Poza tym poległam na czytaniu The book of tomorrow Cecylii Ahern, ale nie mówię, że do niej nie wrócę, po prostu mam jakiś kryzys. To samo z Dożywociem Marty Kisiel, ta historia jest tak niedorzeczna, że aż mi jakoś nie idzie, chociaż nie mogę się do niczego przyczepić, uśmiałam się kilka razy, ale trzysta stron 'że ma być na zabawnie w każdym zdaniu', to dla mnie za dużo. Moja własna, kupiona głównie dla córki, dam jej szansę, ale za jakiś czas. Książce nie córce :-)
Na troski i zgryzoty postanowiłam w zeszłą niedzielę urządzić seans polskich komedii, co je nabyłam drogą kupna po cenie specjalnej. Och Karol 2 i Jak się pozbyć cellulitu. Pierwsza mnie pozytywnie zaskoczyła, kilka razy uśmiałam się jak norka (blue też, czyli norki z nas dwie), Adamczyk był nawet ok, chociaż bałam się, że się powtarza trochę. Mina Frycza bezcenna, rady Zborowskiego też, Foremniak nawet mnie nie denerwowała, ale dykcję nadal ma żałosną (zęby zmieniła, czy bodoks nie zadziałał tam gdzie trzeba? co jest?), Mucha jest jak Doda, co by nie robiła, na to samo wychodzi. Aktorka z niej żadna, a tak się dobrze zapowiadała. Film o dziwo cuzamen do kupy całykiem przyzwoity.
Natomiast Jak się pozbyć cellulitu- m-a-s-a-k-r-a. Gdyby nie Dominika Kluźniak to bym wyłączyła. Imponująca była tylko czołówka, która mi się kojarzy z dobrymi filmami. Ależ Amerykanie musieli być zawiedzeni, ciekawe ile kasy umoczyli. W życiu bym się takiego gniota nie spodziewała po tym scenarzyście. Przez litość nie wymienię nazwiska, sami sobie poszukajcie, jest szansa, ze wam się nie będzie chciało i ujdzie mu na sucho. Ten film nie powinien nosić tytułu - jak się pozbyć cellulitu, a jak się pozbyć dobrego imienia. Teraz będzie musiał twórca ciężko pracować, żeby widzowie znowu mu uwierzyli. A tak dobrze żarło i zdechło.