerankowa niewidzialna ręka odmieni świat.
Nie moja wina, chociaż teraz mi głupio, że jakoś wcześniej na oczy nie przejrzałam.
Kiedy dostałam od Kariny, fejsowej koleżanki, kod do Audioteki na książkę do posłuchania, nie miałam pojęcia, co sobie za niego sprawić. Osiołkowi w żłoby dano i te sprawy. To mniej więcej tak, jak z pytaniem o ulubioną książkę, normalnie mogłabym tygodniami rozmawiać o tym, ale jak pytają - ciemność widzę.
Aż tu nagle objawiła mi się audioksiążka - Obława Joanny Siedleckiej. Oczy mi się zaświeciły jak u królika Duracella i już wiedziałam, że nic innego mnie nie ucieszy bardziej.
Joanna Siedlecka napisała tę książkę w formie zbioru reportaży o kilkunastu pisarzach z tamtego okresu. Nie jestem polonistką, ale moja mama studiowała ten kierunek i wiele się za dziecka nasłuchałam o różnych pisarzach czy poetach. Dorastałam w gąszczu tych nazwisk i otoczona ich książkami. Mama miała pokaźną bibliotekę, dość dobrze wyposażoną i ja tam całymi godzinami siedziałam, grzebałam i podczytywałam. Co z tego rozumiałam, to już inna rzecz.
Podobała mi się ta książka. Dla osoby, która w ogóle nic nie wie o inwigilacji i prześladowaniach pisarzy w tamtym czasie, jest to ciekawy materiał. Czułam się 'jak w domu', kiedy słuchałam o Szaniawskim i jego kłopotach z podupadającym majątkiem, o Jasienicy i jego żonie donosicielce (ta historia była mi akurat znana wcześniej), o Iredyńskim i o tym jak go wrobili w gwałt i skandal obyczajowy tak skutecznie, że przesiedział 6 lat, o Kornackim, mężu Heleny Boguszewskiej, którego wielotomowe dzienniki, które nazwał Kamieniołomy (bo pisanie ich przypominało mu pracę w tychże) go zgubiły, o Wańkowiczu, Grzędzińskim, Bąku i harcmistrzu Łosiu, który okazał się lubić młodych chłopców, co go dodatkowo zgubiło.
Przewijają się wszyscy najważniejsi tamtego okresu, bo mowa przecież o całym środowisku, więc jest między innymi i o Iwaszkiewiczu, Putramencie, Andrzejewskim, Auderskiej, Kowalskiej, Hłasce, pośrednio o Mazowieckim, Michniku, Olszewskim, czyli ówczesnej opozycji.
Wiem, że badacze mogliby się czepić tego czy owego fragmentu, czy zdjęcie pochodzi z tego okresu, czy późniejszego, znawcy pewnie kręcili nosem na jedną czy drugą tezę, ale dla mnie ten temat jest całkiem nowy i materiał zawarty w tej książce otworzył oczy.
Zachęciło mnie to do grzebania dalej, do sięgnięcia do większej ilości źródeł i opracowań, przecież o to chodzi między innymi, kiedy wydaje się takie tytuły, żeby były one zawleczką do granatu poznania, zaczątkiem dalszego grzebania w innych materiałach.
Zawsze wydawało mi się, że pisarz to ma klawe życie, bo kto by go poważnie traktował za komuny. Okazuje się, że inwigilacja na wszelki wypadek rozgałęziała się na wszystkie środowiska, bo nigdy nie wiadomo, co gdzie i jakim kwiatem zakiełkuje.
Niedawno, dzięki wpisowi u Remigiusza Grzeli na blogu, dowiedziałam się o filmie nadawanym przez TVP Historia "Współpracowałem z TW Ewa-Max", zaledwie półgodzinny dokument, a tak mną wstrząsną, że do tej pory mi oko lata. Historia zakochanej kobiety, której nie przeszkadzało to donosić na męża, a wcześniej partnera (wierzę, że Nena kochała Jasienicę) jest poruszająca sama w sobie, ale zobaczyć emerytowanego esbeka, który przechadza się po mieście i wspomina, w domyśle, stare dobre czasy, jest w jakiś sposób skandalicznie "obsceniczna". Zagląda on do miejsc, gdzie przyjmował raporty, odwiedza córkę Jasienicy z siatą pełną słodkich upominków, bo tak został wychowany, że się do kogoś idzie z czekoladą Goplany cholera, zapalający znicz na grobie Jasienicy i Neny - to jak bieganie po mieście i rozchylanie płaszcza zboka przed niewinnymi pannicami.
Facet aż podrygiwał z emocji, gwiazdorzył aż mdliło, kiedy chodził po Warszawie śladami dawnych lokali kontaktowych, miejsc spotkań, kiedy wspomina swoją pracę i życie zawodowe. Zadbany, z nienagannymi sztucznymi zębami, widać, że nadal ma dobrą opiekę i dobrą emeryturę, kto wie, może nawet leczy się tam, gdzie nasz prezydent i premier. Wygląda na to, ze w żaden sposób nie zapłacił za swoją wcześniejszą działalność, a teraz za cenę naszego poznania, dodatkowo czuje się odgrzebaną po latach gwiazdą.
Te myśli przywołują u mnie mdłości, nie umiem się jakoś w tym odnaleźć. Za mało o tym wiedziałam wcześniej i to mnie teraz ze zdwojoną siłą uderza.
Zajawkę tego dokumentu można zobaczyć na You Tube TU
Subskrybuj:
Posty (Atom)