O trzech kobietach książka ta była. Jedna starsza, właśnie straciła męża, druga młodsza, ale w tym układzie średnia, trzecia najmłodsza, córka drugiej, cioteczna wnuczka pierwszej. Rodzina jakich wiele, historie jakie mogą się zdarzyć każdemu.
Znamy z tego Małgorzatę Kalicińską, ale jej córka wraz z nią w tej powieści debiutuje. Ciężko mi ocenić, czy dobrze, czy źle, bo wciąż zapominałam, że to tandem.
Książki słuchałam, nie wiem, czy to był dobry pomysł. Niestety w przypadku tej powieści obie lektorki mnie drażniły, a młodsza to już wybitnie. Irytujący sposób czytania, nadinterpretacja tekstu, cwaniactwo w głosie córki, czyżby nie było nikogo, jakiegoś kierownika nagrania, żeby to zauważyć? A może jednak tak, bo od połowy jest jakby lepiej, ale i tak złe wrażenie pozostało, więc trudno mi było się skupić na treści.
I teraz nie wiem, czy to z powodu tego nieudanego, moim zdaniem, lektorowania, czy z winy samej powieści, pierwsza 1/3 książki szła mi topornie, aż mi głupio było, bo się strasznie na nią napaliłam. Już wydawało mi się, że się tekst nie podźwignie (w moich oczach, a raczej uszach, oczywiście), kiedy zatrybiło i od pewnego momentu słuchało mi się już bardzo dobrze.
Najbardziej podobało mi się w tej powieści to, że była wiarygodna. Nie mam takich problemów komunikacyjnych z córką (jeszcze, mam nadzieję, że nigdy), ale znam takie sytuacje i nic tam nie jest przesadzone. Nawet rola Ireny, która może się wydawać wyidealizowana i przesadnie słodka, że tak niby wszystko rozumie i potrafi pomóc jednym słowem, jednym zdaniem, też jest wiarygodna, bo ja taką kobietę znałam, szkoda, ze nie moja ciotką była.
Ta powieść jest bardzo życiowa, może dzięki temu, że pisana na cztery ręce, role córki i matki zdecydowanie zarysowane, widać różnicę w narracji, chociaż jak mówię, nie pamiętałam, że to dwie autorki, a nie jedna, gdyż Małgorzata Kalicińska moim zdaniem umiałaby pociągnąć obie postaci, a właściwie obie-trzy.
Polecam szczególnie matkom córek i córkom matek, fajnie jest wiedzieć, co każda ze stron myśli o tej samej sytuacji, jakie są dwie strony medalu.
Podobał mi się też wątek małżeństwa i bardzo identyfikowałam się z tym o utracie dziecka. Uwierzyłam autorce, bo podobne doświadczenia były tez moim udziałem. Może nie tak dramatyczne, bo nie śmierć łóżeczkowa, ale taka czy inna, co to za różnica - było dziecko, nie ma, wyć się chce tak samo.
I nic tu nie zdradzam, nie bójcie się, bo nie o samą stratę tu idzie, ale o to, jak sobie Dorota z nią radziła życie całe, a o tym dowiecie się dopiero z książki.
Ta powieść już zawsze będzie mi się kojarzyć z gołąbkami, zresztą przygotowywanymi dla córki, która wkrótce miała wrócić po świętach do siebie. Po pierwsze dlatego, że autorka wspomina o nich w książce, a po drugie - kiedy zwijałam i układałam moje gołąbki w garnku, słuchałam tej powieści.
Podobno dzieci, które mają problem z uczeniem się, otrzymują pomoc w postaci słuchania treści podczas malowania i innych prac ręcznych. Kiedy mają problem z przypomnieniem sobie tego, co wysłuchały, wystarczy przywołać czynność i wraca wiadomość, która była przekazana w czasie jej wykonywania. Za każdym razem, kiedy pomyślę o czymś z kapusty, o gołąbkach albo sosie pomidorowym - od razu przychodzi mi do głowy 'Irena' - powieść Małgorzaty Kalicińskiej i Basi Grabowskiej.