sobota, 2 czerwca 2012

Skowronkiem wylatam, żeby Wam wreszcie dalej relację zdać


Wstałam dzisiaj godzinę wcześniej niż zamierzałam, bo mi wyrzuty sumienia nie dały spokoju, że Was tak zaniedbałam i nic dalej nie opowiadam. Nie żebym myślała, że ktoś czeka i wargi przygrywa, ale gdyby jednak taka osoba była, to nie fair tak milczeć.
Tłumaczyć nie będę za długo, wiadomo, życie nie daje miejsca na przyjemności, a obowiązków kupa (kupą mości panowie).

Puściłam sobie Rumer, słucham, za oknem ptaki dodatkowo trelują, popijam kompot rabarbarowy wymieszany z wiśniowym kiślem (wymysł małżona, który świetnie sprawdza się w lecie) i oddaję się wspomnieniom targowym.
Skłamałabym, że Targi to głównie blogerzy, pisałam o tym, że ważni, ale przecież nie mogłam poprzestać na rozmowach z nimi, książki i pisarze czekali na mnie. Może nie na mnie, ale na czytelników takich jak ja.


No właśnie, pisarze. Widziałam gdzieś dyskusje, czy warto do nich chodzić i w kolejkach wystawać, że to 'macanie' się ze słynnymi ludźmi nie ma sensu i takie tam. Nigdy nie biegałam po autografy do muzyków, nie polowałam na ulicy czy podczas festiwalu na podpisy aktorów, nie dopadam znanych ludzi w pociągu, restauracji czy sklepie, nie w moim to stylu, ale na targach pisarze się niejako też  wystawiają i pewnie bardziej  boją się tego, że nikt nie przyjdzie, niż tego, że przyjdzie fanów za dużo. Do wszystkich nie biegam, tylko dlatego, że znam z twarzy, poszłam tylko do tych, którzy mnie zachwycają, których lubię albo cenię za ostatnią książkę na przykład. Nie do wszystkich mi się udało dotrzeć, bo jak stałam gdzieś w kolejce do jednego, to inny też akurat podpisywał, albo zwyczajnie przegapiłam, bo za późno przyszłam (Passent), albo nie wiedziałam, ze podpisuje po raz drugi (Enerlich i Kalicińska), albo przegapiłam w masie nazwisk i zupełnie nie wiedziałam o tym, że się spotyka z czytelnikami (tak jak o mało nie zdarzyło się to z Krystyną Nepomucką).
Miałam też przykazanie od córki, znaleźć Jarosława Grzędowicza i Pilipiuka i tak też zrobiłam, byli pierwszymi, do których się udałam.


Nigdy wcześniej nie widziałam pana Grzędowicza na oczy, nie wiem, dlaczego szukałam raczej kogoś w stylu Pilipiuka, haha. Nie wiedziałam też, że Maja Lidia Kossakowska jest żoną mistrza Lodowego Ogrodu, stałam w tej kolejce i oburzona myślałam - jak jej musi być przykro, że do niego dłuuuuuga kolejka, a do niej niewiele osób podchodzi, jak wydawnictwo mogło ich razem posadzić, co za brak wyczucia... i tak dalej w ten deseń. Oczywiście pognałam do niej, chociaż nic nie czytałam, zależało mi, żeby nie czuła się źle przy tym stoliku. Od razu się im przyznałam, że ja to jeszcze nie czytałam, ale córka i mąż są wielkimi fanami Pana Lodowego Ogrodu i ja też na pewno przeczytam. Wiem, ze nie jestem modelowym fanem tej dwójki, czyli powinnam mieć w oczach miłość i oddanie absolutne, ale doceniam to, nie omieszkałam powiedzieć, że ktoś napisał książkę, która jest czytana przez kobiety i mężczyzn, w każdym wieku, od 15-60 albo i dalej, i każdy po przeczytaniu pozostaje oczadziały. Już dawno bym sięgnęła po tę serię, ale córka mnie odstraszyła (chwilowo), że za brutalna dla mnie, że takie opisy, nie dam rady. Jestem zdecydowana zaryzykować.
W emocjach, już w domu, podpisując autografy, bo niektórzy maziaja zrobią, a potem bądź człowieku mądry, kto zacz - zrobiłam z Jarosława Jakuba. Sorry.






Tutaj z Panią Ireną Matuszkiewicz, miłe spotkanie. Lubię jej książki, chociaż na niektóre jestem za stara, ale jej kryminały w lekkim stylu mi się podobały. Ma styl, który pamiętam z książek podkradanych mamie, takie lata 70/80-te. Bez urazy, to komplement.  






 W Pałacu Kultury było tak gorąco, a każdy ubrany cieplej, bo na zewnątrz chłodnawo i deszcz, że wszyscy czytelnicy lądujący u stolika pisarza, po przebrnięciu przez tłumy, wyglądali na zmęczonych, czerwoni i spoceni jak knury, okropne. Do tego emocje, adrenalina, u niektórych naprawdę wielka, też dodawały rumieńców. Dlatego nie będę za wielu moich zdjęć pokazywać, żeby sobie obciachu oszczędzić. 

Do Urszuli Dudziak kolejka była długaśna, ale cierpliwie czekałam, bo kupiłam właśnie jej wspomnieniową książkę i ciekawa byłam autorki na żywo. Czas zleciał szybko, bo w kolejce, jak to w takich bywa, spotkałam dwie przemiłe panie i sobie gawędziłyśmy. Wcześniej podczytałam fragmenty Ja(zz) Urbanatora Makowieckiego, o Dudziakowym byłym mężu, Michale Urbaniaku, i chociaż nie miałam w planach kupna tej książki, tak się zachwyciłam tym, co tam wyczytałam, że od razu ją nabyłam. Mam teraz dwie o ciekawych latach jazzu, muzycznych w ogóle,  w Polsce i na świecie, a to wszystko widziane oczami byłej pary.
Pani Urszula świeciła jak elektrownia atomowa i tyleż od niej energii biło. Jest piękna, jeszcze bardziej niż w TV, włosy do pozazdroszczenia, zmarszczek nie brak, ale jakie piękne to zmarszczki. Zresztą jej uroda wynika z tej energii od niej bijącej i pozytywnego nastawienia do świata. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak człowiek odnosi sukces i ma pieniądze to nic dziwnego, ze taki hurra optymistyczny. Hmm, trzeba pamiętać, że każdy ma swoje problemy i niepowodzenia, nawet bogacze i gwiazdy.



Zajrzałam też do Marii Ulatowskiej, podziękować za wysłanie wygranych u niej książek, nie czytałam jeszcze, ale bardzo się cieszę na spotkanie z Panią Eustaszyną i bohaterkami Domku nad Morzem. Pewnie teraz w lato takie lektury smakują najlepiej. Chociaż gdzieś czytałam, że właśnie w lecie powinno się czytać lektury trudniejsze, a zimą te lżejsze. Pewnie najlepszym wyborem jest sięgać po to, na co akurat człowiek ma ochotę.
Pani Eustaszyno, uwaga nadchodzę
A tak w ramach anegdoty, okazało się, że Pani Maria mieszka w bloku, w którym ja też mieszkałam w Warszawie, 4 piętra niżej zaledwie, całkiem możliwe, że się rano w windzie spotykałyśmy. Jak to człowiek nigdy nie wie, z kim ...


Ten autograf powinien być na końcu, bo go zdobyłam ostatnim rzutem na taśmę, i to tylko i wyłącznie dzięki przyjaciółce Agnieszce, która przyszła na Targi mnie stamtąd odebrać i w drodze do wyjścia zwróciła mi uwagę, że na stoisku Akapit Press jest właśnie Krystyna Nepomucka. A mnie, jak na złość, skończyło się miejsce na karcie pamięci w aparacie, glupio mi było przy niej przeglądać i szukać, co wyrzucić, a z emocji zapomniałam, ze mam przy sobie dwie komórki z aparatami i to całkiem niezłymi. I nie mam zdjęcia. A tak kocham Panią Krystynę. Od czasów młodzieńczych, kiedy to sięgałam po mamine zbiory, a tam Nepomucka i Fleszarowa-Muskat na poczesnym miejscu. Jej seria o Małżeństwie,Miłości, Rozwodach Doskonałych / Niedoskonałych to majstersztyk. Potem druga o miłości Polki i Niemca, też świetna, pisała też dla młodzieży. Prześmieszna Floryda Story mnie też urzekła. A Dusza na Skalpelu... mogłabym tak wymieniać wszystkie bez wyjątku, każdą czytałam, jestem jej wielką fanką. Bardzo się wzruszyłam, to była przemiła rozmowa. Nikogo nie było w kolejce, miałyśmy czas. Powiedziała, ze kończy nową powieść, ja na to, kiedy będzie w księgarniach,  a ona, że wolno jej wszystko idzie, bo ma już 92 lata (!!!) i już nie jest taka szybka, jak kiedyś. Opowiedziała jeszcze trochę o sobie, zadumałam się, czy uda nam się jeszcze raz spotkać, zebym mogła to zdjęcia zrobić, pewnie już nie, może nie chcieć na targi za rok przybyć. Zwróćcie uwagę na charakter pisma, stara szkoła stylu



Do Grocholi to ja zawsze, kiedy ją widzę, bo ona ma w sobie tyle radości, ze szok. Wiem, że niektórzy krytykują jej ostatnie felietony pisane z córką, ale mnie się podobają, bo przypominają moje rozmowy z Michaliną. 

A to było najbardziej wyczekiwane spotkanie tych Targów, z Anną Fryczkowską, której książki od pierwszej pokochałam, wszystkie przeczytałam (tę ostatnią właśnie kończę).
I jaka piękna dedykacja.


Na końcu autograf Pilipiuka, który dodaje małe rysuneczki. A pisze w dziwny sposób trzymając pióro. Mam zdjęcie, ale z obcą czytelniczką, może by sobie nie życzyła pokazywanie jej u mnie.

Mam jeszcze wspaniała dedykację w książce Colina Thubrona 'Po Syberii'. Wiecie, znacie mnie, ja wszystko, co o Rosji, chętnie zjadam. Widziałam, że stoi szpakowaty pan i nic nie robi, z nikim nie rozmawia, ale nie był to stolik, jak innych autorów, tylko taki stojący bufecik. A tam, na stoisku Agory, kawę podwali i ciastka, to myślałam, że on czeka właśnie na coś do popicia. Potem jednak zorientowałam się, ze to autor podpisuje książkę i znowu obudziła się w mnie litość, że on tak stoi i nikt. Idę do młodzieńca, przemiłego zresztą, który mnie wcześniej obsługiwał, bo oczywiście zakupiłam tam Szczygła i inne tytuły, pytam, co ten pan napisał i gdzie to jest do obejrzenia, bo przecież przy nim nie będę kartkować. A młodzieniec podaje mi Po Syberii właśnie. Otworzyłam, przeczytałam kilka dań tu, kilka tam, oczywiście oczadziałam i w te pędy lecę do autora, jeszcze nawet za nią nie zapłaciłam, bo nagle mi się wydawało, że on mi zaraz ucieknie. Dzięki temu, że nikogo nie było przy nim, mogliśmy zamienić kilka słów, dłuższą chwilę pogawędzić. Przemiły, ciekawy człowiek, a do tego zrealizował moje marzenie, czyli podróżował po Syberii. Zdjęcia autografu nie mam i już nie mam czasu lecieć go robić. Uwierzcie na słowo.
Zmęczyło mnie to 'targowanie', tłumy i wystawanie w kolejkach. Potem to już tylko chodziłam między stoiskami i wyszukiwałam smaczki. Na stoisku Czarnej Owcy brałabym wszystko jak leci, próbowałam z paniami tam rozmawiać, ale szczerze mówiąc, wyjątkowo niesympatycznie tam było, jakoś tak chłodno i na odwal się, nie tak jak na targach być powinno. Bo to powinni być nie tylko książek podawacze, ale i ludzie lubiący innych ludzi, gadatliwi, przygotowani na fanów i ludzi rozemocjonowanych ilością ukochanych książek. Tacy czasem mówią nieskładnie, są zmęczeni, obciążeni siatami, ale łakną kontaktu i chcą podyskutować, dowiedzieć się czegoś. Nie można ich zbywać i wręcz lekceważyć. Wyobraźcie sobie, że w pół mojego zdania, kobieta się odwóciła, bez przepraszam itp, i odeszła do kogoś innego, chociaż dwie ich tam było i nie musiała. No nic, pewnie nudna jestem - tak się poczułam. Nawet, gdyby tak było, nie powinno mieć takie zachowanie miejsca. Nudziarz też klient.

Za to na stoisku Wydawnictw Literackiego, do którego dotarłam po wielu perturbacjach, nakierowywana przez Martę O. bo się pogubiłam, pan widząc, jak jestem zmęczona i rozkładam się na cześci pierwsze, spytał - otorbić panią? - i wykonał taki gest otulenia, przytulenia, pozbierania do kupy. Jakie to miłe. Wprawdzie tekst trochę ryzykowny, ale chyba wyczuł w trakcie rozmowy, ze do mnie tak może, bo mam poczucie humoru.
Większość sprzedawców dawała sobie świetnie radę z natłokiem ludzi z bielmem na oczach, ganiających bez opamiętania między stoiskami i pisarzami. Jeden pan tylko wyskoczył do nas, stojących spokojnie do Pilipiuka, tłum był to fakt, że mamy się gdzieś tam przesunąć, bo mu życie utrudniamy. O przepraszam, to nie moja wina, ze organizatorzy tak ustawiają miejsca do autografów, bedzie ludzi spokojnych szarpał. Wkurzyłam się, ale przez litość nie powiem, jakie to stoisko. Może jemu też było gorąco i się na głowę rzuciło?

O podpisywani książki w niedzielę, innym razem, bo i tak się rozpisałam. 

poniedziałek, 21 maja 2012

Warszawskie Targi Książki - preludium

Targi to była wisienka na torcie mojego dwutygodniowego pobytu w Polsce. Specjalnie pozostawione na koniec, miały ukoić moje skołatane serce i tak też się stało.
W przeddzień przyjazdu do Warszawy urządziłam sobie jednodniowy wypad do Siedlec. O tym będzie na moim Co-Dzienniku Z babskiej perspektywy, ale jeszcze nie dziś, bo tam teraz inny wpis wisi.
Kiedy przyjechałam z powrotem do Warszawy, bo wcześniej w piątek przybyłam pociągiem, a potem busem na Podlasie i w sobotę znowu wylądowałam w hotelu w stolicy, okazało się, nie dziwota, bo to wcześnie dosyć było, że pokoje są jeszcze nie gotowe. Ja z upału siedleckiego najpierw, pod rynnę w Warszawie dosłownie wpadłam, bo ulewa była niezła, nie dałam się recepcjoniście wysłać do spraw swoich, urządziłam okupację holu (jego oczami tak to wyglądało, bo moimi to po prostu padłam na fotel w lobby i sięgnęłam po gazetę zrezygnowana i gotowa czekać jak długo trzeba będzie, bo przecież nie mogłam na targi taka po-targana nomen omen jechać, prysznic i makijaż to była absolutna konieczność) - czy ktoś widział dłuższą dygresję w nawiasie? Biłam rekord Guinessa. W kategorii dygresja i w kategorii nawias, hehe.
Recepcjonista, nie wiedzieć czemu, wcale nie taki jak z Hotelu 52 czy jaki mu tam numer w Polsacie nadali (hotelowi nie recepcjoniście), naburmuszony i do rozmowy nieskory, a ja przecież po irlandzku skora, bo u nas to afront się tak do ludzi w sklepach, stacjach benzynowych, hotelach czy restauracjach nie odzywać, o dzieciach trzeba pogadać, o tym co się nam przydarzyło po drodze, o pogodzie oczywizda, no więc ja do pana tratatata-tratatata, a pan do mnie plecami, czyli zapleczem do klienta. Kij ci w oko pomyślałam, oddaliłam się z godnościom osobistom na z góry upatrzone pozycje, zagarnęłam Gazetę Wyborczą do siebie, wściekłam się, bo mimo reklamy Wysokich Obczasów (jak mawia moja jedna kuleżanka), nie było, pocieszyłam się jednym czy dwoma artykułami wcale nie mniej ciekawymi niż wyżej wymienione, ale widocznie moja osoba niemiła panu była, bo czem prędzej mnie wyekspediował do cudem zmaterializowanego pokoju. Czem prędzej to znaczy po mniej więcej godzinie, ale wiecie, miotałam się trochę z walizami po tym lobby, a poza tym czytanie bez okularów z cieknącą wodą z włosów (trochę przesadyzacji musi być :-) też mi trochę zajęło.
Pokój dla odmiany nie był żadnym rozczarowaniem, był przestronny, czysty, była kawa, kubek i czajnik oraz ręczniki i suszarka (czasem trzeba o nią prosić, a ja się wzdrygałam na myśl, że będę z panem na dole musiała po raz kolejny rozmawiać), a to przecież tylko dwie gwiazdki (Campanille).

Jak się już doprowadziłam do stanu oglądalności dla innych, wskoczyłam rączo (trochę przesadyzacji po raz drugi nie zawadzi) w taxi, bo jakżebym w ten deszcz dała radę tramwajem, a zapobiegliwie nie chciałam brać kurtki, gdyż wiedziałam i miałam rację, że tam zaduch i gorąc będzie.

Wyrzucił mnie taksiarz, Warszawiak starej daty z dziada pradziada, z zaczeską i sygnetem, mówiący 'kielner, cuker proszę' - dosyć daleko od głównego wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Zarzuciłam więc na włosy szal swój zwiewny i pędzę jak wiatr, bez przesadyzacji, po prostu nie chciałam zmoknąć. Mało sobie nóg nie połamałam. Dobiegłam pod filary i natychmiast zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu, żeby zadzwonić do Agi po obiecaną wejściówkę, co ją dla nas Świat Książki, nieoceniony przyjaciel blogerów, w postaci Agi się materializujący, przygotował. Sięgam, dzwonię i inne figury wyczyniam, ale kątem oka, mimo tego szala, widzę obok piękną kobietę, co mi się znajoma wydaje. Bardzo nawet. Doszłam do wniosku, po zeskanowaniu pamięci podręcznej mojego mózgu, że to Małgorzata Warda, ale w towarzystwie była i nie odważyłam się, chociaż  w tym amoku targowym i z tej radości wielką ochotę miałam, na szyję się jej rzucić. Potem nawet się zgadałyśmy na FB i mówiła, że powinnam była. Odezwać się, nie na szyję rzucać.  Szkoda, że jej nie zaczepiłam, bo potem na podpisywanie nie dałam rady dojść. A tak powiedziałabym chociaż,, że jej książki lubię i ją też. No cóż, okazja pewnie jeszcze będzie.

A co się działo potem, opowiem w kolejnym wpisie. Tych, którzy tu się na-ten-tychmiast zdjęć i relacji bezpośredniej spodziewali, przepraszam, ale ja muszę to przeżyć jeszcze raz powoli i sumiennie. Szybko i skrótowo nie będzie. 


sobota, 19 maja 2012

Wracam do żywych, pokazuję część zakupów, witam z powrotem

W domu już od wtorku, ale jakoś się nie składa, żeby usiąść i coś napisać. Dużo zaległości, wiele spraw czekało na mnie, w końcu nie było mnie 17 dni, to duża wyrwa w życiu domowym, szczególnie kiedy wszyscy inni zostali i sprawy toczyły się nadal, jedynie mnie nie było.
Dużo mam Wam do opowiedzenia. O zakupach, o targach, o spotkaniach, prezentach, co przeczytałam, co wysłuchałam. Aż mi ręce opadają, kiedy ja to wszystko ponadrabiam?
No nic, trzeba po kolei, bo inaczej się nie da.
Dopiero dzisiaj wyciągnęłam swoje zakupy. To jeszcze nie wszystko, trochę zostało w Polsce i doleci w paczce. Zdobycze podzielę na cztery części: kupione, dostane, Allegrowe, z domu rodzinnego.

Najpierw stos kupiony z jedną dostaną, a mianowicie najnowszy kryminał Anny Fryczkowskiej 'Starsza Pani wnika' dostałam od samej autorki, za co dziękuję i zaraz się zabieram. Moja ulubiona autorka w nowej odsłonie, strasznie jestem podekscytowana.
'Służącą' bardzo chciałam mieć, książkę znaczy,, chociaż czasem myślę, że czasy, kiedy miało się służbę, nie były złe, a nawet całkiem dobre, pod warunkiem, że było się obsługiwanym, nie odwrotnie. Gdzieś tu była rekomendowana, skwapliwie zanotowałam i voila. 'Ile kroków do domu' polecana przez Mellera, a ja mu wierzę, więc też trafiła na stos, haha
'Jestem kobietą' Moniki Gajdzińskiej dostałam od czytelniczki bloga, którą spotkałam na targach, o tym więcej innego dnia.
'Powieść w altówce' polecała Dabarai i dałam się namówić, hehe
'Wystarczy, że jesteś' dostałam od autorki, z autografem dla córki, chociaż obie jesteśmy fankami powieści młodzieżowych Gutowskiej-Adamczyk, czyli powinnam była poprosić o autograf dla nas obu.
Dziennik Pilcha to było absolutne must have. Podczytywałam fragmenty, słusznie się na niego napaliłam.
Daniel Passent i jego Passa, wspomnienia w formie rozmowy. Co ja Wam będę mówić, też mieć musiałam.
Wspomnienia Urszuli Dudziak to też konieczność była, nie mogło być inaczej
A ten zakup, czyli Hiszpański smyczek, to był impuls. Zobaczymy


Dwóch Bożkowskich kupiłam na Allegro, napaliłam się na niego jak łysy na włosy, wszystko przez Bazyla.
Ogary Gabriela dostałam od ulubionej pani księgarki, która jest już na emeryturze, spotkałyśmy się w Koszalinie i oto taka staruszeczka książka dostana w prezencie. Nic o niej nie wiem.
Domek nad morzem i Przypadki pani Eustaszyny wygrałam w konkursie, a potem kliknęłam like'a na FB jako 500. i druga dołączyła do Eustaszyny. Dziękuję Marii Ulatowskiej za wysyłkę i piękne dedykacje.
Ostatnie trzy na samym dole, czyli 'Nocny koncert' Jackiewiczowej, 'Bogaty Książę' Natalii Rolleczek i pierwszy tom Dzienników Iwaszkiewicza przywiozłam od mamy. 


Polowałam i wreszcie mam, trzy pozycje Woźnickiej Ludwiki tym razem - tytuły jak widać


'Dziewczęta Borysa Biednego i brakująca mi Ania, też Allegro


To już było wyżej, ale nie widać dobrze, to jeszcze raz


A tu szok stulecia, dostałam od Świata Książki w prezencie wraz z 'Tunelem' Magdaleny Parys, ale książka jedzie w paczce, a audiobooki załadowałam do walizy, bo lekkie


Poniżej wydawnictwa o moim mieście rodzinnym. Na dole zestaw pocztówek cudnej urody, które to sobie Marek 'od ust' odjął, dzięki wielkie


No i najsam koniec, książka, której jestem współautorką, a której to w rękach nie miałam, aż do pewnego wieczora, ale o tym innym razem


Wszystkie dziewczyny, i piszące, i wydające, mi się tu podpisały. Pamiątka na całe życie. Przy okazji przypominają mi się obozy harcerskie, kiedy to wewnątrz kupionych książek koleżanki składały podpisy ku pamięci. Pamiętacie zdjęcie Słoneczników Snopkiewiczowej, które tu zamieściłam? Wyglądało mniej więcej tak samo


I to by było na tyle dzisiaj. Dajcie mi się ogarnąć. Zaraz po kolei opowiem, co się działo i kogo spotkałam.

środa, 2 maja 2012

O tym, jak zięć po angielsku polskie czytał i takie tam słów kilka

Kochani, przed wyjazdem nie zdążyłam powiedzieć, że mnie nie będzie dwa tygodnie, czyli od teraz licząc, to jest do końca przyszłego tygodnia. Nie mam dostępu do sieci, dzisiaj prawdopodobnie ostatni raz przed powrotem do domu. Wpadłam tylko sprawdzić pocztę i co widzę? Powiadomienie ze Zbrodni w Bibliotece, mojego ulubionego od zawsze portalu o kryminałach, że opublikowali moje doniesienie z Irlandii o tym, jak jeszcze-nie-zięciowi podobała się (lub nie, o tym w tekście) książka Miłoszewskiego Uwikłanie, którą dostał ode mnie na Gwiazdkę i przeczytał po angielsku. Jeśli jesteście ciekawi, co obcokrajowiec myśli o polskiej powieści kryminalnej, zajrzyjcie na tę stronę http://zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/2778,uwiklaniewirlandii/
A poza tym dzieje się, piszę o tym w swoim codzienniku Z babskiej perspektywy. Dodam jeszcze, że czekały na mnie tutaj książki zamówione na Allegro za grosze, a do tego znalazłam u mamy dwa rodzynki, czy perełki to jeszcze nie wiem, w każdym razie mało znane ksiażki polskich autorów i też je zabieram do Irlandii w celu przeczytania. Macam te starotki i rwę się do nich, ale nie mam teraz czasu na czytanie, a wieczorem u mamy swiatło słabe i mi oczy siadają. No nic, będzie na to czas.
Poza tym cieszę się, że książka napisana wspólnie z Małgorzatą Gutowską Adamczyk, Rozmowy z czytelniczkami, znalazła Waszą przychylność i jak na razie mamy same dobre recenzje. Dodaje nam to skrzydeł. Dziękuję w swoim imieniu
Pozdrawiam was i nie zapomnijcie o mnie całkiem.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Jak to robią twardzielki?

Mam świetnego Ziomeckiego w czytaniu, ale stres przedwyjazdowy tak mi się daje we znaki, że go odłożyłam na po powrocie. Poza tym ta powieść straszna cegła, w sensie gabarytów, a ja więcej poza domem i musiałam coś znaleźć do torebki. I żeby było moje, nie pożyczone, bo w torebce nie noszę niefrasobliwie czyichś tomów, żeby nie poniszczyć. Poza tym musiało być wesołe, krotochwilne, nie natrętne emocjonalnie, żebym zawału nie dostała, bo moje serce i tak obciążone nadmiernie, już nawet Kalmsa zaczęłam łykać.
Tak błądziłam wzrokiem po półkach i nagle oczy mi się zaświeciły - przecież ja mam jedną 'Mariolkę' nieprzeczytaną !!! Toż to idealna lektura na umęczoną duszę!


Po pierwsze - zaletą tej powieści jest humor. Po przeczytaniu pierwszej powieści Marioli Zaczyńskiej - Gonić króliczka - już wiedziałam z czym będę miała do czynienia. Uśmiech na twarzy, chwilami wybuchy dzikie, gwarantowane.
Po drugie - dzieje się w Siedlcach i okolicach, a ja tam spędziłam bardzo dobre pięć lat mojego dorosłego życia, poznałam wielu wspaniałych ludzi i to miasto na zawsze będzie miało swój pokoik w moim sercu. Tęsknię czasami, chociaż w ten sposób miałam okazję się tam przenieść.
Po trzecie - spełniła ona moje oczekiwania lektury lekkiej, zastrzyk optymizmu nie do przecenienia.

Tytułowe twardzielki to Brysia, policjantka, Gosia, dziennikarka i Sabinka, wykładowczyni na uczelni. Do tego mamy całą galerię ciekawych postaci, od fikcyjnych (???) jak Alberta, stara, ale jara reporterka TV, Wandeczka, mama Brysi, tajemniczy Boski i Konwicki, czyli element kryminalny, Bartek, narzeczony Sabinki, do postaci prawdziwych, jak na przykład pan Irek z Jagodnego, którego zresztą miałam przyjemność poznać, jego żona, właściciel hotelu i inni.
Mariola Zaczyńska jest nie tylko dziennikarką, ale też kształciła się w pisaniu scenariuszy i to widać. Książka jest niezwykle filmowa, akcja gna, zmieniają się osoby i okoliczności przyrody. Co chwila coś się dzieje, zmiany są jak kolejne ujęcia filmowe - krótki opis, didaskalia, a potem AKCJA! I gnamy na łeb na szyję wraz z bohaterami. Jedno Wam powiem, czyta się migiem i to nie dlatego, że litery duże (ale też bez przesady, co też doceniam, bo wiecie przecie, żem dziwnie ślepawa), ale też z tego względu, że ma się wrażenie, że trzeba tak szybko te kartki przewracać, jak autorka 'mówi'. To ma cechy bardzo energetycznego opowiadania przy stole u przyjaciół, kiedy to ktoś próbuje przybliżyć zdarzenie i wstaje, macha rękami, odgrywa scenki, zmienia głosy i chodzi jak stary furman. Z tego by była dobra komedia romantyczna na lato. Na pewno nie zmęczy, chyba, że ze śmiechu.
Scena z Wandeczką i Friendly Józkiem fantastyczna. Nic to,  że ten piesiołek w książce jest airedale terrierem, zachowuje się wypisz wymaluj jak mój Franek (Jack Russel Terrier) i za to go pokochałam. Przygoda Józka i golasów rozbawiła mnie do łez.
Rajd Szampania fantastyczny, koniecznie muszę dopytać, czy on się naprawdę odbywa? W Korczewie bywałam i potwierdzam, pięknie tam jest. 
Ciekawe były tez przebitki z wystaw psów, nigdy nie byłam i takie wejrzenie za kulisy bardzo było fajne, to samo tyczy się koni arabskich, zawsze czegoś się człowiek przy okazji dowie.

Po wydaniu książki, przyjętej bardzo entuzjastycznie przez czytelniczki, zawiązały się kluby Twardzielek

(zdjęcie autorstwa Piotra Giczeli, a na nim Autorka - druga od prawej nie licząc pana o kuli) Wszystkie panie w koszulkach twardzielek
Poniżej legitymacja przynależności do klubu, zdjęcie zaczerpnięte z bloga Marioli Zaczyńskiej. 

Wszystkie bohaterki książki nie mają życia usłanego różami, ale wspierają się i pokonują kolejne przeszkody życiowe, jedna po drugiej, konsekwentnie. Może i mają chwile załamania, ale uparcie podnoszą się z kolan. I jak to w takich powieściach, czasem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czego Wam życzę.
Ja też chcę do Twardzielek.

piątek, 20 kwietnia 2012

Samochwała w kącie stała. O jednej książce rzecz ta będzie


To jest okładka książki, która się właśnie ukazała. Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami. Jedną z pięciu dziewczyn, kobiet powinnam może powiedzieć, ale w ten sposób czuję się młodsza, byłam ja. W tej książce rozmawiamy o tym, o czym często rozprawia się przy kawie z przyjaciółkami - o życiu, związkach, religii, feminizmie, dzieciach,  uczuciach, rozstaniach, szczęściu i przyjaźni oraz wielu innych sprawach. Powstała książka ważna dla nas, co oczywiste, bo przecież każda wypowiedź okupiona jest godzinami przemyśleń, ale mam nadzieję, że również i dla wielu z Was. Nie raz jest tak, że człowiek ma coś w tyle głowy, ale nie ma z kim tego obgadać. Czytając tę książkę, możecie to z nami 'obczytać'.
Emocje towarzyszące wydaniu takiej książki są wielkie. Najpierw w zaciszu domu obmyśliwałam, co bym chciała Wam powiedzieć, 'rozmawiałam' z dziewczynami na kartach dokumentu Worda, zapomniałam wręcz, do czego to wszystko zmierza, a potem zobaczyłam to wydane na kilkuset stronach i mi dech zaparło. Słowo, myśl - książką się stały.
Miłego czytania, jeśli się skusicie.

niedziela, 15 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być

Kiedyś już o niej pisałam, więc niektórych nie zaskoczę. Uważam, że ten pisarz jest w Polsce mało znany, a zasługuje na większą atencję. Ta powieść w szczególności. Tym bardziej, że jej ekranizacja jest równie dobra.
A mowa o Empire Falls Richarda Russo.




Powieść ta dostała nagrodę Pulitzera w roku 2002, moim zdaniem jak najbardziej zasłużenie.
O czym jest ta powieść? Miles Roby prowadzi restaurację należącą do miejscowej potentatki. Opisuje życie w maleńkim miasteczku amerykańskim (Empire Falls), właśnie z perspektywy okna tej restauracji. To raczej taka jadłodajnia w stylu amerykańskim, gdzie dolewka kawy jest za darmo, gdzie dostaje się porządne śniadanie dla budowlańca, gdzie po południu można pogawędzić przy kontuarze lub pograć w szachy z kumplem.  Galeria postaci, które tam wpadają na przekąskę lub po prostu małe pogaduszki, jest imponująca.  Jest też tajemnica, rodzinny sekret, który powoli wyłania się z mgły, jest całkiem świeża miłość, jest starszy człowiek, który ma mądre maksymy, jest młodzież ze swoimi problemami. Jest wszystko co prawdziwa, soczysta powieść mieć powinna. Takie właśnie uwielbiam.  Jestem zakochana w jej klimacie, a sama historia jest po prostu fascynująca. Nie chcę nic wam mówić, bo boję się, że zdradzę coś, co nie powinno być wiadome na samym początku.

 Na jej podstawie HBO nakręciło mini serial, 2 odcinki pełnometrażowe (po 2 godz każdy) z fantastyczną obsadą: Paul Newman (ojciec), Joanne Woodward (właścicielka połowy miasta), Helen Hunt (była żona głównego bohatera), Philip Seymour (wiem, ale nie powiem) i Ed Harris (głowny narrator, Miles Roby). Gwarantuję, że wpadniecie w 'pułapkę' tej historii niechybnie, więc lepiej przygotujcie sobie coś zawczasu do jedzenia, chusteczki (jeżeli macie oczy na mokrym miejscu, tak jak ja) i uprzedźcie rodzinę, że wyjeżdżacie do Empire Falls na kilka dni.


A teraz czytam powieść Ziomeckiego Mr. Pebble i Gruda i powiem 
Wam tylko jedno - dziwię się,
że sobie jej ludzie z rąk nie wyrywają, że nie ma zamieszek w księgarniach, 
że nie mam jej zupełnie na blogach. 
Oczywiście opiszę wrażenia, ale świetnie ona się wpasowuje w ten temat. 
Powinna już być bestsellerem, a nie jest i to dla mnie zagadka. 

środa, 11 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć

Nie będę oryginalna i pewnie nikogo nie zaskoczę, ale było mi trudno przebrnąć i nigdy nie skończyłam, przez 'Ulissesa' Jamesa Joyce'a.



Próbowałam dwa razy, bo dzieło, bo wyjątkowe, bo jestem w Irlandii, więc powinnam. Ale okazało się, że albo jestem za głupia na to, żeby przeczytać, albo za mądra, bo zdecydowałam się z tym nie męczyć. W każdym razie nie udało mi się i już.
Z tego też powodu, nie przeczytam właśnie przetłumaczonej na polski niezwykle trudnej translatorsko powieści 'Finnegan's Wake'. Polecam Wam wywiad z Krzysztofem Bartnickim, który dokonał niemożliwego i to przełożył. Ciekawe, jak się ten tytuł będzie sprzedawał. Pewnie stanie u niejednego na półce, chociażby po to, żeby się pochwalić, że się próbowało z tym zmierzyć.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Nie ma to jak dobre babskie czytadło na przełamanie impasu.

Przynajmniej ja tak mam, że jak mi czytanie idzie opornie, to powinnam odłożyć wszystko, co mam pod ręką i wziąć z półki coś zupełnie niezaplanowanego i najlepiej gwarantującego dobry 'poślizg' przy czytaniu, żebym znowu nie utknęła.
Szczęśliwie złożyło się, że pocztą przyszła najnowsza powieść Hanny Cygler 'Bratnie dusze'. Ta autorka nigdy mnie nie zawiodła, jeśli coś ma pójść szybko, jeśli guilty pleasure, czyli jak dobra paczka cukierków zjedzona w ukryciu, to tylko babskie czytadło, z dużym wątkiem romansowym, równie dużym tajemniczo-kryminalnym, damską przyjaźnią, o której wszyscy marzymy, to tylko ona.

Nie zawiodłam się. Na początku czytałam i myślałam - co ja tu tak o tych romansach, co mnie to obchodzi? Jak człowieka tumiwisizm połączony ze stresem egzystencjalnym opanują, to nie ma zmiłuj. Ale zaczęłam się wciągać, bo i ta miłość nieoczywista, i intencje też niejasne, to ciekawość zżera, co dalej?

Michalina (imienniczka mojej córki, więc od razu uszu nastawiłam :-), Aldona i Weronika przyjaźnią się od lat. Pierwsza dziennikarka kulturalna, dwie kolejne są malarkami. Przy okazji wystawy, którą zorganizowała Weronika dla siebie i Aldony, ta ostatnia poznaje mężczyznę swojego życia. Wdowa, z dorosłą prawie córką Mają, sprawiającą kłopoty wychowawcze, jak to dorastające córki (mnie jakoś ominęło, ciekawe, czy jeszcze dopadnie?), wpadła w ten romans od razu obiema nogami. Zaniedbuje przyjaciółki, a te najpierw się boczą, ale potem zaczynają martwić. Same też mają różne życiowe zawirowania, Weronika nawet, wydaje się większe niż Ada, ale o tym wszystkim dowiecie się już z książki.

Hanna Cygler zawsze pisze jakby od niechcenia, żadnego zadęcia, czasem wydaje mi się, że jakoś to wszystko za prosto idzie. Ale zaraz zaczyna się komplikować i już człowiek nie może książki odłożyć. Czyta się szybko, zawsze zostaje dobre wrażenie. Warto mieć jej powieści w zanadrzu, zawsze kiedy Was weźmie ochota na coś lekkiego do czytania, będzie jak znalazł. Mnie dodatkowo przyciąga fakt, że dzieje się w realiach polskich, co dla kogoś mieszkającego zagranicą tyle lat, jest dodatkowym smaczkiem.

Poza tym książka jest pięknie wydana. Chociaż ma kobietą stojącą tyłem, patrzącą w okno, tym razem nie będę się tego czepiać. Chociaż uważam, ze graficy mogliby sobie już te kobiety patrzące w dal, stojące lub siedzące tyłem, darować. Czyżby naprawdę nie było innych motywów do wykorzystania?

niedziela, 8 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 6 - Książka, przy której płaczesz

Nie trudno mnie doprowadzić do płaczu. Chlipię na filmach,  kostiumowych BBC to już na pewno, na reklamach, to i przy czytaniu książek mi się zdarza. Zawsze, kiedy są chore dzieci, zaginione psy, wojna.
Gdybym miała to spamiętać, musiałabym oddzielnego bloga prowadzić. Dwie wryły mi się w pamięć bardzo. Pierwsza, królowa 'płaczko-wywoływaczka', przy której się o mało w wannie nie utopiłam, o ile statki wielkotonażowe toną, to była powieść Iriny Gołowkiny 'Pokonani'.


Widmo utraty dotychczasowego życia, wojenne czy rewolucyjne zawieruchy, były też w 'Bez pożegnania' Barbary Rybałtowskiej. Tak się spłakałam, że popuchnięta chodziłam pół dnia. Mąż myślał, że jakieś nieszczęście w domu.



Czytając Jane Austen 'Rozważną i romantyczną' też łzy lałam, ale tłumaczy mnie młody wiek, kiedy to czytałam. Natomiast hektolitrów słonej wody wytoczonej z systemu podczas oglądania adaptacji jej powieści, nie tłumaczy już nic. Jak mawia małżon - oczy ma na mokrym miejscu.

Pozdrawiam świątecznie.

piątek, 6 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 5 - Książka non-fiction, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność

Mam ich dużo. Podziwiam, że Prowincjonalna Nauczycielka taka zdyscyplinowana i zdecydowana, podaje zawsze jedne tytuł. Ja tak nie umiem. Nie strzelajcie, będzie kilka.
Gruza bardzo dowcipny, Rodowicz trochę megalomańska, ale ciekawe życie miała, to i ciekawie się czyta. Szczygieł wiadomo, pisałam o tej książce nie tak dawno, a Olbrychski - siurpryza. Spodziewałam się nadętych wspomnień, a dostałam naprawdę mądrą, wyważoną i świetnie napisaną książkę w dwóch odsłonach.
Ostatnio dobrze mi się też czytało wspomnienia Danuty Wałęsy.



czwartek, 5 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień 4 - Książka, która przypomina Ci o domu

Rozmarzyłam się. Jest ich wiele, głównie te, czytane w młodości.
Najbardziej chyba 'Piotrek zgubił dziadka oko' Lucyny Legut. Dodatkowo, jak tylko biorę ją do ręki, czuję zapach orzeszków ziemnych, bo kiedy ją czytałam, dzieckiem będąc, właśnie je jadłam.


Pamiętam, jaki mi mama  czytała Groszka i Natalię Majerówny (zdjęcie z Allegro, nieudane, ale nie mogę mojego egzemplarza znaleźć)


No i oczywiście Ania z Zielonego Wzgórza


I moja najukochańsza, marzyłam o takiej lalce, Przygody Gałgankowej Balbisi


Przepraszam, że tak dużo, ale w końcu, to tylko zabawa

środa, 4 kwietnia 2012

30 Dni z książkami - Dzień 3 - Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła

Długo myślałam, bo mnie już trudno zaskoczyć. Doszłam do wniosku, że najbardziej zaskoczyły mnie dwie lektury, którymi mnie straszyły starsze roczniki, wszyscy znajomi włącznie z matką polonistką. Że nudne, że długie, że mi się nie spodobają, że po co to takie starocie.
Kiedy sięgnęłam po Nad Niemnem Orzeszkowej, miałam jak najgorsze przeczucie.
Ale ta historia wzięła mnie od pierwszych stron.
Miałam takie wydanie (zdjęcie marne, nie moje, z tablica.pl)


Czytałam jedną na noc, cały dzień czekałam na moment, żeby sie położyć i poczytać.
Zachwyciła mnie ta książka, klimat, bohaterowie. Do tej pory lubię tę historię.

To samo miałam z Chłopami Reymonta. Łyknęłam w mig. Zachwyciłam się i do tej pory chętnie wracam.

wtorek, 3 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień drugi - Książka, którą lubisz najmniej

Staram się nie robić błędów i wybierać tylko takie, które gwarantują minimum przyjemności. Ale jednak zdarza się, że po przeczytaniu jestem strasznie zawiedziona, zniesmaczona czy zirytowana jakąś powieścią.
Jeśli chodzi o najgorzej wspominane mam dwie, jedną z teraźniejszości, drugą z przeszłości.

Palmę pierwszeństwa daję


Wtórna, nudna, przewidywalna. Moim zdanie dobra tylko dla początkujących czytelników,  nie znających Opowieści Wigilijnej Dickensa. Ich jeszcze może i poruszy, da do myślenia. Osobie dojrzałej może tylko nerwy popsuć, że czyta coś, co już dawno napisano, a to coś nowego jest po prostu ubrane w płaszczyk w kratkę dla niepoznaki.

A druga książka, która nie była może i zła, ale zostawiła takie mianowicie wrażenie, że kiedy zamknęłam ostatnią stronę, nie wiedziałam, po co ja ją właściwie przeczytałam? Nic nie wniosła, nawet nie miałam tego ulubionego uczucia ciekawości, co dalej?

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

30 Dni z Książkami - Dzień Pierwszy

Monika Prowincjonalna Nauczycielka zainicjowała wyzwanie - serię wpisów o książkach, po jednym na jeden dzień, według poniższej listy. Na Facebook nazywa się to 30 Day Book Challenge (30 dni z książkami)

Dzień 1 - Twoja ulubiona książka
Dzień 2 - Książka, którą lubisz najmniej
Dzień 3 - Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła
Dzień 4 - Książka, która przypomina Ci o domu
Dzień 5 - Książka non-fiction, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność
Dzień 6 - Książka, przy której płaczesz
Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć
Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być
Dzień 9 - Książka wielokrotnie przez Ciebie czytana
Dzień 10 - Pierwsza książka przeczytana przez Ciebie
Dzień 11 - Książka, dzięki której zaraziłeś się czytaniem
Dzień 12 - Książka, która tak wycieńczyła Cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas.
Dzień 13 - Najukochańsza książka z dzieciństwa
Dzień 14 - Książka, która powinna się znaleźć na obowiązkowej liście lektur w szkole średniej
Dzień 15 - Ulubiona książka traktująca o obcych kulturach
Dzień 16 - Ulubiona książka, którą sfilmowano
Dzień 17 - Książka, którą sfilmowano i zrobiono to źle
Dzień 18 - Twoja ukochana książka, która już nie można kupić
Dzień 19 - Książka, dzięki której zmieniłaś zdanie na jakiś temat
Dzień 20 - Książka, którą byś poleciła osobie o wąskich horyzontach myślowych
Dzień 21 - Książka, która przyniosła ci wielką przyjemność, ale wstydzisz się przyznać, że ją czytałaś
Dzień 22 - Ulubiona seria wydawnicza
Dzień 23 - Ulubiony romans
Dzień 24 - Książka, która okazała się jednym wielkim oszustwem
Dzień 25 - Ulubiona autobiografia/biografia
Dzień 26 - Książka, którą chciałabyś przeczytać, a jeszcze nie jest napisana
Dzień 27 - Książka, którą byś napisała, gdybyś umiała
Dzień 28 - Książka, której przeczytania bardzo żałujesz
Dzień 29 - Autor, którego omijasz
Dzień 30 - Autor, którego wszystkie książki czytasz

Spodobało mi się i też dołączam. 

Dzień Pierwszy - Twoja ulubiona książka. 

Nie zdziwi Was pewnie fakt, że trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ono jest bardzo skomplikowane w swojej prostocie i co by sie nie powiedziało, nie będzie to odpowiedź pełna. Każdego roku ma się inną ulubioną, z różnych okresów życiowych wynosi się coraz to inne tytuły, które powodują przyspieszone bicie serca, kiedy się je zobaczy na półce, czy u innych na blogu.

Cały dzień noszę się z tym pytaniem. Nie wiem, czy to wpływ tego, że widziałam dzisiaj film na podstawie dwóch powieści Musierowiczowej (Ida Sierpniowa i Kwiat Kalafiora) - pt. ESD. Może to dlatego, że ostatnio myślałam o koleżance, która mi Poznań Borejków z autografem sprezentowała, ale dzisiaj wymieniłabym 'Noelkę'(jeśli muszę jedną tylko). Albo 'Opium w rosole'. Albo 'Kłamczuchę'. Sami widzicie, że ciężko.

Z dorosłych lektur to chyba 'Sto lat samotności' Marqueza albo 'Medicus' Noaha Gordona.