Kilka wieczorów i nocy tarzałam się w łóżku z Witkowskim. Tarzałam z rozkoszy. Czytelniczej, a o jakiej myśleliście? Zresztą, biorąc pod uwagę jego preferencje, na nic innego nie mogłam liczyć. Mógł mi najwyżej krew w żyłach zmrozić, ale nie uczynił tego. Za to rozbawił wyśmienicie, dawno się tak nie uśmiałam, aż mnie o mało ślubny osobisty dwa razy z łóżka nie wyrzucił. To by dopiero był tytuł w prasie - Witkowski przyczyną odsunięcia od łoża :-)
Trochę bałam się brać za 'Drwala' zaraz po Miłoszewskim i jego Ziarnie prawdy. Zawsze mam obawy, jaką książkę wybrać po takiej, która mi się wyjątkowo podoba. W tym wypadku, już od pierwszych stron, wpadłam w akcję jak śliwka w kompot i, jak to bywa z czytelniczymi sercami, odbyła się szybka podmiana idola - umarł król, nich żyje król. C'est la vie.
Nie czytałam nic wcześniej tego autora. Bałam się, że zmanierowany, że epatuje gejostwem i nie dam rady. Nie dlatego, że mam coś przeciwko gejom, ale nawet hetero literatura epatująca seksem i jego opisami, mnie odstręcza. Nie mam potrzeby nurzania się w oparach feromonów.
Nie wiem, jakie były poprzednie, ale w Drwalu Witkowski tak pisze o sobie, bo to on jest bohaterem powieści, a raczej co-bohaterem i narratorem w jednym, że w ogóle mi nie przeszkadzały teksty odnoszące się do jego sex-statusu, ani odnoszące się do jego fascynacji lujem, w ogóle nic mi nie przeszkadzało i już.
A co mnie urzekło? Język. Autor wyjątkowo sprawnie się nim posługuje, bawi słowami i stylem. Zakochałam się od pierwszego przeczytania i z maślanymi oczami fanki absolutnej dotarłam do końca.
Tym bardziej, że akcja dzieje się w Międzyzdrojach, nad polskim morzem, nad którym i ja się urodziłam, tylko trochę bardziej w kierunku centrum, na wysokości Mielna i Darłówka. Znam doskonale klimaty miejscowości letniej rozrywki po sezonie, te smętnie wiszące plastikowe gofry, wypłowiałe plakaty informujące o wieczorkach zapoznawczych w ośrodku wypoczynkowym Anna, zabite dechami kina z resztkami fotosów gablotach i inne klimaty. Nagle miejscowość się wyludnia i od razu widać element zalegający pod jedynym w miasteczku sklepem sprzedającym alkohol do późna. I smętne pracownice 'frytkarni', nie do poznania bez 'firanek' na głowie i białych fartuchów bistorowych, czekające na wezwanie do apelu na początku kolejnego sezonu.
Witkowski w wywiadzie powiedział, że chciałby umieć pisać takie kryminały jak Miłoszewski, a skoro nie umie, to napisał taki pseudo kryminał. W ogóle mam wrażenie, że najlepiej wychodzi mu pisanie o tym, co zna z autopsji, albo co pozna na użytek napisanie kolejnej książki. Jest z tych, co doświadczają, żeby opisać, nie wyduma, nie wymyśli wszystkiego ''na sucho'' w zaciszu domowym, w fotelu bordowym, przy biurku mahoniowym. Ale może się mylę, może mnie Michaśka podebrała i się teraz śmieje z mojej naiwności.
Nie będę opisywać treści, bo niektórzy tego nie lubią, poza tym ja nigdy nie jestem na czasie, nie dostaję gorących egzemplarzy prosto spod prasy, więc się pewnie już oczytaliście o czym i kto komu, a komu kto. Powiem tylko, że autor-narrator jedzie w listopadzie do domku w okolicy Międzyzdrojów, zaproszony przez kolesia, którego podejrzewa o to, że jest nieźle rąbnięty, skoro sprasza ledwo poznanego faceta do siebie, niewiele o nim wiedząc, a sam autor o sobie nie myśli wcale lepiej, bo przecież trzeba być rąbniętym, żeby pojechać do kogoś do domku 'in the middle of nowhere', niewiele wiedząc o właścicielu rzeczonego.
Kiedy czytałam tę książkę, byłam gotowa całować kartki co chwila w ekscytacji, że takiego lotnego w słowach kolesia odkryłam (rychło w czas, haha), i tylko fakt, że pożyczyłam ją od Moniki z Błękitnej Biblioteczki, powstrzymał mnie od tego czynu prawie-lubieżnego. Biorąc pod uwagę, że Witkowski ukochał sobie Lubiewo, można powiedzieć, że to też pisarz 'lubieżny', więc pasujemy do siebie jak ulał.
Polecam Wam wszystkim, którzy jeszcze nie czytaliście.
Na tej stronie można obejrzeć program Lubię to!, w którym gościem był Michał Witkowski. Świetny program i świetny wywiad z autorem.