Wstałam dzisiaj godzinę wcześniej niż zamierzałam, bo mi wyrzuty sumienia nie dały spokoju, że Was tak zaniedbałam i nic dalej nie opowiadam. Nie żebym myślała, że ktoś czeka i wargi przygrywa, ale gdyby jednak taka osoba była, to nie fair tak milczeć.
Tłumaczyć nie będę za długo, wiadomo, życie nie daje miejsca na przyjemności, a obowiązków kupa (kupą mości panowie).
Puściłam sobie Rumer, słucham, za oknem ptaki dodatkowo trelują, popijam kompot rabarbarowy wymieszany z wiśniowym kiślem (wymysł małżona, który świetnie sprawdza się w lecie) i oddaję się wspomnieniom targowym.
Skłamałabym, że Targi to głównie blogerzy, pisałam o tym, że ważni, ale przecież nie mogłam poprzestać na rozmowach z nimi, książki i pisarze czekali na mnie. Może nie na mnie, ale na czytelników takich jak ja.
No właśnie, pisarze. Widziałam gdzieś dyskusje, czy warto do nich chodzić i w kolejkach wystawać, że to 'macanie' się ze słynnymi ludźmi nie ma sensu i takie tam. Nigdy nie biegałam po autografy do muzyków, nie polowałam na ulicy czy podczas festiwalu na podpisy aktorów, nie dopadam znanych ludzi w pociągu, restauracji czy sklepie, nie w moim to stylu, ale na targach pisarze się niejako też wystawiają i pewnie bardziej boją się tego, że nikt nie przyjdzie, niż tego, że przyjdzie fanów za dużo. Do wszystkich nie biegam, tylko dlatego, że znam z twarzy, poszłam tylko do tych, którzy mnie zachwycają, których lubię albo cenię za ostatnią książkę na przykład. Nie do wszystkich mi się udało dotrzeć, bo jak stałam gdzieś w kolejce do jednego, to inny też akurat podpisywał, albo zwyczajnie przegapiłam, bo za późno przyszłam (Passent), albo nie wiedziałam, ze podpisuje po raz drugi (Enerlich i Kalicińska), albo przegapiłam w masie nazwisk i zupełnie nie wiedziałam o tym, że się spotyka z czytelnikami (tak jak o mało nie zdarzyło się to z Krystyną Nepomucką).
Miałam też przykazanie od córki, znaleźć Jarosława Grzędowicza i Pilipiuka i tak też zrobiłam, byli pierwszymi, do których się udałam.
Nigdy wcześniej nie widziałam pana Grzędowicza na oczy, nie wiem, dlaczego szukałam raczej kogoś w stylu Pilipiuka, haha. Nie wiedziałam też, że Maja Lidia Kossakowska jest żoną mistrza Lodowego Ogrodu, stałam w tej kolejce i oburzona myślałam - jak jej musi być przykro, że do niego dłuuuuuga kolejka, a do niej niewiele osób podchodzi, jak wydawnictwo mogło ich razem posadzić, co za brak wyczucia... i tak dalej w ten deseń. Oczywiście pognałam do niej, chociaż nic nie czytałam, zależało mi, żeby nie czuła się źle przy tym stoliku. Od razu się im przyznałam, że ja to jeszcze nie czytałam, ale córka i mąż są wielkimi fanami Pana Lodowego Ogrodu i ja też na pewno przeczytam. Wiem, ze nie jestem modelowym fanem tej dwójki, czyli powinnam mieć w oczach miłość i oddanie absolutne, ale doceniam to, nie omieszkałam powiedzieć, że ktoś napisał książkę, która jest czytana przez kobiety i mężczyzn, w każdym wieku, od 15-60 albo i dalej, i każdy po przeczytaniu pozostaje oczadziały. Już dawno bym sięgnęła po tę serię, ale córka mnie odstraszyła (chwilowo), że za brutalna dla mnie, że takie opisy, nie dam rady. Jestem zdecydowana zaryzykować.
W emocjach, już w domu, podpisując autografy, bo niektórzy maziaja zrobią, a potem bądź człowieku mądry, kto zacz - zrobiłam z Jarosława Jakuba. Sorry.
Tutaj z Panią Ireną Matuszkiewicz, miłe spotkanie. Lubię jej książki, chociaż na niektóre jestem za stara, ale jej kryminały w lekkim stylu mi się podobały. Ma styl, który pamiętam z książek podkradanych mamie, takie lata 70/80-te. Bez urazy, to komplement.
W Pałacu Kultury było tak gorąco, a każdy ubrany cieplej, bo na zewnątrz chłodnawo i deszcz, że wszyscy czytelnicy lądujący u stolika pisarza, po przebrnięciu przez tłumy, wyglądali na zmęczonych, czerwoni i spoceni jak knury, okropne. Do tego emocje, adrenalina, u niektórych naprawdę wielka, też dodawały rumieńców. Dlatego nie będę za wielu moich zdjęć pokazywać, żeby sobie obciachu oszczędzić.
Do Urszuli Dudziak kolejka była długaśna, ale cierpliwie czekałam, bo kupiłam właśnie jej wspomnieniową książkę i ciekawa byłam autorki na żywo. Czas zleciał szybko, bo w kolejce, jak to w takich bywa, spotkałam dwie przemiłe panie i sobie gawędziłyśmy. Wcześniej podczytałam fragmenty Ja(zz) Urbanatora Makowieckiego, o Dudziakowym byłym mężu, Michale Urbaniaku, i chociaż nie miałam w planach kupna tej książki, tak się zachwyciłam tym, co tam wyczytałam, że od razu ją nabyłam. Mam teraz dwie o ciekawych latach jazzu, muzycznych w ogóle, w Polsce i na świecie, a to wszystko widziane oczami byłej pary.
Pani Urszula świeciła jak elektrownia atomowa i tyleż od niej energii biło. Jest piękna, jeszcze bardziej niż w TV, włosy do pozazdroszczenia, zmarszczek nie brak, ale jakie piękne to zmarszczki. Zresztą jej uroda wynika z tej energii od niej bijącej i pozytywnego nastawienia do świata. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak człowiek odnosi sukces i ma pieniądze to nic dziwnego, ze taki hurra optymistyczny. Hmm, trzeba pamiętać, że każdy ma swoje problemy i niepowodzenia, nawet bogacze i gwiazdy.
Zajrzałam też do Marii Ulatowskiej, podziękować za wysłanie wygranych u niej książek, nie czytałam jeszcze, ale bardzo się cieszę na spotkanie z Panią Eustaszyną i bohaterkami Domku nad Morzem. Pewnie teraz w lato takie lektury smakują najlepiej. Chociaż gdzieś czytałam, że właśnie w lecie powinno się czytać lektury trudniejsze, a zimą te lżejsze. Pewnie najlepszym wyborem jest sięgać po to, na co akurat człowiek ma ochotę.
Pani Eustaszyno, uwaga nadchodzę
A tak w ramach anegdoty, okazało się, że Pani Maria mieszka w bloku, w którym ja też mieszkałam w Warszawie, 4 piętra niżej zaledwie, całkiem możliwe, że się rano w windzie spotykałyśmy. Jak to człowiek nigdy nie wie, z kim ...
Ten autograf powinien być na końcu, bo go zdobyłam ostatnim rzutem na taśmę, i to tylko i wyłącznie dzięki przyjaciółce Agnieszce, która przyszła na Targi mnie stamtąd odebrać i w drodze do wyjścia zwróciła mi uwagę, że na stoisku Akapit Press jest właśnie Krystyna Nepomucka. A mnie, jak na złość, skończyło się miejsce na karcie pamięci w aparacie, glupio mi było przy niej przeglądać i szukać, co wyrzucić, a z emocji zapomniałam, ze mam przy sobie dwie komórki z aparatami i to całkiem niezłymi. I nie mam zdjęcia. A tak kocham Panią Krystynę. Od czasów młodzieńczych, kiedy to sięgałam po mamine zbiory, a tam Nepomucka i Fleszarowa-Muskat na poczesnym miejscu. Jej seria o Małżeństwie,Miłości, Rozwodach Doskonałych / Niedoskonałych to majstersztyk. Potem druga o miłości Polki i Niemca, też świetna, pisała też dla młodzieży. Prześmieszna Floryda Story mnie też urzekła. A Dusza na Skalpelu... mogłabym tak wymieniać wszystkie bez wyjątku, każdą czytałam, jestem jej wielką fanką. Bardzo się wzruszyłam, to była przemiła rozmowa. Nikogo nie było w kolejce, miałyśmy czas. Powiedziała, ze kończy nową powieść, ja na to, kiedy będzie w księgarniach, a ona, że wolno jej wszystko idzie, bo ma już 92 lata (!!!) i już nie jest taka szybka, jak kiedyś. Opowiedziała jeszcze trochę o sobie, zadumałam się, czy uda nam się jeszcze raz spotkać, zebym mogła to zdjęcia zrobić, pewnie już nie, może nie chcieć na targi za rok przybyć. Zwróćcie uwagę na charakter pisma, stara szkoła stylu
Do Grocholi to ja zawsze, kiedy ją widzę, bo ona ma w sobie tyle radości, ze szok. Wiem, że niektórzy krytykują jej ostatnie felietony pisane z córką, ale mnie się podobają, bo przypominają moje rozmowy z Michaliną.
A to było najbardziej wyczekiwane spotkanie tych Targów, z Anną Fryczkowską, której książki od pierwszej pokochałam, wszystkie przeczytałam (tę ostatnią właśnie kończę).
I jaka piękna dedykacja.
Na końcu autograf Pilipiuka, który dodaje małe rysuneczki. A pisze w dziwny sposób trzymając pióro. Mam zdjęcie, ale z obcą czytelniczką, może by sobie nie życzyła pokazywanie jej u mnie.
Mam jeszcze wspaniała dedykację w książce Colina Thubrona 'Po Syberii'. Wiecie, znacie mnie, ja wszystko, co o Rosji, chętnie zjadam. Widziałam, że stoi szpakowaty pan i nic nie robi, z nikim nie rozmawia, ale nie był to stolik, jak innych autorów, tylko taki stojący bufecik. A tam, na stoisku Agory, kawę podwali i ciastka, to myślałam, że on czeka właśnie na coś do popicia. Potem jednak zorientowałam się, ze to autor podpisuje książkę i znowu obudziła się w mnie litość, że on tak stoi i nikt. Idę do młodzieńca, przemiłego zresztą, który mnie wcześniej obsługiwał, bo oczywiście zakupiłam tam Szczygła i inne tytuły, pytam, co ten pan napisał i gdzie to jest do obejrzenia, bo przecież przy nim nie będę kartkować. A młodzieniec podaje mi Po Syberii właśnie. Otworzyłam, przeczytałam kilka dań tu, kilka tam, oczywiście oczadziałam i w te pędy lecę do autora, jeszcze nawet za nią nie zapłaciłam, bo nagle mi się wydawało, że on mi zaraz ucieknie. Dzięki temu, że nikogo nie było przy nim, mogliśmy zamienić kilka słów, dłuższą chwilę pogawędzić. Przemiły, ciekawy człowiek, a do tego zrealizował moje marzenie, czyli podróżował po Syberii. Zdjęcia autografu nie mam i już nie mam czasu lecieć go robić. Uwierzcie na słowo.
Zmęczyło mnie to 'targowanie', tłumy i wystawanie w kolejkach. Potem to już tylko chodziłam między stoiskami i wyszukiwałam smaczki. Na stoisku Czarnej Owcy brałabym wszystko jak leci, próbowałam z paniami tam rozmawiać, ale szczerze mówiąc, wyjątkowo niesympatycznie tam było, jakoś tak chłodno i na odwal się, nie tak jak na targach być powinno. Bo to powinni być nie tylko książek podawacze, ale i ludzie lubiący innych ludzi, gadatliwi, przygotowani na fanów i ludzi rozemocjonowanych ilością ukochanych książek. Tacy czasem mówią nieskładnie, są zmęczeni, obciążeni siatami, ale łakną kontaktu i chcą podyskutować, dowiedzieć się czegoś. Nie można ich zbywać i wręcz lekceważyć. Wyobraźcie sobie, że w pół mojego zdania, kobieta się odwóciła, bez przepraszam itp, i odeszła do kogoś innego, chociaż dwie ich tam było i nie musiała. No nic, pewnie nudna jestem - tak się poczułam. Nawet, gdyby tak było, nie powinno mieć takie zachowanie miejsca. Nudziarz też klient.
Za to na stoisku Wydawnictw Literackiego, do którego dotarłam po wielu perturbacjach, nakierowywana przez Martę O. bo się pogubiłam, pan widząc, jak jestem zmęczona i rozkładam się na cześci pierwsze, spytał - otorbić panią? - i wykonał taki gest otulenia, przytulenia, pozbierania do kupy. Jakie to miłe. Wprawdzie tekst trochę ryzykowny, ale chyba wyczuł w trakcie rozmowy, ze do mnie tak może, bo mam poczucie humoru.
Większość sprzedawców dawała sobie świetnie radę z natłokiem ludzi z bielmem na oczach, ganiających bez opamiętania między stoiskami i pisarzami. Jeden pan tylko wyskoczył do nas, stojących spokojnie do Pilipiuka, tłum był to fakt, że mamy się gdzieś tam przesunąć, bo mu życie utrudniamy. O przepraszam, to nie moja wina, ze organizatorzy tak ustawiają miejsca do autografów, bedzie ludzi spokojnych szarpał. Wkurzyłam się, ale przez litość nie powiem, jakie to stoisko. Może jemu też było gorąco i się na głowę rzuciło?
O podpisywani książki w niedzielę, innym razem, bo i tak się rozpisałam.