Przeczytałam tę powieść w ramach mojego book club i się cieszę, że mnie do tego zmusili, bo gdyby nie, to po obejrzeniu filmu Żona podróżnika w czasie, w życiu nie sięgnęłabym po kolejną powieść tej autorki. Nic na to nie poradzę, że Time Traveller's Wife mnie zawiodła na całej linii. I to po takie reklamie, po takich zachwytach! Wynudziłam się na filmie, historia wydała mi się nuuuuudna, wcale nie intrygująca, wręcz przeciwnie, strasznie mnie irytowało to jego wieczne znikanie.
No, ale sięgnęłam po Lustrzane odbicie akurat w tym samym czasie, kiedy miałam okazję obejrzeć film, a poza tym od razu zorientowałam się, że ta historia to mi akurat pasuje wyjątkowo.
Już kiedy zajrzałam na skrzydełko książki, wiedziałam, że to może być coś ciekawego.
Bliźniaczki Julia i Valentina Poole są normalnymi, amerykańskimi nastolatkami. Poza tym, że jedna jest lustrzanym odbiciem drugiej, czyli wszystkie jej narządy są po przeciwnej stronie niż normalnie. Nie wiedzą, co ze sobą zrobić w życiu, zaczęły studia, ale je porzuciły. Nie mają pracy, zyją sobie wygodnie u rodziców w domku na przedmieściach i czekają nie wiadomo na co. I się doczekały. W książkach to się zdarza :-)
Ich ciotka umiera w Londynie i zostawia im swoje mieszkanie i pokaźną sumę pieniędzy. Mają w nim zamieszkać przynajmniej na rok, zanim zdecydują się je sprzedać. A, i ich rodzice - siostra zmarłej i jej mąż - nie mają prawa wstępu do mieszkania. Taki jest warunek testamentu.
Jest też rodzinna tajemnica, pozostawione pamiętniki i wielka ciekawość - co się zdarzyło między siostrami, że jedna z nich wyjechała z narzeczonym do USA?
Mieszkanie mieści sie nie byle gdzie, a dobrej dzielnicy zaraz obok cmentarza Highgate.
Piętro wyżej mieszka Martin z jego żoną, on ma nerwicę natręctw, do tego agorafobię i nie opuszcza w ogóle mieszkania. Zajmuje się układaniem krzyżówek, pracuje z domu.
Niżej mieszka Robert, owdowiały partner ciotki. Młodszy od niej, nawet znacznie, ale czy prawdziwa miłość zna granice? Robert pracuje na cmentarzu jako wolontariusz, a do tego pisze pracę o tymże.
Bohaterem książki jest też sam cmentarz, niezwykle ciekawe miejsce.
Elspeth, zmarła ciotka, odeszła cieleśnie, ale jej duch nada pozostaje w budynku.
Nic więcej nie powiem, bo nie chcę popsuć Wam czytania.
Podobało mi się bardzo. Nie lubię czytać o duchach i nie szukam takich opowiastek. A jak już trafię, musi być dobre, bo inaczej odkładam, nie mam czasu na słabizny jakieś. Z drugiej strony jeśli dobre, interesuje mnie, bo ja w wierzę w wędrówkę dusz i spodziewam się, że część jest nadal wśród nas. Wierzę, ale nie zgłębiam tego tematu, po prostu przyjmuję to do wiadomości jako rzecz naturalną. Czytając tę opowieść nie miałam uczucia sztuczności, zmyślania na siłę, modzenia pod publikę. To jest po prostu dobra historia.
Nie wiem, jakie jest polskie tłumaczenie, ale po angielsku czyta się fantastycznie. Przy okazji dowiedziałam się, że nazwa ulubionego przysmaku Frania, Frolica, pochodzi od angielskiego słowa frolic (kto by pomyślał!) i znaczy tyle co hasać, brykać. To będzie moje ulubione słowo na najbliższy czas :-)
A na dokładkę wstawiam tu piosenkę Anny Marii Jopek z jej nowej płyty Sobremesa. Jezu, jaka ta piosenka jest piękna. I proszę się nie zżymać na używanie imienia syna Boga nadaremno, bo to jest wcale nie nadaremno - ta kobieta została przez stwórcę zaopatrzona w taki talent, że tylko Jezu tu pasuje.