Inaczej się tego nie da nazwać - zdrowo kopnięta nawet. Wczoraj wróciłam z biblioteki, zasiadłam do konferencji z córką, bo mam tłumaczenie techniczne, a tam kilka baboli, przez które nie mogłam przejść, potem od razu zaczęłam wpisywać do tekstu ustalone z nią i jeszcze-nie-zięciem rozwiązania, po czym zorientowałam się, że przecież to noc oskarowa i postanowiłam pracować do pierwszej w nocy, żeby nie usnąć to raz, podgonić robotę to dwa, a na końcu w ramach nagrody - obejrzeć oskarową galę.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Chociaż mówią, że akurat w zeszłym roku nie było dzieła, któremu można by kibicować z zapartym tchem, ja i tak lubię te gale, szczególnie, kiedy prowadzi Billy Cristal. Uwielbiam faceta.
Nie powiem, nieprzytomnawa bylam, ale też i nie składająca się scyzoryk. Zawinęłam się w koc, obłożyłam poduszkami, żeby w pionie zostać, bo jakbym w pozycję horyzontalną zapadła, nie byłoby silnych, od razu bym zaczęła chrapać.
Troche mnie wkurzały komentarze w studio Canal+, bo miałam wrażenie, że panowie się licytują, który więcej wie o filmie, a bardziej stonowany i przyjemniejszy do słuchania i w odbiorze Michał Oleszczyk, został zamachany i zagadany przez Kubę Mikurdę. Szkoda. Nie było tak źle, ale wiecie, w nocy to wiele rzeczy irytuje, niepotrzebnie tak tokował i gestykulował ten drugi.
Gala, jak to gala. Obiecałam sobie, że ostatni raz oglądałam na żywo w nocy. Gdyby to było w oryginale, żebym mogła słyszeć, co mówią po angielsku, to jeszcze jest sens, ale z tłumaczeniem symultanicznym, gdzie połowa treści umyka, tłumacz zagłusza, a nie oddaje tego, co mówią (szczególnie mój ukochany Bill), nie ma to najmniejszego sensu.
Werdykt w kategorii filmu nieanglojęzycznego obejrzałam stojąc przed telewizorem, zaciskając kciuki, ubrana w koc jak jakiś Siuks nie przymierzając. Bo mi zimno było, a na stojąco, bo zmierzałam do kuchni po coś do jedzenia i popicia.
Nie dostała Holland, ale przynajmniej przegrała z naprawdę dobrym filmem.
Cieszę się, że dostała Meryl Streep, nie była to jej najlepsza rola, ale ona jest tak dobra, że i tak jej się po tylu latach należy. I tak nie było aż takiego obciachu, jak wtedy, kiedy dostała bardzo średnia Gweneth Pathrow za Zakochanego Szekspira.
Cieszę się, że Artysta wymiatał, bo to oryginalny pomysł i wraca nostalgicznie do korzeni, czasem dobrze sobie przypomnieć, jak to się zaczęło.
Christopher Plummer jest świetny i chociaż nie widziałam Debiutantów, cieszę się, że jemu przypadła statuetka.
Drugoplanowa aktorka ze służących też zasłużyła moim zdaniem, więc nie miałam się na co oburzać. Do tego stopnia się rozluźniłam, że zasnęłam i w środku nie wiem, kto i za co. Dooglądam we wtorek.
Bo dzisiaj teatr, mogłabym na Sky Oskary dzisiaj zobaczyć i bez tłumaczenia, ale teatr ważniejszy, chyba, że się załapię na jedno i drugie. Zobaczymy.
Oglądałam Iron Lady niedawno w kinie i powiem tak - dzieło to nie jest, wiele nie tłumaczy z punktu widzenia historycznego, ale dobrze zobaczyć historię kobiety, która rządziła i była tak mocarna w czasach, kiedy ja się bardziej zastanawiałam, czy Marek z 8b mnie zaprosi do kina. Wojnę o Falklandy pamiętam z doniesień z Dziennika, ale niewiele mnie to wtedy interesowało. Poza tym ten, kto mieszka w UK czy w Irlandii wie, jak trudno, trudniej chyba niż w Europie kontynentalnej, było kobiecie się przebić do świata męskiej polityki. Myślę, że warto.
Idę spać, padam na pysk.