Od Adama może, przecież od niego wszystko... :-)
Adam Ferency czyta tę powieść. On nigdy niczego nie schrzanił - uwielbiam w języku polskim dopuszczalność wielokrotnego zaprzeczenia, jak to brzmi! I jako aktor, i jako lektor jest fenomenalny. Szczególnie do takiej powieści trzeba było kogoś z głosem pasującym do ostoi spokoju w czasie, kiedy najmniej spokojnie było.
Po wojnie Józef Bronowicz wraca do domu, ale nie odnajduje się w nowej rzeczywistości. Życie w niewoli, chociaż przez niektórych uważane za dużo lepsze od życia w obozie koncentracyjnym, i racja, dla więzionych lepsze nie było, bo zabranie wolności jest zawsze jednakowo trudne, a i o okropnościach w obozach wielu z nich nie wiedziało jeszcze. Zostawia żonę i emigruje na Mazury. Jak to emigruje? - spytacie i będziecie mieli rację, przecież to nadal Polska. Ano wewnętrznie izoluje się od powojennej rzeczywistości dekując się na wsi i udaje, że tego wszystkiego nie ma. Trochę mi to przypomina chowanie głowy w piasek, ale ja to rozumiem, bo wydaje mi się, że i ja jestem teraz zadekowana w dalekiej prowincji Europy, izolując się od współczesności, która mnie trochę przeraża.
Czego nie rozumiem, to faktu, że oficer, ułan jazłowiecki, człowiek dumny i honorowy, podąża za tym swoim chceniem i pozostawia żonę z córką same w Warszawie. W tamtych czasach mężczyźni bardzo poważnie rozumieli swój obowiązek i wcale nie było to takie powszechne i pochwalane. No, ale z drugiej strony wojna różnie ludzi zmieniała.
Jeśli myślicie, że za dużo Wam zdradziłam, nie obawiajcie się, to wszystko jest w tle, bo akcja powieści toczy się wyłącznie na mazurskiej wsi, pokazuje życie niespieszne, wręcz idylliczne, przeplatane jedynie zdarzeniami bardziej dramatycznymi, jak spotkaniem ludzi z lasu albo konfliktem z kłusownikami, którzy z racji funkcji, są nietykalni. Na wieś przyjeżdża Tomek, wnuk Bronowicza, matka chce go tam ukryć, gdyż jej mąż został aresztowany przez bezpiekę i nie wiadomo, czy nie odbije się to na rodzinie, a gdyby zabrali także i ją, synowi groziłby dom dziecka. Dorastanie w tym spokojnym zakątku Polski, wyspie szczęśliwości zdawałoby się, bo przecież te powojenne czasy gdzie indziej, wszyscy wiemy, dalekie od idylli były, dojrzewanie wnuka, nawiązywanie się więzi między nim a dziadkiem, dziecięce dobrotki dnia codziennego - jazda konno, łowienie raków, gra w szachy, zabawa żołnierzykami, szkoła, zabawa z córką gospodyni - to wszystko składa się na opowieść, która plastrem miodu kładzie się na sercu i przypomina swoje dzieciństwo - prawdziwe lub takie, które chciałoby się mieć, o którym czytało się w książkach, Trochę przypominało mi to Dzieci z Bullerbyn, gdyby nie to, że i dziadek jest głównym bohaterem, jego życie, romans z gospodynią Urszulą, wizyty u współmieszkańców wsi i okolic, nowy potomek wreszcie, relacje z córką i na odległość z żoną.
Książka nie pozbawiona jest elementów społeczno-politycznych - mieszanie się z Ukraińcami, stosunek do Niemców i Mazurów, rozmowy z nauczycielką - można by się tego uczepić, ale ja nie mam w sobie nienawiści, żalu ani niechęci i nie będę tego w sobie teraz na siłę i sztucznie wzniecać. Moi rodzice, mama szczególnie, wyrażała się kiedyś bardzo niepochlebnie o naszej sąsiadce Ukraince, nie lubiła jej i robiły sobie na złość, a mnie to pamiętam męczyło i brzydziło. Kiedy już byłam dorosła, z dzieckiem w wózku na podwórku, zatrzymałam się przy płocie, porozmawiałam, wielokrotnie potem to robiłyśmy i bardzo sobie ceniłam jej życzliwość, empatię, łagodność, ludową mądrość i zachodziłam w głowę - po co matce była ta wieloletnia sąsiedzka wojna?
Wszystko we mnie zawsze się buntuje przeciw temu, dlatego powieść, gdzie pokazany jest świat, w którym ludzie współżyją w symbiozie, pomagają kiedy trzeba, nie wchodzą z butami w czyjeś życie, kiedy nie należy, bardzo mi pasuje i polecam.
Ostatni rozdział audiobooka odsłuchałam w nocy w łóżku, czego nigdy nie robię. Słucham wszędzie, poza fotelem i pozycją leżącą, bo usypiam, ale tym razem bardzo byłam ciekawa końca, poza tym mąż się wścieka, kiedy czytam przy zapalonym świetle, kiedy on chcę już spać, a ja tak chciałam coś jeszcze, zanim przyjdzie sen. Ciemno, że oko wykol, w uszach głos Ferencego, malujący obraz pożegnania, odjeżdżającej furmanki, psa jeszcze biegnącego chwilę za nią, mijanych ludzi i żalu po utracie - bardzo sugestywny język - nie lubię eksperymentów, wolę taki - piękny, magia, emocje, oczywiście spłakałam się jak bóbr. Jest to powieść bardzo intymna, pewnie wiele w niej wątków biograficznych, wydaje mi się, że z założenia miała być pochwałą prostego życia i tego, że nie należy go zbyt komplikować, bo to ludziom po prostu nie wychodzi.
Za możliwość odsłuchania dziękuję