środa, 2 maja 2012

O tym, jak zięć po angielsku polskie czytał i takie tam słów kilka

Kochani, przed wyjazdem nie zdążyłam powiedzieć, że mnie nie będzie dwa tygodnie, czyli od teraz licząc, to jest do końca przyszłego tygodnia. Nie mam dostępu do sieci, dzisiaj prawdopodobnie ostatni raz przed powrotem do domu. Wpadłam tylko sprawdzić pocztę i co widzę? Powiadomienie ze Zbrodni w Bibliotece, mojego ulubionego od zawsze portalu o kryminałach, że opublikowali moje doniesienie z Irlandii o tym, jak jeszcze-nie-zięciowi podobała się (lub nie, o tym w tekście) książka Miłoszewskiego Uwikłanie, którą dostał ode mnie na Gwiazdkę i przeczytał po angielsku. Jeśli jesteście ciekawi, co obcokrajowiec myśli o polskiej powieści kryminalnej, zajrzyjcie na tę stronę http://zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/2778,uwiklaniewirlandii/
A poza tym dzieje się, piszę o tym w swoim codzienniku Z babskiej perspektywy. Dodam jeszcze, że czekały na mnie tutaj książki zamówione na Allegro za grosze, a do tego znalazłam u mamy dwa rodzynki, czy perełki to jeszcze nie wiem, w każdym razie mało znane ksiażki polskich autorów i też je zabieram do Irlandii w celu przeczytania. Macam te starotki i rwę się do nich, ale nie mam teraz czasu na czytanie, a wieczorem u mamy swiatło słabe i mi oczy siadają. No nic, będzie na to czas.
Poza tym cieszę się, że książka napisana wspólnie z Małgorzatą Gutowską Adamczyk, Rozmowy z czytelniczkami, znalazła Waszą przychylność i jak na razie mamy same dobre recenzje. Dodaje nam to skrzydeł. Dziękuję w swoim imieniu
Pozdrawiam was i nie zapomnijcie o mnie całkiem.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Jak to robią twardzielki?

Mam świetnego Ziomeckiego w czytaniu, ale stres przedwyjazdowy tak mi się daje we znaki, że go odłożyłam na po powrocie. Poza tym ta powieść straszna cegła, w sensie gabarytów, a ja więcej poza domem i musiałam coś znaleźć do torebki. I żeby było moje, nie pożyczone, bo w torebce nie noszę niefrasobliwie czyichś tomów, żeby nie poniszczyć. Poza tym musiało być wesołe, krotochwilne, nie natrętne emocjonalnie, żebym zawału nie dostała, bo moje serce i tak obciążone nadmiernie, już nawet Kalmsa zaczęłam łykać.
Tak błądziłam wzrokiem po półkach i nagle oczy mi się zaświeciły - przecież ja mam jedną 'Mariolkę' nieprzeczytaną !!! Toż to idealna lektura na umęczoną duszę!


Po pierwsze - zaletą tej powieści jest humor. Po przeczytaniu pierwszej powieści Marioli Zaczyńskiej - Gonić króliczka - już wiedziałam z czym będę miała do czynienia. Uśmiech na twarzy, chwilami wybuchy dzikie, gwarantowane.
Po drugie - dzieje się w Siedlcach i okolicach, a ja tam spędziłam bardzo dobre pięć lat mojego dorosłego życia, poznałam wielu wspaniałych ludzi i to miasto na zawsze będzie miało swój pokoik w moim sercu. Tęsknię czasami, chociaż w ten sposób miałam okazję się tam przenieść.
Po trzecie - spełniła ona moje oczekiwania lektury lekkiej, zastrzyk optymizmu nie do przecenienia.

Tytułowe twardzielki to Brysia, policjantka, Gosia, dziennikarka i Sabinka, wykładowczyni na uczelni. Do tego mamy całą galerię ciekawych postaci, od fikcyjnych (???) jak Alberta, stara, ale jara reporterka TV, Wandeczka, mama Brysi, tajemniczy Boski i Konwicki, czyli element kryminalny, Bartek, narzeczony Sabinki, do postaci prawdziwych, jak na przykład pan Irek z Jagodnego, którego zresztą miałam przyjemność poznać, jego żona, właściciel hotelu i inni.
Mariola Zaczyńska jest nie tylko dziennikarką, ale też kształciła się w pisaniu scenariuszy i to widać. Książka jest niezwykle filmowa, akcja gna, zmieniają się osoby i okoliczności przyrody. Co chwila coś się dzieje, zmiany są jak kolejne ujęcia filmowe - krótki opis, didaskalia, a potem AKCJA! I gnamy na łeb na szyję wraz z bohaterami. Jedno Wam powiem, czyta się migiem i to nie dlatego, że litery duże (ale też bez przesady, co też doceniam, bo wiecie przecie, żem dziwnie ślepawa), ale też z tego względu, że ma się wrażenie, że trzeba tak szybko te kartki przewracać, jak autorka 'mówi'. To ma cechy bardzo energetycznego opowiadania przy stole u przyjaciół, kiedy to ktoś próbuje przybliżyć zdarzenie i wstaje, macha rękami, odgrywa scenki, zmienia głosy i chodzi jak stary furman. Z tego by była dobra komedia romantyczna na lato. Na pewno nie zmęczy, chyba, że ze śmiechu.
Scena z Wandeczką i Friendly Józkiem fantastyczna. Nic to,  że ten piesiołek w książce jest airedale terrierem, zachowuje się wypisz wymaluj jak mój Franek (Jack Russel Terrier) i za to go pokochałam. Przygoda Józka i golasów rozbawiła mnie do łez.
Rajd Szampania fantastyczny, koniecznie muszę dopytać, czy on się naprawdę odbywa? W Korczewie bywałam i potwierdzam, pięknie tam jest. 
Ciekawe były tez przebitki z wystaw psów, nigdy nie byłam i takie wejrzenie za kulisy bardzo było fajne, to samo tyczy się koni arabskich, zawsze czegoś się człowiek przy okazji dowie.

Po wydaniu książki, przyjętej bardzo entuzjastycznie przez czytelniczki, zawiązały się kluby Twardzielek

(zdjęcie autorstwa Piotra Giczeli, a na nim Autorka - druga od prawej nie licząc pana o kuli) Wszystkie panie w koszulkach twardzielek
Poniżej legitymacja przynależności do klubu, zdjęcie zaczerpnięte z bloga Marioli Zaczyńskiej. 

Wszystkie bohaterki książki nie mają życia usłanego różami, ale wspierają się i pokonują kolejne przeszkody życiowe, jedna po drugiej, konsekwentnie. Może i mają chwile załamania, ale uparcie podnoszą się z kolan. I jak to w takich powieściach, czasem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czego Wam życzę.
Ja też chcę do Twardzielek.

piątek, 20 kwietnia 2012

Samochwała w kącie stała. O jednej książce rzecz ta będzie


To jest okładka książki, która się właśnie ukazała. Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami. Jedną z pięciu dziewczyn, kobiet powinnam może powiedzieć, ale w ten sposób czuję się młodsza, byłam ja. W tej książce rozmawiamy o tym, o czym często rozprawia się przy kawie z przyjaciółkami - o życiu, związkach, religii, feminizmie, dzieciach,  uczuciach, rozstaniach, szczęściu i przyjaźni oraz wielu innych sprawach. Powstała książka ważna dla nas, co oczywiste, bo przecież każda wypowiedź okupiona jest godzinami przemyśleń, ale mam nadzieję, że również i dla wielu z Was. Nie raz jest tak, że człowiek ma coś w tyle głowy, ale nie ma z kim tego obgadać. Czytając tę książkę, możecie to z nami 'obczytać'.
Emocje towarzyszące wydaniu takiej książki są wielkie. Najpierw w zaciszu domu obmyśliwałam, co bym chciała Wam powiedzieć, 'rozmawiałam' z dziewczynami na kartach dokumentu Worda, zapomniałam wręcz, do czego to wszystko zmierza, a potem zobaczyłam to wydane na kilkuset stronach i mi dech zaparło. Słowo, myśl - książką się stały.
Miłego czytania, jeśli się skusicie.

niedziela, 15 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być

Kiedyś już o niej pisałam, więc niektórych nie zaskoczę. Uważam, że ten pisarz jest w Polsce mało znany, a zasługuje na większą atencję. Ta powieść w szczególności. Tym bardziej, że jej ekranizacja jest równie dobra.
A mowa o Empire Falls Richarda Russo.




Powieść ta dostała nagrodę Pulitzera w roku 2002, moim zdaniem jak najbardziej zasłużenie.
O czym jest ta powieść? Miles Roby prowadzi restaurację należącą do miejscowej potentatki. Opisuje życie w maleńkim miasteczku amerykańskim (Empire Falls), właśnie z perspektywy okna tej restauracji. To raczej taka jadłodajnia w stylu amerykańskim, gdzie dolewka kawy jest za darmo, gdzie dostaje się porządne śniadanie dla budowlańca, gdzie po południu można pogawędzić przy kontuarze lub pograć w szachy z kumplem.  Galeria postaci, które tam wpadają na przekąskę lub po prostu małe pogaduszki, jest imponująca.  Jest też tajemnica, rodzinny sekret, który powoli wyłania się z mgły, jest całkiem świeża miłość, jest starszy człowiek, który ma mądre maksymy, jest młodzież ze swoimi problemami. Jest wszystko co prawdziwa, soczysta powieść mieć powinna. Takie właśnie uwielbiam.  Jestem zakochana w jej klimacie, a sama historia jest po prostu fascynująca. Nie chcę nic wam mówić, bo boję się, że zdradzę coś, co nie powinno być wiadome na samym początku.

 Na jej podstawie HBO nakręciło mini serial, 2 odcinki pełnometrażowe (po 2 godz każdy) z fantastyczną obsadą: Paul Newman (ojciec), Joanne Woodward (właścicielka połowy miasta), Helen Hunt (była żona głównego bohatera), Philip Seymour (wiem, ale nie powiem) i Ed Harris (głowny narrator, Miles Roby). Gwarantuję, że wpadniecie w 'pułapkę' tej historii niechybnie, więc lepiej przygotujcie sobie coś zawczasu do jedzenia, chusteczki (jeżeli macie oczy na mokrym miejscu, tak jak ja) i uprzedźcie rodzinę, że wyjeżdżacie do Empire Falls na kilka dni.


A teraz czytam powieść Ziomeckiego Mr. Pebble i Gruda i powiem 
Wam tylko jedno - dziwię się,
że sobie jej ludzie z rąk nie wyrywają, że nie ma zamieszek w księgarniach, 
że nie mam jej zupełnie na blogach. 
Oczywiście opiszę wrażenia, ale świetnie ona się wpasowuje w ten temat. 
Powinna już być bestsellerem, a nie jest i to dla mnie zagadka. 

środa, 11 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć

Nie będę oryginalna i pewnie nikogo nie zaskoczę, ale było mi trudno przebrnąć i nigdy nie skończyłam, przez 'Ulissesa' Jamesa Joyce'a.



Próbowałam dwa razy, bo dzieło, bo wyjątkowe, bo jestem w Irlandii, więc powinnam. Ale okazało się, że albo jestem za głupia na to, żeby przeczytać, albo za mądra, bo zdecydowałam się z tym nie męczyć. W każdym razie nie udało mi się i już.
Z tego też powodu, nie przeczytam właśnie przetłumaczonej na polski niezwykle trudnej translatorsko powieści 'Finnegan's Wake'. Polecam Wam wywiad z Krzysztofem Bartnickim, który dokonał niemożliwego i to przełożył. Ciekawe, jak się ten tytuł będzie sprzedawał. Pewnie stanie u niejednego na półce, chociażby po to, żeby się pochwalić, że się próbowało z tym zmierzyć.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Nie ma to jak dobre babskie czytadło na przełamanie impasu.

Przynajmniej ja tak mam, że jak mi czytanie idzie opornie, to powinnam odłożyć wszystko, co mam pod ręką i wziąć z półki coś zupełnie niezaplanowanego i najlepiej gwarantującego dobry 'poślizg' przy czytaniu, żebym znowu nie utknęła.
Szczęśliwie złożyło się, że pocztą przyszła najnowsza powieść Hanny Cygler 'Bratnie dusze'. Ta autorka nigdy mnie nie zawiodła, jeśli coś ma pójść szybko, jeśli guilty pleasure, czyli jak dobra paczka cukierków zjedzona w ukryciu, to tylko babskie czytadło, z dużym wątkiem romansowym, równie dużym tajemniczo-kryminalnym, damską przyjaźnią, o której wszyscy marzymy, to tylko ona.

Nie zawiodłam się. Na początku czytałam i myślałam - co ja tu tak o tych romansach, co mnie to obchodzi? Jak człowieka tumiwisizm połączony ze stresem egzystencjalnym opanują, to nie ma zmiłuj. Ale zaczęłam się wciągać, bo i ta miłość nieoczywista, i intencje też niejasne, to ciekawość zżera, co dalej?

Michalina (imienniczka mojej córki, więc od razu uszu nastawiłam :-), Aldona i Weronika przyjaźnią się od lat. Pierwsza dziennikarka kulturalna, dwie kolejne są malarkami. Przy okazji wystawy, którą zorganizowała Weronika dla siebie i Aldony, ta ostatnia poznaje mężczyznę swojego życia. Wdowa, z dorosłą prawie córką Mają, sprawiającą kłopoty wychowawcze, jak to dorastające córki (mnie jakoś ominęło, ciekawe, czy jeszcze dopadnie?), wpadła w ten romans od razu obiema nogami. Zaniedbuje przyjaciółki, a te najpierw się boczą, ale potem zaczynają martwić. Same też mają różne życiowe zawirowania, Weronika nawet, wydaje się większe niż Ada, ale o tym wszystkim dowiecie się już z książki.

Hanna Cygler zawsze pisze jakby od niechcenia, żadnego zadęcia, czasem wydaje mi się, że jakoś to wszystko za prosto idzie. Ale zaraz zaczyna się komplikować i już człowiek nie może książki odłożyć. Czyta się szybko, zawsze zostaje dobre wrażenie. Warto mieć jej powieści w zanadrzu, zawsze kiedy Was weźmie ochota na coś lekkiego do czytania, będzie jak znalazł. Mnie dodatkowo przyciąga fakt, że dzieje się w realiach polskich, co dla kogoś mieszkającego zagranicą tyle lat, jest dodatkowym smaczkiem.

Poza tym książka jest pięknie wydana. Chociaż ma kobietą stojącą tyłem, patrzącą w okno, tym razem nie będę się tego czepiać. Chociaż uważam, ze graficy mogliby sobie już te kobiety patrzące w dal, stojące lub siedzące tyłem, darować. Czyżby naprawdę nie było innych motywów do wykorzystania?

niedziela, 8 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 6 - Książka, przy której płaczesz

Nie trudno mnie doprowadzić do płaczu. Chlipię na filmach,  kostiumowych BBC to już na pewno, na reklamach, to i przy czytaniu książek mi się zdarza. Zawsze, kiedy są chore dzieci, zaginione psy, wojna.
Gdybym miała to spamiętać, musiałabym oddzielnego bloga prowadzić. Dwie wryły mi się w pamięć bardzo. Pierwsza, królowa 'płaczko-wywoływaczka', przy której się o mało w wannie nie utopiłam, o ile statki wielkotonażowe toną, to była powieść Iriny Gołowkiny 'Pokonani'.


Widmo utraty dotychczasowego życia, wojenne czy rewolucyjne zawieruchy, były też w 'Bez pożegnania' Barbary Rybałtowskiej. Tak się spłakałam, że popuchnięta chodziłam pół dnia. Mąż myślał, że jakieś nieszczęście w domu.



Czytając Jane Austen 'Rozważną i romantyczną' też łzy lałam, ale tłumaczy mnie młody wiek, kiedy to czytałam. Natomiast hektolitrów słonej wody wytoczonej z systemu podczas oglądania adaptacji jej powieści, nie tłumaczy już nic. Jak mawia małżon - oczy ma na mokrym miejscu.

Pozdrawiam świątecznie.

piątek, 6 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 5 - Książka non-fiction, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność

Mam ich dużo. Podziwiam, że Prowincjonalna Nauczycielka taka zdyscyplinowana i zdecydowana, podaje zawsze jedne tytuł. Ja tak nie umiem. Nie strzelajcie, będzie kilka.
Gruza bardzo dowcipny, Rodowicz trochę megalomańska, ale ciekawe życie miała, to i ciekawie się czyta. Szczygieł wiadomo, pisałam o tej książce nie tak dawno, a Olbrychski - siurpryza. Spodziewałam się nadętych wspomnień, a dostałam naprawdę mądrą, wyważoną i świetnie napisaną książkę w dwóch odsłonach.
Ostatnio dobrze mi się też czytało wspomnienia Danuty Wałęsy.



czwartek, 5 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 4 - Książka, która przypomina Ci o domu

Rozmarzyłam się. Jest ich wiele, głównie te, czytane w młodości.
Najbardziej chyba 'Piotrek zgubił dziadka oko' Lucyny Legut. Dodatkowo, jak tylko biorę ją do ręki, czuję zapach orzeszków ziemnych, bo kiedy ją czytałam, dzieckiem będąc, właśnie je jadłam.


Pamiętam, jaki mi mama  czytała Groszka i Natalię Majerówny (zdjęcie z Allegro, nieudane, ale nie mogę mojego egzemplarza znaleźć)


No i oczywiście Ania z Zielonego Wzgórza


I moja najukochańsza, marzyłam o takiej lalce, Przygody Gałgankowej Balbisi


Przepraszam, że tak dużo, ale w końcu, to tylko zabawa

środa, 4 kwietnia 2012

30 Dni z książkami - Dzień 3 - Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła

Długo myślałam, bo mnie już trudno zaskoczyć. Doszłam do wniosku, że najbardziej zaskoczyły mnie dwie lektury, którymi mnie straszyły starsze roczniki, wszyscy znajomi włącznie z matką polonistką. Że nudne, że długie, że mi się nie spodobają, że po co to takie starocie.
Kiedy sięgnęłam po Nad Niemnem Orzeszkowej, miałam jak najgorsze przeczucie.
Ale ta historia wzięła mnie od pierwszych stron.
Miałam takie wydanie (zdjęcie marne, nie moje, z tablica.pl)


Czytałam jedną na noc, cały dzień czekałam na moment, żeby sie położyć i poczytać.
Zachwyciła mnie ta książka, klimat, bohaterowie. Do tej pory lubię tę historię.

To samo miałam z Chłopami Reymonta. Łyknęłam w mig. Zachwyciłam się i do tej pory chętnie wracam.

wtorek, 3 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień drugi - Książka, którą lubisz najmniej

Staram się nie robić błędów i wybierać tylko takie, które gwarantują minimum przyjemności. Ale jednak zdarza się, że po przeczytaniu jestem strasznie zawiedziona, zniesmaczona czy zirytowana jakąś powieścią.
Jeśli chodzi o najgorzej wspominane mam dwie, jedną z teraźniejszości, drugą z przeszłości.

Palmę pierwszeństwa daję


Wtórna, nudna, przewidywalna. Moim zdanie dobra tylko dla początkujących czytelników,  nie znających Opowieści Wigilijnej Dickensa. Ich jeszcze może i poruszy, da do myślenia. Osobie dojrzałej może tylko nerwy popsuć, że czyta coś, co już dawno napisano, a to coś nowego jest po prostu ubrane w płaszczyk w kratkę dla niepoznaki.

A druga książka, która nie była może i zła, ale zostawiła takie mianowicie wrażenie, że kiedy zamknęłam ostatnią stronę, nie wiedziałam, po co ja ją właściwie przeczytałam? Nic nie wniosła, nawet nie miałam tego ulubionego uczucia ciekawości, co dalej?

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień Pierwszy

Monika Prowincjonalna Nauczycielka zainicjowała wyzwanie - serię wpisów o książkach, po jednym na jeden dzień, według poniższej listy. Na Facebook nazywa się to 30 Day Book Challenge (30 dni z książkami)

Dzień 1 - Twoja ulubiona książka
Dzień 2 - Książka, którą lubisz najmniej
Dzień 3 - Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła
Dzień 4 - Książka, która przypomina Ci o domu
Dzień 5 - Książka non-fiction, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność
Dzień 6 - Książka, przy której płaczesz
Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć
Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być
Dzień 9 - Książka wielokrotnie przez Ciebie czytana
Dzień 10 - Pierwsza książka przeczytana przez Ciebie
Dzień 11 - Książka, dzięki której zaraziłeś się czytaniem
Dzień 12 - Książka, która tak wycieńczyła Cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas.
Dzień 13 - Najukochańsza książka z dzieciństwa
Dzień 14 - Książka, która powinna się znaleźć na obowiązkowej liście lektur w szkole średniej
Dzień 15 - Ulubiona książka traktująca o obcych kulturach
Dzień 16 - Ulubiona książka, którą sfilmowano
Dzień 17 - Książka, którą sfilmowano i zrobiono to źle
Dzień 18 - Twoja ukochana książka, która już nie można kupić
Dzień 19 - Książka, dzięki której zmieniłaś zdanie na jakiś temat
Dzień 20 - Książka, którą byś poleciła osobie o wąskich horyzontach myślowych
Dzień 21 - Książka, która przyniosła ci wielką przyjemność, ale wstydzisz się przyznać, że ją czytałaś
Dzień 22 - Ulubiona seria wydawnicza
Dzień 23 - Ulubiony romans
Dzień 24 - Książka, która okazała się jednym wielkim oszustwem
Dzień 25 - Ulubiona autobiografia/biografia
Dzień 26 - Książka, którą chciałabyś przeczytać, a jeszcze nie jest napisana
Dzień 27 - Książka, którą byś napisała, gdybyś umiała
Dzień 28 - Książka, której przeczytania bardzo żałujesz
Dzień 29 - Autor, którego omijasz
Dzień 30 - Autor, którego wszystkie książki czytasz

Spodobało mi się i też dołączam. 

Dzień Pierwszy - Twoja ulubiona książka. 

Nie zdziwi Was pewnie fakt, że trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ono jest bardzo skomplikowane w swojej prostocie i co by sie nie powiedziało, nie będzie to odpowiedź pełna. Każdego roku ma się inną ulubioną, z różnych okresów życiowych wynosi się coraz to inne tytuły, które powodują przyspieszone bicie serca, kiedy się je zobaczy na półce, czy u innych na blogu.

Cały dzień noszę się z tym pytaniem. Nie wiem, czy to wpływ tego, że widziałam dzisiaj film na podstawie dwóch powieści Musierowiczowej (Ida Sierpniowa i Kwiat Kalafiora) - pt. ESD. Może to dlatego, że ostatnio myślałam o koleżance, która mi Poznań Borejków z autografem sprezentowała, ale dzisiaj wymieniłabym 'Noelkę'(jeśli muszę jedną tylko). Albo 'Opium w rosole'. Albo 'Kłamczuchę'. Sami widzicie, że ciężko.

Z dorosłych lektur to chyba 'Sto lat samotności' Marqueza albo 'Medicus' Noaha Gordona.



sobota, 31 marca 2012

Rura mi się zatkała

Dramatycznie to się na mnie odbija, ale nie mogę zupełnie skupić się na czytaniu. Zaczęłam ze sześć książek, żadnej nie mogę czytać, albo mnie nudzi, albo mnie denerwuje, ale wiem, że to nie wina treści, a moja. Nawet gazet nie czytam, kartkuję tylko.
Obrazki cholera oglądam.
I nic.
Wpadam w dół, że nie mogę, ale nie mogę i już.
Ale książki oglądam pasjami, tyle, że w internecie. I oczywiście lista zakupów rośnie, oszalałam, kiedy zobaczyłam Theorina i wspomnienia Dudziak. Mam nadzieję, ze mnie odetka. 
Oglądam filmy za to namiętnie. Cały czwarty sezon Czasu Honoru miałam na twardym dysku nagrywarki i teraz z mężem zaliczamy, właściwie można powiedzieć koniec. Podobał mi się, może dlatego, ze ciągiem oglądany, dużo emocji, ale też chyba ja jakaś nadwrażliwa.
Nie wiem, może mnie stresuje wyjazd do Polski, denerwuję się bardzo i nawet fakt, że na sam koniec pobytu będę na targach w Warszawie, nie zdejmuje ze mnie stresu.
Nawet blogów nie czytam za wiele. Jakiś taki niepokój we mnie. I zmęczenie.

Jakiegoś hydraulika może zawezwać? 
Przejdzie, wiem, ale słuchanie mi idzie lepiej i nic na to nie poradzę.
A nawiasem mówiąc, Gra o Tron Martina będzie wydana na audiobooku, czytana z podziałem na role, jak Narreturm Sapkowskiego, ponad stu aktorów bierze udział w nagraniu, sami najlepsi, Kulesza, Więckiewicz, słuchałam fragmentów, brzmi fantastycznie.  Muszę to mieć.

sobota, 24 marca 2012

Mężczyzna, od którego wszystko się zaczęło. A starocie już niedługo znajdą nowy dom.

I co ja mogę napisać o tej książce? Wszystko już było.
Zacznę od tego, że przynajmniej na rynku anglojęzycznym, od tej trylogii wszystko się zaczęło. Wiem, Mankell był wcześniej wydany, ale to Larsson ruszył ludzi do księgarń w poszukiwaniu kryminałów skandynawskich.
Nie wiem, co on takiego ma, czego nie mają inni? Przecież każdy ma jakiegoś bohatera, jak nie policjanta, to dziennikarkę. Każdy ma wątki miłosne lub seksualne, każdy morderstwo lub inne przestępstwo, więc diabeł musi tkwić w stylu.
Ale i on nie jest jakiś nowatorski, wyjątkowy i odkrywczy.
Więc pomysł?
Po pierwszym tomie myślałam, że duet Sallander - Blomkvist jest tu kluczem, ale teraz widzę, ze to jednak sama Lisbet Sallander trzyma tę trylogię w kupie (chociaż dopiero zaczęłam czytać trzecią, więc może potem będę inaczej śpiewać) i świadczy o jej wyjątkowości. bo o ile inne postaci w skandynawskich kryminałach są ciekawe, nikt nie wymyślił tak wielowarstwowej i przyciągającej uwagę.
Wszystkie znaki wskazują, że ona powinna być tak zwichrowana, ze nie do przyjęcia, a jednak lubimy ją, sekundujemy jej i przyjmujemy z całym dobrodziejstwem inwentarza. Pięknie ją Stieg ulepił.

W drugiej książce cyklu nie brak napięcia, gwałtownych zwrotów, ale i obrazków z życia Lisbet, jakbyśmy się mieli do niej przyzwyczaić na dłużej. Moze Larsson chciał ten cykl rozszerzyć na kilka tomów, nie jedynie trzy? Podobało mi się, że mogliśmy z nią odbyć część jej podróży, pobyć w jej głowie i dowiedzieć się, co tam siedzi. Te rozdziały to była powieść obyczajowa wewnątrz kryminału. Bardzo udane połączenie.

Czytałam uszami. Byłam tak ciekawa treści, ze sobie wynajdywałam rzeczy do wyczyszczenia, umycia, czy co tam zwykle robię, kiedy słucham, tylko żeby dłużej z tą książką obcować, dowiedzieć się, co dalej?
Wiedząc, że mam ją w w odtwarzaczu, aż mi się gęba śmiała na dłuższy spacer ( normalnie nie lubię łażenia dla zdrowotności, mąż się śmieje, że ja bym zasuwała, ale od księgarni to księgarni z kuponami rabatowymi w kieszeni, schudła bym wtedy w mig :-).
Jeśli w ogóle jeszcze ktoś jest, kto tego, nie czytał, polecam.
Ja się tak ociągałam, bo w tym czasie, kiedy kupiłam drugi tom, mama miała udar i moja córka powiedziała, że tam dużo jest o tym prawniku, który też po udarze, to może lepiej nie, bo się będę stresować, czytając o tym. A jak zwlekałam z drugim, to i siłą rzeczy z trzecim. Właśnie go słucham.

*^*^*

Z innej beczki. Będę w kraju, postanowiłam sobie w związku z tym sprawić kilka książek, które bardzo chciałam mieć, kosztują grosze na Allegro, a nie mogłam kupić, bo nie wysyłali zagranicę. I powiem tak, jak się mieszka w Polsce, to Allegro na starocie jest fantastycznym miejscem i już mnie nie dziwi, że Wy mi czasem mówicie - nie wiem, co masz za problem, przecież na Allegro jest.

Ano jest, ale na 20 sprzedawców, jeden wysyła do mnie, a inni mnie 'stawiają do kąta' - nie wysyłam, nie robię wyjątków, przecież zaznaczałem w opisie itd. W ogóle coś dziwnego jest w tym miejscu, że ja, jako kupujący, czuję się dyscyplinowana i stawiana na baczność, wcale nie komfortowo. A jak już kupisz, to natychmiast pędź i zostaw dobry komentarz. 
Nigdy tego nie miałam, ani na ebay, ani innych pomniejszych. O takich jak Amazon czy Play, gdzie też sprzedają z drugiej ręki książki i filmy to już w ogóle nie mówię, tam wszystko jest na zasadzie - kurczę, jak się cieszę, że kupiłaś ode mnie.
Nie mówię broń Boże o tych, od których kupiłam teraz, wcześniej miałam dziwne co najmniej doświadczenia. To chyba wynika z tego, że u nas nadal pokutuje postawa - kupuj i spieprzaj, tak naprawdę to ja ci robię przysługę. Inna rzecz, że tym razem kupowałam
Postanowiłam kupić sobie kilka książek Ludwiki Woźnickiej (o jej siostrze pisałam w którymś ze wcześniejszych wpisów), oprócz tego dwa tytuły Jeremiego Bożkowskiego, bo mam tylko Mszę za mordercę i brakującą mi Rillę ze złotego brzegu w płóciennej oprawie (dzięki Wam i zakupom na Allegro brakuje mi już tylko dwóch). Niestety 'Ostatnie dni Aranjuezu' Pruszkowskiej chyba mi przejdą koło nosa, bo są dwa egzemplarze, jeden za 99 zł, a drugi za ok. 35 zł, mam na nią chęć, ale to jest za dużo dla mnie.
Cieszę się z tamtych za to.
I to by było na tyle, poza tym, że czytanie mi zupełnie nie idzie, zamiast tego oglądam seriale. Czas Honoru z mężem tłuczemy, mało mi serce nie siądzie, bo ja jestem strasznie wrażliwa i jak oni na akcję, to ja umieram. Twórcy tego serialu byliby dumni z takiego widza :-)

Dziewczyna, która igrała z ogniem była szóstą książką przeczytaną w ramach wyzwania Z półki

sobota, 17 marca 2012

Czasami lepiej czekać, niż doczekać, bo zawód może być wielki

Tak czekałam, zazdrościłam, kiedy ktoś mówił, że idzie na to do kina. Już mi nawet nie chodzi o to 3D, ale o wielki ekran, o te sceny batalistyczne, które u Hoffmana zawsze zapierały dech w piersiach. Poza tym ja lubię filmy polskie z historią w tle, a Hoffmana to już w ogóle, Potop czy Ogniem i mieczem oglądam zawsze, kiedy powtarzają (chociaż kręcę nosem, kiedy w programie, ale jak okiem zahaczę, to już przyklejona do ekranu nie odchodzę).



Film Bitwa Warszawska 1920 był dołączony do Vivy i mi go litościwie koleżanka Michaliny przywiozła z kraju. Chciałam bardzo go mieć na DVD, bo taka karta historii sfilmowana, do tego dvd ma język angielski, to sobie pomyślałam, że i jeszcze-nie-zięć zobaczy, może kolegom Wojtek puści. Miałam plany na skalę międzynarodową co do tego filmu, hehe.

Zapodałam wczoraj do odtwarzacza, syna od komputera oderwałam, jabłkami obdzieliłam, koce każdy sobie zorganizował, pies spacyfikowany zabawką - cała logistyka. Małżon mnie rozbawił do łez pytaniem, czy to w 3D i czy okulary dołączyli? Jakbyśmy trój-telewizor mieli.

Włączyłam i się zesrało. Excuse my French.
Z Hoffmana to tylko te konie, ułani, kawalerie i najazdy tychże szerokim obiektywem kręcone. Nic więcej. Ani pięknej historii, jakieś strzępy zaledwie. Szyca równie dobrze mogło by nie być, i tak gdzieś tam w tłumie jeździł albo strzelał. Bończak więcej się nagrał w tym filmie niż on, zresztą facet klasa. Chodzili w scenach mówionych jakby kije połknęli, styl wiejskiego przedstawienia amatorskiego - wchodzisz z lewej, mówisz, żeby cię ostatni rząd słyszał, wychodzisz z prawej - pani świetliczanka reżyseruje. Piłsudski tak ucharakteryzowany, że bardziej Stalina przypominał, gdyby nie mundur, pomyliłabym jak nic, Linda się jakoś obronił, ale i tak myślę, że mógłby sobie darować tę produkcję, na co mu ten obciach. Ferency dobry, ale mocno stereotypami leciał, najfajniej wypadła wdowa po białym oficerze, która była mu nałożnicą. Sceny w obozie bolszewików - nihil novi, to już dużo lepsze były w serialu, który w zeszłym roku leciał. W ogóle ten serial przebił film po wielokroć, a przecież nie miał chyba takiego budżetu?

No i na koniec zostawiam najgorsze - pani Natasza Urbańska była po prostu tak słaba jak herbata babci klozetowej. Używam tego określenia szalenie rzadko, tutaj na blogu chyba ze trzy razy do tej pory. Już gorzej upaść nie można. Niestety, dziewczyna fajna, ale grać to ona wcale, a wcale nie potrafi. I tak sobie myślę, że się Józefowicz nad różnymi ludźmi pastwi, a w domu nie umiał żadnej dobrej rady żonie dać. Ani rozpaczy zagrać nie umiała, ani radości, strachu, a już te sceny na polu bitwy to był ostateczny cios w splot słoneczny. Normalnie mnie bolały oczy to oglądać.
Właściwie wszystko, co musicie wiedzieć, jest w tej zajawce wyżej, resztę można sobie darować. I nawet dosłowność, tak nowoczesna teraz, scen wojennych - flaki na wierzchu, a na drugim końcu bolszewik ściąga buty z nóg, mózg na twarzy żołnierza obok, urwane pół korpusu, nogi ręce, co tam wystaje. Krew tryskająca, członki fruwające - nic nie pomoże, bo film jest po prostu słaby i nieciekawy.

I tak sobie myślę - jeśli trójwymiar ma zredukować treść na rzecz widowiska, to jest to po 3-kroś do D-upy pomysł i mnie w ogóle nie pociąga.

Przy okazji filmu przypomniałam sobie o świetnym aktorze rosyjskim Aleksandrze Domagarowie (oczywiście grał w Bitwie Warszawskiej, a jakże, kozaka i grał świetnie, na szczęście zapomnieli mu przetłumaczyć, że to jest 3D i nie musi się starać), jaki zbieg okoliczności, że na Chanel 1 rosyjskim (dostępny w Polsce na platformach satelitarnych, niekodowany), był akurat o nim film dziś rano. Obejrzałam z wielkim zainteresowaniem, jakiż to wszechstronny i ciekawy artysta.