Do takich oto wniosków doszłam:
- bierze się to z czasów, kiedy książek nie było na rynku, kiedy się je zdobywało, a ja dobra byłam w zdobywaniu, kupowałam więc zrywami, kiedy rzucili, kiedy je na kiermaszach wystałam w kilometrowych kolejkach, spod lady lub na Skrze piraty, czego się nie wstydzę, bo wydawnictwa, jeżeli chciały zarabiać, powinny były wydawać tyle, żeby starczyło. Długo myślałam, że Siesicka napisała tylko trzy książki, Chmielewska dwie dla dorosłych i dwie dla młodzieży, a McLean może ze 4 (blogów przecież nie było, chociaż niektórym pewnie trudno to sobie wyobrazić), aż trafiłam na faceta, który sprzedawał 'podróby' i o mało nie straciłam przytomności. A potem się obkupiłam. W bibliotekach nie było dostępnych nowości, chyba, że dla znajomych. Kupowałam więc ich dużo naraz, a potem czekały na czytanie. Tylko, że ja kupowałam wciąż nowe i pożyczałam wciąż nowe (a wtedy pożyczanie oznaczało - masz dwa dni na przeczytanie 'Autostrady', bo już czeka w kolejce Kaja, a za nią zaraz Michał), no to któreś musiały zostać pominięte, bo przerób mam, jaki mam. Potem, kiedy już były nowości dostępne, ja komunistycznym zwyczajem, wciąż kupowałam, jakby ich miało jutro zabraknąć. Cholera, w krew mi to weszło.
- nie mam zwyczaju, wzorem ludzi w cywilizowanych krajach, kupowania dwóch, przeczytania, kupowania następnych trzech, przeczytania itd. W ten sposób na półkach znajdowałyby się tylko te, które już są zaliczone. Tak robi jeszcze-nie-zięć, kiedy pytam, dlaczego nie kupi, skoro już jestesmy w księgarni, a on czegoś tam poszukiwał, odpowiada - jeszcze nie przeczytałem tych, które mam na stoliku nocnym. Zawsze mnie denerwowało takie gadanie, ale widzę, że w tym szaleństwie, moim zdaniem, a normalności, ich zdaniem, jest metoda.
- jestem już za stara, żeby zmieniać przyzwyczajenia, chociaż małżon zdołał wyplenić u mnie kupowanie proszku do prania i mydła na zapas (powiedzmy duży zapas). Zostało mi to jeszcze z początku małżeństwa, kiedy to stałam w PDT na Woli po zarówki, a wracałam z kilkoma paczkami proszku IXI, czy E, dumna i blada, bo normalnie też ich nie było w sprzedaży. A
potem je oszczędzałam, ze strachu, że zostanę bez. I podobnie jest z książkami, mam nieuzasadniony lęk, że zostanę bez niczego do czytania. Nigdy się to nie zdarzyło, ale to szczegół. A już na pewno odmawiam sobie tych najlepszych, może inaczej to ujmę, tych przeze mnie najbardziej pożądanych, bo czy dobrych, to już rzecz gustu i czasem złudnych wyobrażeń.
- kiedy wyemigrowałam z kraju, wysyłki za granicę nie były takie popularne, poza tym bardzo drogie, więc książki wąchałam przez ekran komputera, podczas jeszcze bardziej drogiego połączenia internetowego, bo wtedy, i znowu pewnie trudno to niektórym sobie wyobrazić, nie bylo neostrady, bradbandu, czy jak to się w jakim kraju nazywa, tylko kabel w gniazdko telefoniczne i z prędkością osła z dwukółką ładowały się okładki na ekran. Nikt się nie mógł wtedy dodzwonić, a ja sobie musiałam reglamentować czas połączenia, bo jeszcze córka chciała skorzystać, a przecież nie mogłam pracować li tylko na opłaty za sieć. Wtedy nowości znowu urosły w moich oczach do towaru nad wyraz pożądanego i tak jest do dziś. Trzeba ekwilibrystyki (baardzo trudne słowo), żeby w rozsądnej cenie coś kupić, a to kogoś poproszę, a to zamawiam w Merlinie (bo oni jak do tej pory mają najtańsze przesyłki), jakoś leci, ale zawsze trzeba się nagimnastykować. Nic dziwnego, przynajmniej tak próbuję siebie tłumaczyć, że się zachowuję po otwarciu paczek, czy otrzymaniu zakupów od dobrotliwych znajomych, jakbym widziała w postaci tych książek ósmy cud świata. I wciąż ich przybywa. A w oczach ciągły głód. Czy to już trzeba leczyć? I tak to się dzieje, czytam i kupuję, próbuję czytać szybciej, ale odwiedzam koleżankę i wyjeżdżam od niej z naręczem książek, a zaraz potem idę na spotkanie book club i znowu coś wynajduję w bibliotece. I tyły, wciąż nadganiam, a świetne pozycje czekają, czekają, czekają. Jak to w piosence, którą śpiewał syn w pięciolatkach na święta - waiting, waiting, waiting, waiting, waiting for something to happen very soon... A wybieranie książek to już w ogóle masakra, bo jak czytam jedną, to wiem, co chcę czytać zaraz po niej, a potem chodzę i widziwiam i wciąż jestem niezadowolona, ze tamtą bym chciała, a może tą teraz... Nadmiar jest ze wszech miar męczący i niewskazany, bo człowiek głupieje od niego.Tak sądzę, przynajmniej do czasu, kiedy znowu zajrzę do sklepów internetowych. A teraz są wyprzedaże, przynajmiej na Amazon i na Play imponujące spadkiem cen. Ech.
Napiszę Ci tak: czegokolwiek nie robiłabyś, nigdy nie przeczytasz w sposób systematyczny wszystkich książek, które masz w swojej biblioteczce. Dlaczego? Ponieważ nikt nie prowadzi życia tak harmonijnego i uporządkowanego, bez obowiązków i powinności, które wykonać trzeba, aby móc się oddać nieskrępowanej niczym lekturze. Poza tym - rynek wydawniczy serwuje takie ilości tytułów, że nie sposób czytelniczo za serwowaniem tym nadążyć, bo już następne i następne pojawiają się w obfitości.
OdpowiedzUsuńRozumiem Twoją pasję gromadzenia książek, bo sama posiadam taką samą i chociaż, z racji daty urodzenia, czasy zapobiegliwości komunistycznej pamiętam jako-tako tylko, to nie sądzę, aby były jedyną przyczyną niepohamowanej żądzy posiadania pewnych tytułów na własność. Wspaniale jest mieć daną książkę i z lekturą jej nie być od nikogo i niczego zależnym, móc ją czytać kiedy przyjdzie ochota, a chociaż i popatrzeć sobie na nią stojącą na półce, z błogą świadomością, że zawsze jest dostępna. :)
Zapomnij o wyrzutach wobec siebie. Kupuj, pożyczaj kiedy chcesz i czytaj, kiedy chcesz, bo i tak nie jesteś w stanie własnych uwarunkowań zmienić tak, aby, zwiększając sobie ilości lektury lub odmawiając jej posiadania, nie psuć sobie radości obcowania z książką poczuciem, że robisz coś wbrew sobie, wbrew swojemu wewnętrznemu rytmowi. A zaległości ma każdy i zawsze się je mieć będzie.
Oj, przywołałaś moje wspomnienia z dzieciństwa. Tych kolejek nie da się zapomnieć, a miałam wtedy 4-5 lat - mama musiała mnie ze sobą zabierać. ;).
OdpowiedzUsuńPrzed nałogowym kupowaniem chroni mnie chroniczny brak gotówki, więc tylko biblioteka i prezenty (dopiero od niedawna zaczynają jarzyć, że jak mam pisnąć z radości to tylko na widok książki).
W sumie zaczynam dostrzegać plusy dość późnego książkoholizmu. ;)
Ja na Twoim miejscu bym nie miała wyrzutów, lubię po prostu mieć. Taka natura chomiczka. :)
Jabłuszko - staram się zapomnniec, ale jak widzę takie uporządkowane istoty jak córka i jeszcze-nie-zięć, że na wszystko przyjdzie czas, bez paniki, to mnie jednak wyrzuty biorą i zazdrość
OdpowiedzUsuńAgna, to ja już w ogóle jakaś stara raszpla jestem, bo w dorosłość wchodzilam wraz z pierwszymi wolnymi wyborami, a plusy późnego książkoholizmu są takie, że teraz masz książki wydane pięknie, a wtedy, pożal się Boże
OdpowiedzUsuńJa jestem nieodwołalnie zarażona wirusem konsumpcjonistycznym. "JA CHCĘ" jest ostatecznym i nieodwołalnym argumentem. Ręce się same wyciągają. Bo ładne, bo recenzję dobrą przeczytałam, bo znam autora i podobał się, bo spodobało się streszczenie albo dwa zdania na przypadkowo otwartej stronie. JA CHCĘ - więc muszę mieć. Przeczyta się kiedyś tam :D
OdpowiedzUsuńI na marginesie: będąc młodą dziewczynką straszliwie się kiedyś popłakałam dowiedziawszy się o pożarze Biblioteki Aleksandryjskiej. Wiem, że nieco przeterminowany jest to news, ale dotknął mnie wówczas do głębi. I nie zapomnę tej chwili absolutnej jasności, kiedy zdałam sobie sprawę, że z przyczyn różnych nigdy nie przeczytam wszystkich książek na świecie (jak miałam sześć czy siedem lat żywiłam pewne złudzenia w tym względzie). I od tej pory nie przeszkadza mi nieprzeczytana książka na półce. Póki życia - póty nadziei, że kiedyś jednak przeczytana zostanie, a jeśli nie... No cóż. Znajdzie się w doborowym towarzystwie tysięcy innych nieprzeczytanych tomów :)
Pani Minister - ta świadomość jest straszna. Kiedyś mieliśmy dyskusję wśród znajomych, co byśmy zrobili, gdybyśmy dostali informację, że mamy raka. Ja na to, że bym walczyła do końca i nie dawała się dziadostwu, bo dzieci, bo mąż... a zaraz potem - o jessssu i tyle książke nie przeczytanych!!!
OdpowiedzUsuńKasiu, ale Ty nie jesteś ani swoją córką, ani jej narzeczonym. Każdy ma swój własny styl i rytm, i nic tu po porównaniach. Dobra organizacja ułatwia życie, ale to nie znaczy, że nie posiadając takiej umiejętności, nie panujemy nad nim. Jak coś sobie przeczytasz nieco później od dnia debiutu na rynku, świat się od tego nie zawali. A mając w pamięci świeżą lekturę, być może zainspirujesz kogoś do jej przeczytania, kogoś, kto z racji upływu czasu nie ma o takim tytule pojęcia. :)
OdpowiedzUsuńPrzywołałaś tą notką szereg wspomnień :) o kolejkach. o towarach zdobywanych po znajomości .... a teraz niby wszystko jest ale czy tak samo cieszy?
OdpowiedzUsuńKasia - wiem, że my jesteśmy mniej więcej rówieśnice (plus minus kilka lat, ale w sumie to samo pokolenie), więc z rzewnością i nostalgią czytałam Twoje wspomnienia o zdobywaniu i staniu w kolejkach, bo moja młodość na takich rozrywkach właśnie upłynęła. I gdy wychodziłam z księgarni z obłędem w oczach, włosem rozwianym i naręczem książek tulonym czule w objęciach, to teraz robię dokładnie to samo, tylko drogą internetową. I uzmysłowiłam sobie, że Ty masz rację - nawyk pozostał. Gdy widzę promocje i okazje, to łapię, bo potem nie bedzie, a ja nie mogę przecież zostać bez książek.
OdpowiedzUsuńTo nic, że w domu pełno nieprzeczytanych. To nic, że wydawnictwa ślą kolejne do recenzji. To nic, że biblioteki dookoła świetnie zaopatrzone. Ja muszę mieć, bo co zrobię, gdy...?
Kasiu, Ty jestes urodzonym bibliotekarzem (tym w dawnym pojeciu) i powinnas wlasnie pracowac w dziale gromadzenia ksiazek.... udostepnianie moze sprawiac Ci klopot, trzesiesz sie o kazda ksiazke ;)
OdpowiedzUsuńNie zmieniaj, bron boze, swoich nawykow, to czesc twojej osobowosci...
A co ja mam powiedzieć? Na czas niedoborów, przynajmniej w dziedzinie książkowej już się nie załapałam. Przez wiele lat kupowałam książki systemem Twojego zięcia (głównie dzięki wrodzonemu skąpstwu;).
OdpowiedzUsuńPo czym jakiś rok temu odkryłam wymiany, podaje, teraz jeszcze kolejkowo...A do tego osiedlowa biblioteka coraz lepiej zaopatrzona.
I jak tu się oprzeć pokusie, no jak?
Także nie jesteś sama:). A wyrzuty sumienia to wredna przypadłość, ale mam nadzieję, że mina najpóźniej z przyjściem wiosny:)
Jabłuszko - też tak myślę, że nie wstyd, a nawet lepiej czasem przedstawić na blogach coś starszego, bo o nowościach to wszyscy piszemy bez łaski, a o starszych jakoś się zapomina
OdpowiedzUsuńTajemnico - mnie wszystko cieszy, nawet kolorowy ołówek i fantazyjna gumka do jego ścierania. Ja jestem z tych, co mają radochę ze wszystkiego, co wynajdą. Nie kupuje niczego, oprócz żywności, do czego mam uczucia zaledwie letnie
OdpowiedzUsuńJoanno - skąd ja to znam, obłęd w oczach, włos rozwiany... hihi. O Historię Filozofii Tatarkiewicza musiałam walczyc wręcz, a rzucili ją w maleńkiej księgarni na I Maja w Koszalinie, tam taka walka groziła utratą oka.
OdpowiedzUsuńGłód książek pozostał
Anonimowy gościu, gdybym taka pracę dostała, no cóż, lewą rękę bym za to oddała, bo i tak jej malo używam :-) Rozmarzyłam się.
OdpowiedzUsuńNajbardziej z tej swojej działalności bibliotecznej podnieca mnie zdobywanie książek
Izo - co się stało, że z grzecznej dziewczynki przemieniłaś się w potwora książkowego??? Zartuję. Nigdy się nie zaangażowałam w podaje i inne, może to i lepiej
OdpowiedzUsuńOjej, cóż za góra fantastycznych wspomnień!! :))
OdpowiedzUsuńRównież zadziwia mnie postawa Twego 'jeszcze nie-zięcia'. Nie potrafiłabym działać w ten sposób. Zresztą... Cóż to za radocha mieć do wyboru 2, czy 3 książki do przeczytania? Wolę wybierać z dwustu i przynajmniej mieć pewne pole manewru - zależnie od humoru, pogody i stanu ducha mam ochotę na zupełnie inne książki :)
Futbolowa - ależ ona wybiera z 200, a nawet kilku tysięcy...w księgarni :-) A potem te wybrane czyta. Natepnie idzie i znwou wybiera itd. Różnica jest tylko taka, ze ja wybieram u siebie i w księgarni, a on tylko tam
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie przypomniałam sobie, jak to w dzieciństwie mama polowała na książki dla mnie :) Miała nawet przyjaciółkę w Naszej Księgarni, która "odkładała" jej wszystkie dziecięce i młodzieżowe nowości, bo kupić je normalnie nie było wcale tak łatwo, a ja domagałam się nowych książek :)
OdpowiedzUsuńMetoda 'jeszcze nie-zięcia' jest bardzo realistyczna. Ja tez takawa stosuje gdy chodzi o zakup ksiazki za 25-30 euro (jak nie wiecej) to moje checi, potrzeby, snobizm czytelniczy schodzi na plan dalszy. Grzecznie ustawiam sie w kolejce do ksiazki w bibliotece... jesli biblioteka taka dysponuje. Kolezanki raczej sa 'pokroju' Kasi i nie pozyczaja ;-) bo jeszcze nie przeczytaly.
OdpowiedzUsuńgrendella - to jest materiał na duży esej, jak to kiedyś się książki zdobywało, aż dziw, ze ludzie nie czytają, bo kiedyś wydawało mi się, że jest na odwrót, czytają wiele
OdpowiedzUsuńAnonimowy gościu - mam wiele niedobrych doświadczeń, stąd niechęc do pożyczania. Poza tym uważam, że jak człowiek wydaje pieniądze, to ma prawo być pierwszym czytelnikiem swoich nowych tomów i ma prawo czytać je w takim tempie, jak mu pasuje, nie popędzany przez innych. Tym bardziej, że tutaj ceny książek spadają dosyć szybko i można sobie kupić nowości całkiem tanio. Nie jest ze mną tak źle, niektórym pożyczam
OdpowiedzUsuńJa też odmawiam sobie tych nuajbardziej pożądanych, choć pracuję nad tym! Co mam sobie żałować, nie? ;)
OdpowiedzUsuńA kupuję tak, jak Ty, tzn. pod wpływem impulsu. Nieważne ile nowych i jeszcze nieprzeczytanych książek piętrzy się na półkach w domu. Jeśli tylko mam taki kaprys (i kaskę), bo dorwać kolejną to po prostu ją kupuję i tyle. A Twojego jeszcze nie zięcia zupełnie nie rozumiem ;). No bo jak tak można? ;)
Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twoich bliskich w 2011!
Toż to tekst o mnie:) Ale mole książkowe już tak mają. Butów nie kupię, a książkę tak. Pamiętam moje ferie w Warszawie w czasach PRL - całe kieszonkowe straciłam na książki. Wróciłam obładowana - niektórych do teraz nie przeczytałam, bo przyszła odwilż i okazało się, ze na świecie są ciekawsze książki niż Anna Karenina. Choć mam nadzieję, ze kiedyś przeczytam, bo wypada zejść z tego świata mając za sobą kilka tytułów z klasyki. Życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku - i świnia będę - wielu dobrych książek na półce. NOWYCH!!!!:)
OdpowiedzUsuńVirgo - a ja go podziwiam, bo też tak bym chciała. To jest dobra kolej rzeczy, kupujesz, czytasz, kupujesz czytasz
OdpowiedzUsuńbe.el - dzięki za życzenia. A niech tam, uwielbiam nowości i nic nie poradze
OdpowiedzUsuńKasiu, wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuńA książek gromadź ile tylko się da i ani grama więcej! Trzeba być twardym ;P
Dzięki maiooffko
OdpowiedzUsuń>Izo - co się stało, że z grzecznej dziewczynki przemieniłaś się w potwora książkowego???
OdpowiedzUsuńkasiu- pytanie było pewnei retoryczne, ale jednak odpowiem- większa ilośc czasu. Bo zdobywanei książek jednak czasu trochę wymaga, to nie ziemniaki:).
Izo - oj wiem, wiem coś o tym. Ileż to ja wieczorów spędziłam szukając konkretnego tytułu. Ile ja bym w tym czasie książek przeczytała. tych co juz mam, haha
OdpowiedzUsuń