Czego oczekuję od czytanej powieści? Odpowiedź na to pytanie jest ważna ze względu na to, co dalej chcę napisać.
Otóż czytam powieści różne, lżejsze, poważniejsze, ostatnio dorosłam do biografii, dzienników i opowieści non fiction. Reportaży kiedyś czytałam dużo, potem mniej, wracam ostatnimi zakupami, znowu mam na nie ochotę. Muszą mieć jeden mianownik - chciałabym, żeby w swojej kategorii były dobre, poruszające, napisane językiem nie zgrzytającym w oczach, oczekuję emocji.
Chcę zapłakać, chcę się uśmiać, zadumać (nie wszystko w jednej, ale chociaż albo to, albo to), a po skończeniu powieści przytulić i westchnąć ze smutku, że to już koniec.
Czy oczekuję zbyt wiele? Nie wydaje mi się, jeśli książka jest inna, jeśli nie porusza żadnej ze strun, ani tej wesołej, ani smutnej, ani melancholijnej, ani poznawczej, to po co ją czytać? Na co tracić czas?
Książki, o których tu teraz wspomnę, mogłabym pominąć milczeniem, ale tego nie zrobię, bo mam tu takich czytelników, którzy wiedzą, że je czytałam i czekają na moją ocenę, chociażby dlatego, że mamy podobny gust, a dobrze mieć kogoś, kto ostrzeże przed wtopą, kompletną stratą czasu, szczególnie kiedy na półkach masa nieprzeczytanych książek, a kompulsywne kupowanie nowych nie pomaga tego rozładować w czasie dającym się bliżej określić.
Mowa będzie o dwóch powieściach - 'Studni bez dnia' Katarzyny Enerlich i 'Dworek pod lipami' Anny Szepielak.
Pierwsza opisuje perypetie kobiety, która dopiero co została porzucona przez męża, dzieje się w Toruniu, który to bardziej mnie zaciekawił i do tej powieści przyciągnął niż treść, o której nie wiadomo było za wiele z doniesień czy informacji na okładce.
Druga to opowieść o szczęśliwej (?) mężatce, która postanawia odpocząć od męża z obciążeniami po poprzednim małżeństwie, bo jak łatwo można się domyślić, trudno się temu świeżemu związkowi rozwijać, kiedy demony przeszłości są wciąż obecne. Akcja dzieje się w dwóch nurtach czasowych, część druga w dziewiętnastym wieku, przeplata się ze sobą, wydawało mi się to ciekawe, chociaż jak teraz o tym myślę, nie mam pojęcia dlaczego? Chyba z rozpędu i uwielbienia dla kostiumowych powieści i seriali BBC.
Obie powieści czytałam w związku z Festiwalem Literatury Kobiecej, tak więc wybór nie był całkiem przypadkowy, jedynie kolejność czytania tak, te poszły na pierwszy ogień, bo oczekiwałam od nich wiele.
Naiwności siostro moja rodzona.
Obie napisane sprawnie, czepić się nie mogę, zdania gładko płyną w głowie, nic nie sterczy, nic nie dziabie w oczy, wydawałoby się pełen sukces. Niestety i jedna, i druga, są po prostu nudne i nijakie, nic mnie tam nie zaskoczyło, nie poruszyło, żeby chociaż zirytowało, ale nie, przeszło gładko i poooooszło. Już żadnej nie pamiętam, nie porusza żadnej struny, nie mam nawet dobrych, chociaż niejasnych wspomnień.
Nie czekałam w napięciu co dalej, nie przewracałam z niecierpliwością stronic, nie sekundowałam żadnej z postaci opowieści, było mi doskonale obojętne, co oni tam robią, żadna z tych powieści nie zaangażowała mnie emocjonalnie, nie pozostawiła żadnego wrażenia poza jednym - szkoda czasu i atłasu, ot co.
I tyle, pastwić się nie będę, albo one po prostu nie dla mnie, albo niestety słabe. Nastawienie miałam dobre, chęci wielkie, nie można mi zarzucić, że się nabzdyczyłam zanim jeszcze zaczęłam.
A może ostatecznie wyrosłam z takich powieści?
Ale jak w takim razie wytłumaczyć, że 'Coraz mniej olśnień' czy 'Wytwórnia wód gazowanych' tak mnie zachwyciły? Pamiętam do dziś, a kiedy przechodzę obok nich w polskiej bibliotece, zatrzymuję się na chwilę, żeby pogłaskać po grzbiecie. A przecież to jest ta sama kategoria. Nie będę się tu biczować, moim zdaniem słabe to i już.