poniedziałek, 28 listopada 2011

Bożonarodzeniowa lista życzeń, czyli czego sobie nie kupię pod choinkę. Dodam - to nie jest post żebrzący :-)

Każdego roku, odkąd pamiętam, dostawałam książki pod choinkę. Kiedyś kupowane przez mamę, spod lady w znajomej księgarni, potem od męża i przyjaciół. Ale oni mają ze mną problem, bo nie wiedzą nigdy, co mi kupić, czego jeszcze nie mam itd. Gdybym mieszkała w Polsce, byłoby łatwo, bo można by zrobić wish list, czyli listę życzeń. Tutaj sprawa się komplikuje, bo mąż to już w ogóle jest kaleką zakupowym online, więc z Polski mi nic nie kupi, a po angielsku też nie, bo nie ma pojęcia co w tym języku mnie interesuje.
Córka zawsze staje na wysokości zadania, ale to, co chciałam, dostałam od niej na urodziny, a ona w Polsce też zakupów nie robi, więc odpada.
Ostatnio zakupiłam wiele książek do biblioteki, również mnie interesujących, więc w tym roku, po raz pierwszy 'ever', postanowiłam nie palić głupa zamawiając dla siebie samej na Merlinie i skomponowałam listę tylko i wyłącznie dla bliskich. Na Amazon kupiłam dla jeszcze-nie-zięcia i też ani jednej dla siebie.
Przez długi czas byłam z siebie dumna, że mnie nie poniosło i się powstrzymałam.
Ale mi teraz smutno.
Postanowiłam więc, że sobie zrobię listę tytułów pożądanych na święta, co mi złagodzi ten smutek, a przyjemność wybierania pozostanie i nie będzie tej pustki.
Tylko, żebyście sobie nie pomyśleli, że was biorę na litość i oczekuję prezentów. Nie, po prostu tak strasznie mi brakuje tej ekscytacji z wybierania sobie książek pod choinkę.
Po pierwsze kupiłabym sobie lub 'zasugerowała' rodzinie, że nie mogę żyć bez autobiografii Danuty Wałęsowej


Przeczytałam fragmenty w internecie i absolutnie oszalałam, fantastycznie pisze o wielkich sprawach z punktu widzenia kobiety, żony, matki. Dla mnie absolutne must have. Dołożyłabym do przesyłki z Polski, na nic bym nie patrzyła, ale zamówienie zostało skompletowane i zapakowane zanim się zorientowałam, że autobiografia jest już dostępna. Normalnie myślałam, że zawału dostanę, kiedy to zobaczyłam.
A ponieważ sobie udaję, że 'zamawiam' to mogę wpisywać tytuły nawet trudno dostępne. I tak - chciałabym mieć książki Pruszkowskiej


Próbowałam na Allegro, ale strasznie drogie. A ja i tak nie mam jak kupić. Chociaż dzięki Pani Minister udało mi się założyć konto, nie mogę jednak kupować płacąc kartą, bo muszę dostać od nich najpierw list aktywacyjny, który idzie pocztą. I tak, i tak kicha.

No, ale ciąg dalszy moje listy
Trochę Skandynawów by mi pasowało

nic jeszcze nie czytałam tego autora (a myślałam,że to kobieta i mi dopiero komentarze uświadomiły, że nie), ale w bibliotece mam Kobietę w klatce.

Wszystko Mankella mam zamiar przeczytać, a tej nie mam, wszystkie inne tak.
Niektórym wersja telewizyjna się nie podobała, mnie o dziwo tak. A, że jej nie znam, to zamówiłabym sobie oba pakiety (tu zdjęcie tylko jednego)
Mało mam dostępu do Skandynawów, dopiero zaczynam swoją przygodę, może bym sobie spróbowała jeszcze tych

A że lubię rosyjskie klimaty to zamówiłabym sobie to
Cenię tę kobietę, chętnie przeczytałabym też to
Na doła i poprawę humoru zamówiłabym wszystkie książki pani Kasi

Zeby wreszcie ruszyć z projektem Decoupage zamówiłabym to (lady mgiełka dała mi linka do świetnej strony, ale ja muszę organoleptycznie, czyli zobaczyć rękami, czyli jednak też książka, a raczej ich kilka, tutaj wklejam tylko jeden obrazek


Powspominać stare lata i różne festiwale piosenki mogłabym przy tej książce


Nie wiem, dlaczego, ale ciągnie mnie też do tej historii



i tej

Cieszę się, że nie kupiłam oddzielnie, teraz bym miała na liście tę (Marcin Świetlicki Powieści, czyli Dwanaście, Trzynaście i Jedenaście w jednym tomie)


Gdyby tylko były dostępne, chciałabym mieć również te, a że w marzeniach wszystko jest dostępne, to sobie je tu też wklejam, a co, jak szaleć, to szaleć






Księdza Rafała obie części też bym sobie wpisała na listę



A Marzenie Celta to już na pewno

A w języku angielskim?
Wszystkie Emmy Donoghue, których nie czytałam


Przy okazji zamówiłabym sobie drugą serię Downton Abbey. A co tam, obie bym wpisała. Pierwszą też.



To bym strasznie chciała też



No dobra, koniec już, bo się wprowadzam w stan podniecenia,  a przecież to tylko marzenia.
Ale pomogło, czuję się jakbym te książki już wszystkie pod choinką miała. Moja zachłanność zaspokojona i to za darmo.
A wy jakie macie marzenia książkowe?

wtorek, 22 listopada 2011

Rozmowy przy okrągłym stole wzmocniły dolara, a jabłka się skończyły

Różnie można skonstruować opowieść. Akcja może dziać się na przestrzeni miesiąca, roku, tygodnia, ba - dnia jednego nawet. Pisarz jest panem czasu i przestrzeni, robi z czytelnikiem co mu się żywnie podoba, przenosi go w czasie lub trzyma w jednym pokoju przez 200 stron. A my się temu poddajemy, bo lubimy tę magię.
Kiedy dostałam pocztą trzeci tom Cukierni Pod Amorem, wiedziałam, że na sucho tego nie da się 'rozebrać', że użyję rusycyzmu.


Najpierw musiałam poczekać na właściwy czas, bo nie chciałam na kolanie, na chybcika, toż to ostatni tom, nie wypada zaliczyć 'półgębkiem'!
Nadejszała właściwa chwila, zaparzyłam sobie kawki, takiej smakowitej, od święta, z dodatkiem waniliowego syropu, a na miseczkę, która rychło okazała się za mała, nasypałam sobie suszonych jabłek, które suszy dla mnie cierpliwy mąż (w suszarce, ale obrać i pokroić to już trzeba ręcznie) na pogryzkę, kiedy mnie zajmie lektura i muszę gdzieś zęby zaciskać, cobym sobie ich nie starła do pieńków :-)


Franciszek towarzyszył mi przy stole tak długo, jak były jabłka w miseczce, on też jest ich wielkim admiratorem.


Czy ja Wam muszę opowiadać, o czym jest ta powieść? Chyba nie ma takiej osoby, która by nie wiedziała, przynajmniej nie ma takiego mola. Jeśli zagląda tu ktoś, kto nie zna tej serii jeszcze, powiem tylko, że koniecznie musi się zapoznać z tą sagą o Cukierni, jej właścicielach i rodzinach żyjących w majątkach wokół Gutowa.
O ile w poprzednich tomach zatrzymywaliśmy się czasami, a to w jednym majątku, a to z jednym bohaterem, w tym wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, raz jesteśmy we współczesności, raz w czasie wojny, w jednej chwili w Warszawie, zaraz w Jerozolimie czy alpejskim sanatorium. Prawdziwy zawrót głowy. A może mnie się tak wydawało? W każdym razie miałam wrażenie, że sposób opowieści jest lekko inny, co nie znaczy, że gorszy.
Tym razem miałam wrażenie, że siedzę u cioci w Częstochowie przy okrągłym stole, na nim szydełkowa serweta, nalewka w karafce i piękne kieliszeczki z ręcznie rżniętego kryształu (mam taką ciocię i pamiętam z dzieciństwa nasze spotkanie, kiedy jeszcze żył tata).
Ciocia snuje opowieść, jest zimowy czas, na zewnątrz mróz, ale w mieszkaniu ciepło, no i ta nalewka nas nieźle rozgrzewa. W kolejne wieczory snuje ona opowieść o znajomych i rodzinie, o ciężkich czasach wojennych, o rządach komunistów po wojnie, i jak to w takiej opowieści prześlizguje się po czasach i ludziach, dryfuje czasem w kierunku innych znanych osób, wraca, wtrąca dygresje - jest już starszą osobą, pamięć tamtych czasów wyostrzyła jej się z latami, wcześniej zajęta swoimi sprawami, rodziną, pracą, nie myślała o tym wiele, ale teraz obrazy, ludzie, zdarzenia wracają, przyjemnie jest powspominać.
Ale każda historia kiedyś się kończy, co nie znaczy, że wszystko zostało opowiedziane, po prostu już czas się rozstać. Coś zostało spięta klamrą, coś przemilczane, a inne zdarzenia dzieją się nadal.

Jabłka się skończyły tak nagle, jak książka, myślałam, że jeszcze mam garść w słoiku, ale nie. Myślałam, że jest jeszcze pięćdziesiąt stron przynajmniej, ale to były przypisy i kalendarium. Szkoda, ale cóż poradzić, nic nie trwa wiecznie.

Autorce gratuluję, czułam się czasem jak na zajęciach w szkole Wojakowskich - ćwiczenie pamięci metodą dodawania kolejnych elementów i logicznego ich zapamiętywania. Usilnie próbowałam pojąć kto z kim na przestrzeni wieków, ale poległam, musiałam sięgnąć nie raz do drzew genealogicznych na końcu książki. Nie wiem jak Pani Małgorzata to wszystko ogarnęła, jesem pełna podziwu.

Pozostaje nam 'Cukierniowym sierotom' czekać na kolejną powieść Pani Gutowskiej-Adamczyk i mieć nadzieję, że powstanie serial (bo chyba w jednym filmie się nie zmieści to wszystko) i będziemy mogli wrócić jeszcze na chwilę do Gutowa, Zajezierzyc, do Giny i Adama, wyjechać do Ameryki i zobaczyć jak mieszkali Connorowie,
Cieszę się, że ten literacki dolar stoi tak mocno, gdyby prawdziwy był w takiej kondycji, nie byłoby recesji. Dziękuję autorce za wzruszenia i tak piękną opowieść, a wszystkim tym, którzy się jeszcze wzbraniają - polecam, polecam, polecam !!!

sobota, 19 listopada 2011

Magia Ani nadal działa. Już zawsze będzie.

Mam trochę zaległości w recenzjach, obiecuję poprawę, będę nadrabiać. Ostatnio co innego mnie zajmuje, nawet kilka rzeczy na raz, a nie chcę pisać tu rzeczy 'na kolanie', chociaż z kolan-topa piszę.

Dzisiaj kilka słów o książce, która zapoczątkowała moją wielką przygodę z czytelnictwem. Uściślając - jest to jedna z książek, nie pierwsza, którą przeczytałam, ale należy do pierwszego etapu zachwytu nad literaturą, czyli okresu dziecięco-młodzieżowego i jest to nie tyle książka, co cała seria. Nie jestem tutaj dzisiaj specjalnie oryginalna, ale pewne zdarzenie przypomniało mi o mojej dawnej fascynacji i stąd ten post.
I po tym iście 'rejsowym' wstępie, zupełnie jak z monologu kaowca, wreszcie wyjawię, o czym mam zamiar Wam opowiedzieć.
A mianowicie koleżanka blogowa, którą mam szczęście znać w realu - Monika z Błękitnej biblioteczki, przywiozła mi z Kanady z Wyspy Księcia Edwarda upominki. A jak z tej akurat wyspy, to już wszystkie mole wiedzą, że chodzi o Anię z Zielonego Wzgórza.
Pierwsze moje czytanie tej książki odbyło się w zimie roku 1981, w grudniową noc, z 12 na 13 grudnia siedziałam w swoim ulubionym fotelu w kratkę, nagrywałam na magnetofon szpulowy z Trójki nową płytę Bee Gees i czytałam Anię. Byłam wtedy we wczesnym okresie nastoletnim. Po północy popsuło mi się radio, nie nagrałam płyty do końca, po nieudanych próbach wskrzeszenia audycji, zrezygnowana wróciłam do czytania książki. Byłam sama w domu, bo moja mama udała się do Szczecina odwiedzić mojego tatę w klinice onkologii. Na zewnątrz była wyjątkowa mroźna i śnieżna zima,a w pobliskiej jednostce wojskowej nikt nie spał, szykowano się do zajęcia newralgicznych punktów w mieście, rano dowiedzieliśmy się o Stanie Wojennym. Nie jestem kombatantem z tamtego czasu, bo byłam dzieckiem i nie walczyłam o niepodległość, niczym takim się tu nie pochwalę. Natomiast tę zimę, kiedy miesiącami nie było szkoły, a mój tata zaczął swoją ostatnią drogę ku krainie wiecznych łowów, przeżyłam o zdrowych zmysłach pewnie dlatego, że miałam w czytaniu całą serię o rudowłosej dziewczynie napisaną przez Kanadyjkę Lucy Maud Mongomery. Wtedy nie było internetu i grup wsparcia, a o to, co czują dzieci, kiedy im umierają rodzice nikt się nie troszczył. Przynajmniej nikt w moim otoczeniu.
Wtedy doświadczyłam wspaniałej mocy książek. Czytałam dużo od dziecka, ukochałam sobie Muminki i bajki Charlesa Perraulta, Godki Śląskie, Latającego Detektywa i Dzieci z Bullerbyn, ale dopiero przy serii Ani, w czasie tak dla mnie trudnym, kiedy umierał mój tata, lekarz nie mógł przyjechać po 22-giej (godzina policyjna), chyba, że do zawału, w sklepach tylko ocet, a węgiel do palenia w piecu (który nam nota bene ciągle gasł i było zimno jak w psiarni) załatwiało się na lewo, kiedy kupienie drzewka bożonarodzeniowego graniczyło z cudem i odbywały się walki wręcz na placu z rzeczonymi, mogłam przekonać się, co znaczy dobra książka i jakim wspaniałym jest towarzyszem. Wcześniej po prostu nie było takiej chwili próby, dopiero wtedy - weszłam w świat Zielonego Wzgórza, podróżowałam z Anią na Uniwersytet, zakochiwałam się wciąż i wciąż w Gilbercie, tęskniłam za Dianą.... nigdy tego nie zapomnę.




Jedynie pierwszy tom miałam na własność, dostałam go od mojej cioci, siostry ojca, która z nami w tamtym czasie zamieszkała (tatę w ostatnim czasie, jakieś 3 miesiące, mieliśmy w domu, bardzo nam pomagała). Resztę wypożyczyłam z biblioteki. Zarówno ta pierwszą, jak i kolejne były pięknie wydane, z płócienną oprawą i malutkimi rysuneczkami, takimi mini-grafikami. Teraz mam nowsze wydanie, ale dałabym wszystko za posiadanie tamtego, niestety mam tylko dwa tomy tak wydane, a właściwie trzy, bo drugi, w żółtym płótnie dla odmiany, zawiera Anię na Uniwersytecie i Wymarzony dom Ani w jednym (Nasza Księgarnia 1971 rok wydania).
Tak więc, jeśli ktoś z Was wie o reszcie, nawet pojedynczym tomie tak wydanym przez NK, to ja chętnie odkupię. Byle by był w jednym kawałku, bo rozpadającego się nie mam tutaj jak reanimować.
Monika miała szczęście pojechać w to miejsce, gdzie dzieje się akcja, pisze o tym na swoim blogu, a ja dostałam kilka upominków stamtąd.


Z lewej cztery podkładki pod kubek z wizerunkiem Ani i Diany, po prawej zakładka do książek, w środku figurka Ani, która teraz stoi na półce z książkami, na dole kolejna zakładka. Czyż nie cudne, że o mnie pamiętała?
A Wy, jakie książki są Wam wyjątkowo drogie i w jakich okolicznościach takimi się stały?

środa, 16 listopada 2011

Protestować czasem trzeba, tym razem w sprawie molowej

Czytniki uważam za bardzo przydatne, pisałam o tym nie raz. Swojego Marcela mam już od kilku lat, głównie kupuję zagraniczne książki, bo tańsze, ale i polskie od niedawna można już kupić jako ebooki. I tu pojawia się problem, bo one mają zabezpieczenia DRM, które nie dają ich czytać na niektórych czytnikach, głównie tych bez WiFi. Ja nie mam WiFi, bo kiedy kupowałam miały to tylko komputery, nie moja wina, że się pospieszyłam. Z drugiej strony bez przesady, nie można wymagać, żeby co rok kupować nowe urządzenie.
Na stronie Blog ebookpoint.pl można zaprotestować przeciwko takim praktykom. Mają one niby na celu zabezpieczenie przed publikacją piracką, ale można je obejść bez problemu w minutę. Nie wiem, jak, ale są tacy, którzy wiedzą. Nie zamierzam się uczyć, bo ja starej daty jestem i nie marnuję energii na uczenie się, jak ominąć blokady. Ja chcę zapłacić i korzystać.
Jeśli bliski jest wam ten temat, przyłączcie się.

piątek, 11 listopada 2011

Szczęśliwy traf - Louise Shaffer. Audiobook


Okładka tej powieści jest piękna. Moim skromnym zdaniem. Zdecydowanie zwróciłabym na nią uwagę, gdybym była w księgarni lub przeglądała nowości na stronach internetowych. Ma klimat dokładnie taki, jak powieść, jeszcze nic nie wiesz o zawartości, a już przeczuwasz o czym będzie. Ostatnio tak utyskiwałam na twórców okładek, tym razem muszę pochwalić.
Gdybym przeczytała o czym jest ta ksiażka, pewnie pomyślałabym, że kolejna opowieść o kilku pokoleniach kobiet i ich wzajemnych, trudnych relacjach. Może bym się skusiła, ale gdyby nie, pewnie bym nie poświęciła jej więcej uwagi, ani jednej dodatkowej myśli.
W ten sposób straciłabym okazję do odsłuchania świetnej, klimatycznej powieści, może nie obfitującej w nagłe zwroty akcji, ale za to płynącej gładko i niezwykle zajmująco. Magdalena Wójcik czyta tak dobrze, że w ogóle nie czuć jej obecności, niesamowite, pierwszy raz mi się to zdarzyło. Nie denerwuje, nie rozprasza, jej głos stopił się z treścią i stał się opowiadaną historią. Fantastycznie nagrane.

Szczęśliwy traf zaczyna się w momencie, kiedy  umiera  Rose, matka Carrie. Córka pogubiła się w życiu, śmierć matki ją przytłoczyła, ale też i wiszące w powietrzu, niedopowiedziane historie nie dawały jej spokoju. Porządkując rzeczy matki, natknęła się na kilka rzeczy, które dały jej do myślenia i zapragnęła poznać historię Rose. W trakcie tej podróży w przeszłość dowiaduje się też wiele o swojej prababce i babce, jak również ojcu.
Wiem, nihil novi. Ale to się naprawdę dobrze czyta!
Ani chwili się nie nudziłam, nie miałam ani jednego momentu, kiedy myślałam, ze tracę czas, a uwierzcie mi, że czasem mi się to zdarza.
Poza tym opowieść częściowo dotyczy czasów bardzo przeze mnie lubianych, lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w USA.
Polecam tę powieść na nadchodzące zimowe wieczory

Zapomniałam powiedzieć, że książkę do słuchania dostałam od kochanej Pani Bogny ze Świata Książki (Weltbild), która rozpieszcza naszą bibliotekę polską darami, a przy okazji mnie takimi smakowitymi kąskami. Dziękuję.

czwartek, 10 listopada 2011

Ogłoszenia parafialne - wyniki losowania

Bez zbędnych wstępów ogłaszam wyniki. Imiona zebrałam z obu blogów, to znaczy Notatek Coolturalnych na blox i na blogspot, bo na obu serwerach są one aktywne, chociaż to tak naprawdę ten sam blog tylko bloxowe 'kuleżanki' nie bardzo chciały, żebym opuszczała to miejsce zupełnie, to się rozdwoiłam, haha.
Opowieści Wigilijne idą do:




Natomiast Coming Home poszybuje do:




Gratuluję i proszę o kontakt na adres mailowy kasia.eire@gmail.com
Czułam się jak w Las Vegas używając jednorękiego bandyty.  Ale emocje. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję jeszcze raz za miłe komentarze i życzenia z okazji dwulecia.