Za moich czasów w szkołach uczono języka rosyjskiego. Zaczynało się w czwartej klasie i tak do końca liceum. Traktowano ten przedmiot poważnie, więc nie można było tak po prostu przebrnąć byle jak przez ten cykl, trzeba było wykazać się znajomością. Wprawdzie matury nie musiałam zdawać z rosyjskiego, ale zaliczyć przedmiot, żeby być dopuszczonym do matury to już tak. W podstawówce miałam nauczycielkę, która wszystko traktowała bardzo serio, a swój przedmiot to już w ogóle. Wyglądała jak żywcem wyjęta z filmów rosyjskich, kiedyś byliśmy przekonani, że jest ze Związku Radzieckiego, teraz wiem, że tak nie było, po prostu była wtedy taka ‘demoludowa’ moda.
W moim domu rodzinnym nie uprawiało się polityki, wprawdzie rodzice nie należeli do partii i nie sprzyjali ustrojowi, ale też nie latali po ulicach z ulotkami i nie odbywały się u nas zebrania działaczy podziemnych. Nigdy nie usłyszałam od nich, że język rosyjski, czy ich kultura to jest wielkie G, wręcz przeciwnie, słuchało się u nas ballad rosyjskich Żanny Biczewskiej, Okudżawy i Wysockiego, czytało rosyjskich klasyków, uwielbiało rosyjskie dramaty teatralne, a ZSRR było destynacją naszych wypadów wakacyjnych. Wiadomo, kraj ten zrzeszał wtedy te wszystkie, które teraz są osobnymi jednostkami, czyli odwiedzanie Gruzji, Azerbejdżanu, Uzbekistanu, Syberii, Petersburga nazywało się wyjazdem do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Moi rodzice uważali te miejsca za fascynujące, a ludzi tam mieszkających, za niezwykle ciekawych i przyjaznych. Oczywiście ciągnęło nas na Zachód, ale to nie przekreślało atrakcyjności kierunku wschodniego. Rodzicie oddzielali politykę od sympatii do samego kraju i ludzi tam żyjących.
Jedną z najwspanialszych przygód wakacyjnych był dla mnie rejs po portach Morza Czarnego. Kiedyś już o tym tu pisałam, ale może nie wszyscy to czytali. Miałam chyba z 8 lat, nie pamiętam dokładnie. Pływaliśmy statkiem "Szota Rustaweli" - Odessa, Batumi, Suchumi, Soczi i tak dalej. Na tymże statku był Włodzimierz Wysocki ze swoją żoną Mariną Vlady. Chociaż u mnie w domu często grało się pieśni Wysockiego (na adapterze z płyt winylowych), nie wiedziałam jak on wygląda i mało mnie to w sumie obchodziło. Tam na statku był basen, który po środku miał bar. „Osiadłam na mieliźnie” i jadłam loda. W pewnym momencie tak liznęłam nieszczęśliwie, że mi wpadł do wody i go straciłam. Smutno mi było, bo te rosyjskie lody strasznie dobre były. Wysocki kupił mi drugiego i wręczył z zawadiackim uśmiechem. I takiego go właśnie pamiętam. I to, że strasznie byli zakochani, on i Marina. To był chyba ich najlepszy czas. Mój też, dzieciństwo przeważnie dobrze się wspomina.
Na koniec chciałam poinformować, że dowiedziałam sie u źródła, czyli w wydawnictwie WAB, ze w lipcu będzie wydana kolejna powieść Marininy, tym razem major Kamieńska powraca. Hura! Właściwie powinnam powiedzieć Urra!
To jest jedna z piękniejszych pieśni, moja ulubiona, może dlatego, że mój tata, który już nie żyje, zwykł śpiewać ją wraz z Biczewską lecącą z płyty. I do tego pięknie gwizdał w momentach, kiedy ona nuci.
To jest jedna z piękniejszych pieśni, moja ulubiona, może dlatego, że mój tata, który już nie żyje, zwykł śpiewać ją wraz z Biczewską lecącą z płyty. I do tego pięknie gwizdał w momentach, kiedy ona nuci.